Próby cenzurowania internetu kończą się zwykle źle. "Efekt Streisand" dopadł niejedną gwiazdę
- Efekt Streisand to specyficzny rodzaj zjawiska, które przynosi odwrotny efekt do zamierzonego - powstał wraz z upowszechnieniem internetu.
- Po próbach skasowania pewnych informacji, zdjęć lub filmików z sieci (zwykle grożąc przy tym sądem), czasem jakby na przekór rozchodzą się po całej sieci i wszyscy o tym mówią.
- Nazwa efektu wzięła się od nazwiska Barbry Streisand, która chciała usunąć zdjęcie swojej posiadłości z internetowej bazy i wytoczyła proces autorowi. Wcześniej fotografię widziało kilka osób, a po wybuchu afery obejrzało ją setki tysięcy internautów.
- Efekt Streisand dopadł też wiele znanych polskich osobistości. M.in. Kamila Durczoka, Golec uOrkiestra czy Andrzeja Dudę.
Praktycznie nie ma miesiąca, by jakaś osoba publiczna (polityk, gwiazda, influencer etc.) nie padła ofiarą tzw. efektu Streisand. Czasem afery z cenzurowaniem internetu kończą się chwilowym kryzysem w soacial mediach lub na zabawnej anegdocie, a czasem i mają finał w sądzie. Tak jak właśnie historia popularnej aktorki i piosenkarki Barbry Streisand.
Barbry Streisand próbowała wykasować zdjęcie powstałe w słusznej sprawie. To był błąd
W 2003 roku jedna z najbardziej utalentowanych, znanych i uznanych artystek w historii pozwała fotografa Kennetha Adelmana i portal Pictopia.com na 50 milionów dolarów za naruszenie prywatności. Chodziło o opublikowanie zdjęcia jej posiadłości i okolic z lotu ptaka (to były jeszcze czasy przed Google Maps i Street View, do których też zresztą możemy wnioskować o usunięcie zdjęć naszego domu).
Pozew bez kontekstu wydawał się może uzasadniony (Streisand tłumaczyła, że zdjęcie pokazywało drogi dostępu na jej posesję), ale fotografia nie była zrobiona przez zwykłego paparazzi, lecz była częścią projektu California Coastal Records dokumentującego postępującą erozję wybrzeża Kalifornii. Baza zdjęć miała służyć bezpłatnie badaczom, a także skłaniać polityków do podjęcia działań.
Nie ma możliwości przedstawienie opinii publicznej kompletnej dokumentacji bez fotografii wybrzeża, na którym znajduje się posiadłość pani Streisand. Nie wierzymy w specjalne traktowanie bogatych właścicieli gruntów przybrzeżnych.
Właśnie ten naukowy i proekologiczny wymiar projektu sprawił, że sąd odrzucił pozew, a gwiazda musiała opłacić za Adelmana koszty sądowe wynoszące 177 tys. dolarów. Jednak nie pieniądze były najważniejsze, a sam efekt przyciągnięcia niezamierzonej uwagi nazwany potem od nazwiska gwiazdy. Chciała usunąć zdjęcie, które widziała dosłownie garstka osób, ale przez to zobaczył je cały świat.
W bazie było 12 tysięcy fotografii, więc zdjęcie posiadłości było jednym z wielu (miało nawet nic nieznaczącą cyferkę "image 3850"). Przed procesem zostało pobrane tylko 6 razy - w tym dwa razy przez prawników Streisand. Po tym, jak sprawę nagłośniły media, na stronę weszło 420 000 osób przez miesiąc, a przez 20 lat hacjendę piosenkarki widziało pewnie kilka razy tyle osób. Jest zresztą normalnie dostępne do obejrzenia np. na Wikipedii.
Sama nazwa "efektu Streisand" została nadana dwa lata później przez Mike'a Masnicka z bloga Techdirt, który użył jej do opisu innej kuriozalnej afery. Rozpętała się wokół bazy zdjęć dokumentującej... pisuary (urinal.net) z całego świata. Kurort Marco Beach Ocean Resort domagał się usunięcia swojej nazwy z tej strony. Portal po piśmie sądowym faktycznie skasował nazwę hotelu i przerobił zdjęcie na bardziej "artystyczne", a także dał zabawne wskazówki do identyfikacji hotelu.
Efekt Streisand w Polsce. Przykłady afer z naszymi celebrytami i nie tylko
Przez ten czas mnóstwo znanych osób odczuło na własnej skórze, że nie w każdej sytuacji można żądać usunięcia czegoś z internetu. Chyba najbardziej znany przykład w Polsce, to ten z Rurkiem i "up***dolonym" stołem. Zakulisowe nagranie ze zmarłym już dziennikarzem "Faktów" Kamilem Durczokiem wyciekło do sieci w 2009 roku.
TVN błyskawicznie interweniował na YouTube i ściągał kopie filmiku, a internauci wrzucali je przez to jeszcze intensywniej na innych kanałach i stronach. Już godzinę po opisaniu sprawy na blogu Mediafun, jego autor dostał mail od stacji domagającej się usunięcia wpisu i wzywający do zaprzestania rozpowszechniania wideo.
Godzinę po publikacji wpisu na blogu dostałem maila od TVN o takiej treści: Szanowny Panie, Proszę o niezwłoczne usunięcie z serwisu (...) oraz uniemożliwienie dostępu do wyżej wymienionego materiału audiowizualnego. TVN S.A. nie wyraża zgody na wykorzystywanie ani rozpowszechnianie materiału, do którego dysponuje prawami autorskimi lub prawami pokrewnymi .
Jak łatwo się domyślić, o próbie uciszenia blogera, a także czystki na YouTube zaczęli pisać wszyscy, a nagranie, które byłoby tylko kolejną komiczną wpadką dziennikarza na wizji, bez problemu znajdziemy do dziś na YouTube, a cytaty z niego są nadal używane przez niektórych weteranów internetów. Kto wie, czy tak by było, gdyby nie cała awantura.
Efekt Streisand na własnej skórze odczuła też Golec uOrkiestra, która straszyła działem prawnym autora przeróbki "Ściernisko" (filmik na YouTube podpisano dodatkowo jako Bracia Pierd***c), ale chcąc nie chcąc - sami ją wypromowali i stworzyli viral, a fabryki z memami działały na pełnych obrotach. Czasem to zjawisko łączy różne rodzaje mediów i światów.
O procesie Jakuba Żulczyka, który na Facebooku nazwał Andrzeja Dudę "debilem" pisały media nie tylko w Polsce (potem sąd umorzył postępowanie). Zwykle w tytułach pojawiało się obraźliwe słowo w towarzystwie nazwiska głowy państwa, a chyba nie na takim efekcie zależało prezydentowi. Google aż musiało interweniować, bo przy wpisaniu "Andrzej Duda" w wyszukiwarce, jako pierwsze dopisywało się słowo "debil". Powołano się na łamanie regulaminu.
Po skandalu związanym z unieważnieniem listy przebojów Trójki, kawałek Kazika "Twój ból jest lepszy niż mój" wykręcił miliony odsłon na YouTube. Kreatywnie ten efekt wykorzystała za to influencerka Maffashion - TVP zażądało od niej "natychmiastowego" sprostowania... InstaStory o kontrowersjach wokół wyboru Rafała Brzozowskiego na reprezentanta Polski na Eurowizji. Zrobiła to, ale przy okazji wyśmiała tę sytuację ironicznym postem, który rozszedł się po Instagramie i nie tylko.
Co robić, gdy ktoś opublikuje kompromitujący nas film lub zdjęcie? Nie ma na to jednej metody. Powyższe przykłady pokazują, że w niektórych przypadkach lepiej jest coś obśmiać lub zacisnąć zęby i nic nie robić - możliwe, że wtedy dana informacja dotrze do niewielkiej grupy ludzi.
Groźby sądowe powinny być ostatecznym rozwiązaniem - i dokładnie przemyślanym wraz ze zbadaniem kontekstu. Internet ma to do siebie, że bardzo szybko się nudzi dramami, bo co chwilę pojawiają się nowe i choć nic w nim nie ginie, to sami internauci bardzo szybko wybaczają lub po prostu zapominają.