Zamiast frazy "król jest nagi" lepiej użyć mocno trendującego ostatnio hasła: "Duda jest debilem", by osiągnąć efekt kuli śnieżnej (zwany też efektem Streisand), jaki wywołała mało wyszukana fraza użyta przez nieco oślepionego światłem ostatnich sukcesów pisarza Jakuba Żulczyka. Oskarżony o zniesławienie prezydenta RP literat nie mógł liczyć na lepszą reklamę, bo na świecie nagle zrobiło się o nim tak głośno, jakby dostał literackiego nobla. Czy o to chodziło tym, którzy go pozwali?
Sprawa Jakuba Żulczyka, któremu grożą 3 lata więzienia za użycie frazy "Andrzej Duda jest debilem" zyskała międzynarodowy rozgłos.
O młodym pisarzu z Polski nagle zrobiło się niemal tak głośno, jak o Oldze Tokarczuk po przyznaniu literackiej Nagrody Nobla.
Na czym polega efekt Streisand i w jaki sposób można go porównać do oskarżenia Jakuba Żulczyka o zniesławienie prezydenta?
Ukryte przyczyny celowego odwracania uwagi mediów od innych kontrowersyjnych spraw.
Nie od dziś wiadomo, że zakazany owoc smakuje lepiej, a jeśli usilnie staramy się coś ukryć lub czemuś zapobiec, tylko wzmagamy zainteresowanie tym, czego nie chcemy ujawnić innym.
Autor "Czarnego słońca" pewnie nie spodziewał się, że zbiorą się nad nim nomen omen... czarne chmury (tagowe) po tym, jak w pewien listopadowy wieczór tuż po ostatnich wyborach w USA podzielił się za pośrednictwem mediów społecznościowych swoimi przemyśleniami na temat Andrzeja Dudy, który nie od razu chciał uznać sukces Joe Bidena.
Kończąc prostą i dosadną wypowiedź pisarz stwierdził, że "Andrzej Duda jest debilem". Teraz grozi mu za to do 3 lat więzienia.
Choć post 37-letniego literata zdobył dosyć spore uznanie internautów (dotąd polubiło go 13 tys. użytkowników), to jednak prawdziwy rozgłos sprawa nabrała dopiero teraz, ponad cztery miesiące później, w samym środku kolejnej fali pandemii, kolejnego lockdownu i... kolejnego skandalu z majątkiem Daniela Obajtka, właściciela.... 38 nieruchomości. Przypadek?
Po zawiadomieniu złożonym przez osobę prywatną Prokuratura Rejonowa Warszawa Śródmieście skierowała do Sądu Okręgowego akt oskarżenia przeciwko Jakubowi Żulczykowi z art. 135 Kodeksu Karnego (za znieważenie głowy Państwa).
Co ciekawe, pisarz wcale nie dowiedział się o tym od organów prowadzących tę sprawę, tylko z jednego z doskonale poinformowanych o działaniach wymiaru sprawiedliwości... prawicowych portali.
Jak pół świata dowiedziało się o tym, że "Andrzej Duda jest debilem"?
O możliwości wtrącenia do więzienia na 3 lata popularnego pisarza, który ośmielił się wyrazić własną opinię na temat zdolności intelektualnych prezydenta Polski (a właściwie ich braku) zaczęły rozpisywać się nie tylko krajowe, ale i zagraniczne media, od BBC i stacji Al Jazeera po azjatyckie serwisy informacyjne.
W wiadomości na ten temat prócz dokładnie wymienionego z imienia i nazwiska młodego pisarza Jakuba Żulczyka pojawia się fraza "Andrzej Duda jest debilem" tłumaczona niemal na wszystkie języki świata...
Komu więc wyszło to na zdrowie? Nie ma wątpliwości, że od czasów literackiej Nagrody Nobla przyznanej Oldze Tokarczuk żaden inny pisarz nie mógł liczyć na taką atencję mediów na całym świecie jak autor bestsellera "Ślepnąc od świateł".
O prezydencie Polski wspomina się zaś tylko w kontekście nazwania go "debilem" i porównania do zwykłego głupka. Jeśli więc autorom pozwu chodziło o to, by zaprzestano obrażać głowę Państwa, to osiągnięto zupełnie przeciwny skutek. W sieci najczęściej porównuje się takie zjawisko do tzw. efektu Streisand. Na czym to polega?
Czym jest efekt Streisand?
Wszystko zaczęło się w 2003 roku od pozornie błahej sprawy dotyczącej wykorzystania zdjęcia posiadłości należącej do popularnej aktorki i piosenkarki Barbry Streisand.
Podczas realizacji projektu badawczego, który miał dokumentować postępującą erozję kalifornijskiego wybrzeża fotograf Kenneth Adelman razem z żoną Gabrielle udostępnił ponad 12 tys. zdjęć lotniczych, wśród których znalazła się jedna fotografia oznaczona nic nie mówiącym nikomu numerem 3850. Okazało się, że widnieje na niej około 3 proc. posiadłości Streisand w Malibu.
Nie spodobało się to gwieździe, która początkowo zażądała usunięcia zdjęcia ze stworzonej w celach badawczych bazy, a kiedy prośby nie poskutkowały, podjęła kroki prawne przeciwko fotografowi oskarżając go o naruszenie prywatności i przekazanie... 50 mln dolarów na cele charytatywne.
Sprawa pewnie nigdy nie zyskałaby rozgłosu, gdyby nie to, że prawnicy aktorki nie wypełnili prawidłowo wniosku o utajnienie procesu. Media bardzo szybko podchwyciły temat, a zdjęcie, które początkowo było pobrane tylko... 6 razy (głównie przez prawników i sąsiadów Streisand), szybko zyskało na popularności i zaczęło być łakomym kąskiem dla internautów.
Fotografia z lotu ptaka, na której wcale nie było łatwo dostrzec posiadłość gwiazdy (graniczącą z sąsiednimi domami), została pobrana setki tysięcy razy, a stronę internetową autora zdjęcia w ciągu kilku następnych tygodni odwiedziło ponad 420 tys. użytkowników.
Sąd przyznał rację Adelmanowi i nie dopatrzył się w tym przypadku żadnego naruszenia prywatności Barbry Streisand. Aktorka musiała zapłacić ponad 177 tys. dolarów za przegraną sprawę i koszty wszczęcia procesu sądowego.
Efekt Streisand przywarł zaś na stałe jako nazwa używana do opisu zjawisk internetowych, które w szybkim tempie zyskują na popularności pod wpływem działań podjętych w celu cenzurowania lub celowego usuwania pewnych informacji, zdjęć, plików, artykułów czy innych treści dostępnych online.
Pozornie błahe sprawy, którym nadamy odpowiednią rangę i uznamy je za tyle ważne, by o nie walczyć, nagle stają się istotne, choć bez wcześniejszej ingerencji, pewnie nikt nie zwróciłby na nie uwagi.
W konsekwencji powstaje "efekt kuli śnieżnej", a niepozorne zdarzenie szybko przeradza się w coś, nad czym trudno zapanować. Nie bez powodu mawia się, by nie wywoływać wilka z lasu, bo konsekwencje działań, które sami prowokujemy, mogą obrócić się przeciwko nam.
Efekt Streisand po polsku, czyli dlaczego lepiej nie wywoływać wilka z lasu...
W Polsce można znaleźć co najmniej kilka doskonałych przykładów dla zobrazowania tego, jak działa efekt Streisand m.in. sprawę słynnego brudnego stołu, o którego wyczyszczenie w niewybredny sposób domagał się dziennikarz TVN Kamil Durczok (nagranie, którego usunięcia żądał TVN, zostało błyskawicznie rozpowszechnione przez internautów).
Wygląda na to, że pozew w sprawie znieważenia głowy Państwa przez Jakuba Żulczyka stanie się podręcznikowym przykładem obrazującym efekt Streisand w polskim internecie.
Warto jednak podkreślić, że wbrew pozorom to nie prezydent Duda wniósł oskarżenie przeciwko pisarzowi, który nazwał go debilem, ale osoba prywatna. Wbrew pozorom mogło więc nie chodzić o to, by pokazać, że nie wolno obrażać osób na takim stanowisku, ale o celowe odwrócenie naszej uwagi od tego, co mogłoby nas jeszcze bardziej wzburzyć.
Król jest nagi. "Nowe szaty... " prezydenta RP
Czy Jakub Żulczyk pierwszy zawołał, że "król jest nagi"? Czy tylko on miał odwagę powiedzieć głośno to, czego nikt inny nie zdołał powiedzieć głośno wcześniej? Z pewnością znalazłoby się wielu, którzy obrazili Andrzeja Dudę dużo dobitniej i dosadniej, zdradzając przy okazji dużo więcej "tajemnic państwowych". Trudno zatem nie odnieść wrażenia, że celowe nagłośnienie tej sprawy w takim, a nie innym momencie, może mieć drugie dno.
Tym, którzy przyczynili się do nadania międzynarodowego rozgłosu mało wybrednemu komentarzowi młodego pisarza, mogło przecież chodzić o to, by rzucić mediom na pożarcie samograj, który odwróci uwagę od innych kontrowersji, tj. jak sprawa Obajtka, rządowa nieporadność z III falą pandemii, problem z powolnym tempem szczepień przeciwko covid-19, czy wreszcie.... PolExit, o którym coraz głośniej się mówi nie tylko na Nowogrodzkiej, ale i na całym świecie.
Takie "odwracanie kota ogonem" zasługuje chyba jednak na ochrzczenie zupełnie inną nazwą niż efekt Streisand. Wkrótce pewnie przekonamy się, jakie określenie przylgnie na stałe do takiego celowego odwracania uwagi od tego, co istotne.
O resztę "oPiSu" rzeczywistości zadbają pewnie historycy. Jeśli ośmielą się napisać coś, co nie spodoba się władzy, to najwyżej nie opublikuje się ich podręczników podobnie jak wyroków niektórych Trybunałów. Ale to już zupełnie inna historia...