"Byliśmy robieni w Obajtka". Miasta czują się ograbione, w całej Polsce wrze z powodu Orlenu

Katarzyna Zuchowicz
05 stycznia 2023, 11:29 • 1 minuta czytania
Oszukani, okantowani, ograbieni. Tak się czują, to słychać w całym kraju. Miasta grzmią, ile mogło kosztować je przepłacanie za paliwo na Orlenie i zapowiadają skargę do UOKiK. A w sieci furorę zaczyna robić powiedzenie "robieni w Obajtka". – Bardzo trafne. Myślę, że utrwali się na długo. To przykre, bo prezes Orlenu był wójtem Pcimia, wywodzi się z samorządu i powinien go dużo bardziej rozumieć – reaguje burmistrz Karpacza. Tak Orlen rozwścieczył polskie miasta.
Samorządowcy reagują na politykę Orlenu i podliczają straty. Fot. ANDRZEJ IWANCZUK/REPORTER/East News

Autorem powiedzenia "robieni w Obajtka" jest prezydent Sosnowca. – Można powiedzieć, że byliśmy robieni w Obajtka, bo okazało się, że przez ostatnie kilka miesięcy ceny na naszych stacjach mogły być drastycznie niższe. Gdyby tak było, to w Polsce inflacja mogłaby być niższa, być może część firm nadal by mogła działać – mówił Arkadiusz Chęciński na konferencji prasowej we wtorek.


Tego dnia w wielu miejscach Polski odbyły się podobne konferencje. Wraz z nimi pojawiła się zapowiedź skargi do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, a także wniosku do prezesa NIK o przeprowadzenie kontroli. – Chcemy wyraźnie powiedzieć, że każde miasto w Polsce przepłaciło za paliwo w wyniku polityki Orlenu – grzmiał prezydent Ciechanowa, Krzysztof Kosiński.

Tak w samorządach związanych z Ruchem Samorządowym Tak! Dla Polski mają dość polityki Obajtka.

"Staczamy się w powtórkę PRL"

– Wszystkich to ruszyło. To kant. Miasta czują się tak, jak wszyscy konsumenci mają prawo się czuć. Oszukane. Miasta, szczególnie te większe, mają firmy przewozowe, które płacą ogromne pieniądze za paliwo. Transport jest dotowany, i to na ogromną skalę. I okazuje się, że miasta – w trudnej sytuacji finansowej – jeszcze musiały finansować monopolistę i to ponad miarę, bo marże były ogromne. To się po prostu w głowie nie mieści – reaguje w rozmowie z naTemat Zygmunt Frankiewicz, przewodniczący Związku Miast Polskich, senator i były prezydent Gliwic. Z nadzieją, że może przyczyni się to do refleksji dla tych, którzy bezkrytycznie biorą to, co mówi PiS

– Dobrze by było, żeby ludzie zaczęli myśleć, do czego to prowadzi. A starsi niech sobie przypomną PRL – dodaje.

To jest ręczne sterowanie gospodarką. Wbrew zasadom i prawu utrzymywanie sztucznych cen z powodów politycznych, żeby szoku nie było. To jest absurdalne tłumaczenie, ale widać, do czego prowadzi taka polityka w gospodarce i eliminacja konkurencji. W warunkach gospodarki konkurencyjnej takie zjawisko nie miałoby prawa wystąpić. Zygmunt FrankiewiczPrzewodniczący Związku Miast Polskich

– To jest droga na skróty do PRL. Odtwarzanie tamtych błędów. Chęć wpływania ręcznie na wszystko w każdej dziedzinie. Kartki, braki w zaopatrzeniu w paliwo to wszystko zaczęło się od takich decyzji w imię fałszywej dbałości o interes obywateli. Wtedy też się tak to argumentowało. To jest fałszywa narracja. Staczamy się w powtórkę PRL – podkreśla.

Miasta liczą straty w związku z polityką Orlenu

Miasta dobrze wiedzą, jak przejechały się na polityce Orlenu. I kolejne zaczęły wyliczać możliwe straty. W Sosnowcu na polityce Orlenu stracili 3 miliony zł. W Płocku ponad milion zł, a w ostatnich trzech miesiącach 477 tys. zł. – Tylko w grudniu: Wrocław - 970 tysięcy w plecy, Białystok 430 tysięcy w plecy, Gdańsk - 530 tysięcy w plecy – wyliczał poseł Piotr Adamowicz (KO).

Na stronach urzędów miast zaczęły pojawiać się komunikaty. Na przykład: "Białystok mógł stracić ponad 5 milionów złotych na zawyżonych cenach paliwa. Pieniądze te, zamiast generować olbrzymi zysk Orlenu, mogły pracować na rzecz mieszkańców Białegostoku".

Albo w Tarnowie: "Tego rodzaju sytuacja wymyka się logicznemu oglądowi rzeczywistości i nasuwa pytanie: co tak naprawdę zrobił rząd, aby ustabilizować lub obniżyć ceny paliwa w związku z wojną w Ukrainie i nałożonymi na Rosję sankcjami gospodarczymi?".

– Opublikowaliśmy opracowanie, pokazujące mieszkańcom miasta, na czym ta zabawa polegała i jakie są tego efekty dla miasta. Teraz w Tarnowie był uchwalony bardzo trudny budżet. Rząd zabrał nam ponad 27 mln zł z PIT-u i to spowodowało perturbacje. Sztucznie zawyżone ceny paliw również powodowały perturbacje w przypadku komunikacji miejskiej, która np. na ubiegły rok miała do dyspozycji 28 mln zł, a wszystkie podwyżki paliwa spowodowały, że koszty rosły, a pieniędzy nie było skąd im dołożyć – mówi naTemat Ireneusz Kutrzuba, rzecznik prezydenta Tarnowa.

To był cel uświadomienia mieszkańcom, że ktoś nas wrobił.Ireneusz KutrzubaRzecznik prezydenta Tarnowa

W Tarnowie nie podliczali dokładnie, ile stracili na polityce Orlenu, ale i tak wszystko jest jasne. – Wcześniej odliczano 23 proc. VAT, potem tylko 8 proc., więc dzięki takiej, a nie innej polityce naszego monopolisty koszty miejskiego przedsiębiorstwa komunikacyjnego wzrosły o 15 proc. – mówi rzecznik.

Czy czują się, że byli "robieni w Obajtka"?

Ireneusz Kutrzuba: – Tak, to jest prawda. Ja usłyszałem od znajomego określenie, że zrobili ludzi w pompę. Do ludzi też nareszcie dotarło, że przepłacali za paliwo. Orlen sztucznie pompował ceny, nie zwracając uwagi na międzynarodowe uwarunkowania, czyli ceny ropy na giełdach światowych, ceny dolara itd. Polska nagle stała się jakąś dziwną enklawą, gdzie ceny nie zależały od uwarunkowań ekonomicznych tylko od widzimisię jednej, czy dwóch osób.

"Nazywajmy rzeczy po imieniu, to jest zwykłe oszukiwanie"

Emocje w samorządach są ogromne, nawet tam, gdzie nie ma rozbudowanej komunikacji miejskiej. Na przykład w Karpaczu. – Nawet gdybym miał podliczać straty, to nie wyjdą horrendalne pieniądze. Nie odczułem szczególnych strat z powodu komunikacji miejskiej, którą musiałbym finansować – przyznaje burmistrz miasta Radosław Jęcek. Jednak solidaryzuje się z innymi samorządowcami.

– Nazywajmy rzeczy po imieniu, to jest zwykłe oszukiwanie. Gdybym miał rozbudowaną komunikację w mieście, też najzwyczajniej w świecie czułbym się oszukany. W mojej ocenie mamy rok wyborczy, który sprzyjać będzie manipulacji i ignorancji wobec nas – mówi naTemat.

– Powiedzenie "byliśmy robieni w Obajtka" jest bardzo trafne. Myślę, że utrwali się na długo. To przykre, bo prezes Orlenu był wójtem Pcimia, wywodzi się z samorządu i powinien go dużo bardziej rozumieć – zauważa.

"Dzięki ruchowi wszyscy zobaczyli kant Orlenu"

Przy coraz bardziej zauważalnej znieczulicy politycznej polskiego społeczeństwa, ta jedność samorządów, które manifestują przeciwko polityce Orlenu, może robić wrażenie.

– Trzeba o tym głośno i wyraźnie mówić, bo niestety propaganda, na którą PiS wydaje miliardy publicznych pieniędzy, jest dewastująca. Miasta słusznie się buntują. Ale powinni się buntować wszyscy. Przedsiębiorcy, każdy, kto ma samochód i go tankuje. Skala tego zjawiska w Polsce jest tysiąc razy większa niż to, co dotyczy samorządów. Tylko społeczeństwo nie jest tak zorganizowane, żeby konsumenci sami wyszli z protestem na ulice. Czy wystąpili na konferencji prasowej – zauważa Zygmunt Frankiewicz. 

Jesteśmy świadkami zawłaszczenia państwa na taką skalę, że protestują tylko ci, którzy są jeszcze samodzielni, a przynajmniej w miarę samodzielni. Czyli na przykład samorządy. Tam jeszcze Polska nie została spacyfikowana. Zygmunt FrankiewiczPrzewodniczący Związku Miast Polskich

Bardzo podkreśla, że protestuje Ruch Samorządowy "Tak! Dla Polski", organizacja, która powstała w grudniu 2021 roku, dziś liczy ponad 500 członków i nie chce być mylona z "Bezpartyjnymi samorządowcami" ruchem wywodzącym się z Dolnego Śląska znanym ze współpracy z PiS.

Należą do niej m.in. włodarze Sopotu, Wrocławia, Poznania, Świdnicy, Sosnowca, Izabelina...

– Na bieżąco się kontaktujemy. Wszystko, co robimy, jest uzgodnione, skoordynowane, zaopiniowane i to w tempie, w którym chyba nikt w naszym państwie nie działa. Nawet partie polityczne, w tym chwalona niedawno za organizację Zjednoczona Prawica. My się komunikujemy w parę godzin. Gdyby nie ten ruch, to te machinacje nie byłoby w ogóle zauważone. Ludzie by się nawet nie zorientowali, o co chodzi. To jest organizacja, która włącza się w politykę, dzięki niej wszyscy zobaczyli kant Orlenu – uważa szef Związku Miast Polskich.

Do ruchu należy m.in. prezydent Wałbrzycha.

"Integracja samorządu jest wyrazem absolutnej desperacji"

– W tej chwili ruch wydaje się ważnym uczestnikiem debaty publicznej. Przypominam nasze protesty w formie manifestacji przed siedzibą rządu kilka miesięcy temu w związku ze wzrostem cen energii, w których wzięło udział kilkuset wójtów, burmistrzów, starostów, marszałków, prezydentów miast – reaguje Roman Szełemej.

Jego miasto bardzo odczuło VAT 23 proc. na gaz i gigantyczne koszty ze względu na to, że są właścicielem aquaparku, w którym głównym elementem kosztowym jest gaz.

W 2021 roku miesięcznie koszty wynosiły ok. 25-30 tys. zł. W tym roku za listopad otrzymaliśmy rachunek 240 tys. zł, czyli 10-krotny wzrost. Zwracaliśmy uwagę na bałamutne tłumaczenie przedstawicieli instytucji rządowych, że powrót 23 proc. VAT na gaz to decyzja KE. Jak wiemy, to absolutnie nieprawda. KE rekomendowała VAT nie większy niż 5 proc. A nie 23 proc. Roman SzełemejPrezydent Wałbrzycha

– Ta integracja samorządu jest wyrazem absolutnej desperacji, próby zorganizowanego oporu przed cyniczną strategią rządu, ukierunkowaną na osłabienie samorządu. Samorząd dla obecnej koalicji jest raczej barierą, konkurentem, a nawet przeciwnikiem, wręcz wrogiem. Jesteśmy traktowani jako przeszkoda w realizowaniu idei państwa centralistycznego. Dlatego musimy się integrować. Mam nadzieję, że mieszkańcy to postrzegają w sensie pozytywnym – podkreśla w rozmowie z naTemat prezydent Wałbrzycha.

W kontekście Orlenu sytuacja w jego mieście jest jednak nieco inna – miasto ma 10-letni kontrakt z operatorem zewnętrznym, który zapewnia określoną liczbę wozokilometrów na określonych warunkach. W tym sensie problem transportu, o którym grzmią inne miasta, ich nie dotyczy. Natomiast analizują koszty zakupu paliwa przez całe miasto, gminę, instytucje.

– W najbliższych dniach powinniśmy mieć zestawienie, ile – jak nam się wydaje – nienależnego kosztu ponieśliśmy w związku z tą praktyką. Bo przecież dysponujemy samochodami w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej, w Zarządzie Dróg, w Zakładzie Usług Komunalnych. Mamy śmieciarki itd. To bardziej rozproszony czynnik kosztowy, bo to są budżety przedszkoli, żłobków, szkół, usług komunalnych itp. W przypadku mojego miasta to są dziesiątki pojazdów. To wymaga dłuższego czasu, żeby policzyć – przyznaje prezydent Wałbrzycha.

Inne miasta mogą tego nie odczuć

Teoretycznie można założyć, że tak czy inaczej, dotyczy to wszystkich miast, przynajmniej w teorii.

– PiS wprowadził uznaniowe rozdawanie pieniędzy publicznych dla samorządów. I w wielu takich rozdaniach miasta (głównie te mniejsze) rządzone przez PiS lub osoby związane z tą partią miały zdecydowanie wyższe dotacje niż inne, szczególnie te, które wyrażały niezadowolenie z powodu takiego traktowania samorządów. Tam sytuacja może nie być aż tak zła. Wtedy różnica może być łatwiejsza do przełknięcia. Tam, gdzie jest już naprawdę źle, protest jest silniejszy, bo bardziej to boli – wskazuje Zygmunt Frankiewicz.

Z kolei małe miasta i gminy wiejskie nie mają swojego transportu.

– Tam transport jest utrzymywany albo przez przedsiębiorstwa prywatne, albo państwowe, albo jest dotowany. Przypomnę, że w imię likwidacji białych plam transportowych rząd dopłacał złotówkę do wozokilometra, w tej chwili już 3 zł i transport zaczął się tam rozwijać. W miastach takich dopłat zupełnie nie ma. Nie ma także dopłat dla przewoźników miejskich, którzy wyjeżdżają na tereny wiejskie. Więc w gminach wiejskich ten odbiór może też być zupełnie różny. To nie jest tak, że wszyscy jednakowo odczuwają kłopoty – dodaje. 

I, jak łatwo sobie wyobrazić, nie wszyscy je rozumieją.