Miller zakpił z Lewicy i Czarzastego. Chodzi o zwiększenie liczby lokali wyborczych
- Prawo i Sprawiedliwość intensywnie próbuje wprowadzić zmiany w Kodeksie wyborczym
- Zgodnie z zapowiedziami te mają zwiększyć dostępność do lokali wyborczych i zwiększyć transparentność wyborów
- Zdaniem komentatorów, działania kierowane są do konkretnej grupy wyborcze, na co zwrócił uwagę również Leszek Miller
O tym, że Prawo i Sprawiedliwość chce wprowadzić szereg zmian przy okazji organizacji zbliżających się wyborów, Jarosław Kaczyński mówił już w listopadzie. Z zapowiedzi prezesa PiS wynikało, że partia chce przede wszystkim zwiększenia liczby lokali, ale też wprowadzenia szeregu "usprawnień", które nie tylko pozytywnie wpłyną na zwiększenie frekwencji, ale też na poprawę bezpieczeństwa i transparentności wyborów.
Pierwsze realne kroki, które miałyby fizycznie zmienić coś w zbliżających się wyborach, zostały podjęte wczoraj. W sejmie zagłosowano nad wnioskiem o odrzucenie projektu dotyczącego zmian w Kodeksie wyborczym.
Choć mogło się wydawać, że opozycja w tej sprawie będzie zgodna, stało się inaczej. Większość przedstawicieli klubów Koalicji Polskiej-PSL i Lewicy wstrzymała się od głosu. To wytknął na Twitterze "światopoglądowy krajan" dzisiejszych lewicowców, Leszek Miller.
"Jaki jest sens głosowania przez Lewicę za skierowaniem do dalszych prac Kodeksu wyborczego? Chyba, że chodzi o to, aby Czarzasty po mszy miał bliżej do komisji wyborczej w swojej parafii" – uszczypliwie skomentował Leszek Miller.
Dla kogo zmiany w Kodeksie wyborczym?
Leszek Miller zwrócił w swoim wpisie uwagę na podstawowe zarzuty, które pojawiają się przy okazji planowanych przez Prawo i Sprawiedliwość zmian. Te dotyczą przede wszystkim tego, że beneficjentem ułatwień będą głównie wyborcy Prawa i Sprawiedliwości. Kaczyński mówił zresztą wprost, że nowe komisje miałyby być tworzone nieopodal kościołów, a także na wsiach, czyli w miejscach, w których najwięcej osób deklaruje się jako elektorat PiS.
W ramach zwiększenia dostępności wyborów, do lokali mieliby także być dowożeni obywatele, którzy sami nie są w stanie dotrzeć na miejsce.
Czy do tego potrzebne są jednak formalne zmiany? Zdaniem rozmówcy OKO.press, niekoniecznie. Jak twierdzi Adam Gendźwiłł, ekspert ds. systemów wyborczych i polityki samorządowej, władze już teraz mają narzędzia, by zwiększyć dostępność lokali.
Przede wszystkim zwiększenie liczby komisji wyborczych nie wymaga zmian w kodeksie wyborczym. Obowiązujący obecnie kodeks zezwala na tworzenie komisji wyborczych w obwodach mniejszych niż 500 mieszkańców, w przypadkach uzasadnionych miejscowymi warunkami. I takie obwody istnieją, i to wcale nie jest zjawisko marginalne. Jarosław Flis wyliczył na podstawie dokładnych danych PKW, że w 2019 roku to było około 1,5 tysiąca obwodów, czyli mniej więcej 6 procent wszystkich. Jeśli jest taka potrzeba, żeby powstało więcej komisji obwodowych, to po prostu można to zrobić już teraz, nie posiłkując się taką sztywną regulacją, jaka jest proponowana w projekcie.
Jak dodaje ekspert, działania Prawa i Sprawiedliwości mają przede wszystkim mieć charakter symboliczny.
"Pewnie chodzi też o zwrócenie uwagi na elektorat, który mieszka w mniejszych, peryferyjnych miejscowościach. Nawet jeśli ten elektorat nie ma wielkiego problemu z dostaniem się do lokali wyborczych, chodzi o jego dostrzeżenie" – wyjaśnia Adam Gendźwiłł
Projekt zmian w Kodeksie wyborczym niezgodny z Konstytucją
Czy PiS-owi zmiany w Kodeksie formalnie uda się przepchnąć, czy też nie, wiele wskazuje na to, że te, przynajmniej w jakiejś formie się pojawią. W świetle litery prawa zdarzyć się jednak nie powinny, o czym pisaliśmy w naTemat tutaj. Jak wyjaśniała przy tej okazji Katarzyna Lubnauer, trybunał Konstytucyjny wydał kilka orzeczeń, w których stwierdził, że zmiany w Kodeksie wyborczym można wprowadzać najpóźniej na pół roku przed rozpoczęciem procedury wyborczej.
– A ta zacznie się na przełomie lipca i sierpnia, gdy prezydent Andrzej Duda ogłosi datę głosowania. To znaczy, że projekt musiałby przejść przez Sejm, Senat i biurko prezydenta do przełomu stycznia i lutego. To nierealne, skoro projekt jeszcze nie wyszedł z Sejmu, a Senat i prezydent, mają odpowiednio 30 i 21 dni na to, by się do niego ustosunkować – mówi posłanka Lubnauer.
W związku z wczorajszą decyzją posłów, na razie projekt będzie ponownie procedowany.