Proboszcz z Katowic potwierdza, że na plebanii był konflikt. "Dlaczego ktoś chce narażać życie?"

Mateusz Przyborowski
01 lutego 2023, 08:17 • 1 minuta czytania
Z listu pożegnalnego, jaki trafił do mediów, wynika, że ofiary wybuchu na plebanii w Katowicach planowały popełnić tzw. rozszerzone samobójstwo. W złym świetle postawiony został też proboszcz parafii. Teraz ks. Adam Malina odniósł się do sprawy.
Ofiary piątkowego wybuchu przy ul. Bednorza 20 w Katowicach to 69-letnia matka i 40-letnia córka Fot. ARKADIUSZ GOLA / Polska Press / East News

– Pomijając istniejące, nieistniejące czy wyobrażone konflikty, których źródłem jest konkretny człowiek, czyli ja, dlaczego ktoś chce narażać życie osób zupełnie niezwiązanych ze sprawą? Przecież osoby, które były w budynku w czasie wybuchu nie miały nic wspólnego z tą sytuacją – powiedział ks. Adam Malina w rozmowie z Onetem.

Proboszcz o pożegnalnym liście ofiar wybuchu w Katowicach

Tym samym proboszcz parafii ewangelicko-augsburskiej w Katowicach, na której terenie w ubiegły piątek doszło do wybuchu, również potwierdził, że na plebanii trwał konflikt. W liście pożegnalnym, jaki trafił do mediów (podpisały go dwie kobiety, które zginęły, oraz mężczyzna, który został ranny i przebywa w szpitalu), ks. Malina został wymieniony z nazwiska.

Proboszcz nie chce komentować sprawy. Jak stwierdził, to temat dla prokuratury i policji. Przypuszcza jednak, że list może być autentyczny.

– Okoliczności, sekwencje wydarzeń, są dosyć jednoznaczne. Trwa postępowanie prokuratury, myślę, że wszystkim zależy na wyjaśnieniu tej katastrofy. Są od tego odpowiednie służby, które posiadają z pewnością wiele informacji na ten temat – powiedział pastor.

O tym, że "od wielu lat był konflikt między rodziną a plebanią" mówił także biskup diecezji katowickiej Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego Marian Niemiec. Duchowny dodał także, że konflikt był na tle finansowym. Jak stwierdził, rodzina była utrzymywana przez parafię i nie płaciła czynszu.

– Od ładnych paru lat te osoby tylko sobie mieszkały i się sądziły z parafią. Nie jest też tak, że te osoby były bez środków do życia, otrzymywały emeryturę, pani pracowała – przekazał biskup i ocenił, że to było rozszerzone samobójstwo "związane z zabójstwem innych".

List pożegnalny ofiar wybuchu w Katowicach

W kwestii listu bp Marian Niemiec stwierdził, że wiele rzeczy w nim zawartych "mija się z prawdą" i jest to "granie na uczuciach". – W tej chwili ktoś, kto to będzie czytał, będzie mógł oskarżać parafię, natomiast trzeba poznać i drugą stronę, jak to wszystko wyglądało – powiedział.

Przypomnijmy, list, który wpłynął do redakcji "Interwencji" dwa dni przed tragedią, ma zaczynać się od słów: "Jeśli ktoś się zastanawia, jak doszło do tej tragedii w Katowicach-Szopienicach to oto kilka słów wyjaśnienia".

W dalszej części autorzy zwracają uwagę na swoją ciężką sytuację materialną. Przyznano, że zwrócono się o pomoc do księdza ewangelicko-augsburskiego. To u niego zamieszkały i pracowały ofiary, ale miały czuć się przez niego niedoceniane i okradane.

Z listu można dowiedzieć się także, że działania księdza miały doprowadzić do tego, iż ofiary nie mogły liczyć na żadną pomoc i poprawę sytuacji. To podobno przez niego nie doszło do ich spotkania z prezydentem miasta w tej sprawie. Miały problem ze znalezieniem nowego lokum, by wyprowadzić się z terenu parafii.

"Jednocześnie zdaje sobie sprawę, że jedno z nas jest ciężko chore (nowotwór płuc z przerzutami), ale znieczulica działa i nic go nie obchodzi, zresztą czemu miałoby to go obchodzić, skoro nie ma sumienia i każe nam opuścić mieszkanie, nie interesuje go czy trafimy pod most" – czytamy.

Ofiary piątkowego wybuchu przy ul. Bednorza 20 to 69-letnia matka i 40-letnia córka. Wiadomo, że 75-letni mąż i ojciec w wyniku odniesionych obrażeń trafił do szpitala. W chwili eksplozji w budynku przebywało dziewięć osób, siedem wydobyto spod gruzów, cztery z nich trafiły do szpitala.