Eryk Goczał, zwycięzca Rajdu Dakar, specjalnie dla naTemat: "Kubica był moją dużą inspiracją"
- Eryk Goczał to najmłodszy kierowca oraz zwycięzca w historii Rajdu Dakar
- 18-latek dopiero w listopadzie 2022 roku zdał i odebrał swoje prawo jazdy
- Na Dakarze startował również ojciec Goczała, Marek oraz wujek, Michał
Spoglądając na tę historię z boku, wydaje się, że to idealny scenariusz na film. Młody chłopak od urodzenia ma marzenie, żeby wystartować w Rajdzie Dakar. W ekspresowym tempie, kiedy tylko kończy 18 lat, zdaje zarówno licencję rajdową, jak i najważniejsze, czyli prawo jazdy.
Podejście do egzaminu uprawniającego do prowadzenia pojazdów nasz bohater ma jedno, bo ew. terminy poprawkowe wypadają już w okresie, w którym musi być skupiony na Dakarze. Prawko zalicza jednak równie dobrze, jak dakarowe etapy w Arabii Saudyjskiej.
Ale do tego jeszcze wrócimy.
Co ciekawe, 18-letni kierowca był już na dwóch wcześniejszych edycjach najtrudniejszego rajdu świata. Nie mógł wytrzymać, a tak się akurat składa, że w Dakarze brała i bierze udział jego niemal cała najbliższa rodzina. Ojciec Marek Goczał oraz wujek, Michał Goczał. Nastolatek pomagał drużynie, która startuje pod szyldem Energylandia Rally Team.
Jest też kobieta w zespole, nie tylko łagodząca obyczaje, ale przede wszystkim świetnie organizująca wszystko, od A do Z. Nasz bohater mówi na nią Mamager. Najlepsze z możliwych połączeń, kochająca mama i cierpliwy, choć stanowczy manager. Czyli pani Agata Goczał.
Efekt końcowy? Eryk Goczał startuje w Rajdzie Dakar A.D. 2023. I wygrywa go dzięki rewelacyjnej jeździe na ostatnim odcinku. Sam przyznaje, że duża w tym zasługa jego drużyny. Przykład wzorowej współpracy? Ojciec i wujek na dwa odcinki przed metą podjęli decyzję, że to najmłodszy powalczy o wygraną. Wzięli do siebie niemal cały sprzęt Eryka, dzięki czemu on mógł błyskawicznie pognać w stronę mety.
I wygrał, stając się najmłodszym triumfatorem w historii. Trzecim Polakiem, po Rafale Soniku w rywalizacji quadów (2015) oraz Dariuszu Rodewaldzie. Ten drugi wygrywał Dakar już trzykrotnie (2012, 2016, 2023), choć nie jest kierowcą, a członkiem teamu ciężarówkowego. Ślązak od lat mieszkając w Holandii i jeżdżąc na holenderskiej licencji zawodniczej.
Porozmawialiśmy z najmłodszym z klanu Goczałów. Uśmiechnięty od ucha do ucha chłopak, który choć już spełnił życiowe marzenie, ma świadomość, że paradoksalnie, nadal jest na początku swojej drogi. Choć przecież dopiero co przeciął linię mety.
Maciej Piasecki: W domu znajdujesz jeszcze piasek z Dakaru?
Eryk Goczał: Myślę, że część tego piasku została już wyprana, choć nadal coś tam czasem wypadnie z kieszeni. Pod tym względem nadal jest wesoło. Zabraliśmy jednak ze sobą z Arabii Saudyjskiej tylko małą walizkę. Wszystkie duże rzeczy jeszcze płyną do nas promem.
Więc jak dotrą pozostałe kombinezony, będzie kolejna dostawa piasku.
Zdążyłeś już trochę ochłonąć po sukcesie?
Głowa pracuje jeszcze wspomnieniami związanymi z Dakarem. Ale to też czas, w którym zaczynam myśleć o nowych wyzwaniach. Tak właściwie, to jestem pełen sił. Teraz rozpocząłem w Polsce trochę inną formę Dakaru, mianowicie szkołę. Uwierz mi, przygotowania do tegorocznej matury idą pełną parą. W tej części mojego życia też robi się ciekawie.
To prawda, że już w wieku dwóch lat prowadziłeś quada?
Nie będę oszukiwał, tak było. Dostałem od taty pierwszego quada, jeszcze takiego w pełni zabawowego, no i co, zaczęliśmy jeździć. Jak podrosłem, miałem już okazję prowadzić spalinową wersję.
Pamiętam, że quad zakopał się podczas jednej z wypraw. Próbowałem go wydostać, ale byłem za mały i po walce, zostawiłem w błocie buty i machnąłem ręką.
Musisz jednak przyznać, że dwulatek prowadzący pojazd, to nie jest standardowa sprawa.
Haha, to prawda! Dokładnie nie pamiętam, jedynie ze zdjęć mam taki obraz, że faktycznie siedzę na takim małym, żółtym quadziku. Oczywiście obok jest mój tata, w pełni profesjonalnej maszynie, który wydaje dyspozycje, będąc dla mnie wsparciem.
Mam wrażenie, że ja się z tym urodziłem. Mam po prostu benzynę zamiast krwi. Najpierw dziadek, następnie tata, właściwie zaangażowana w świat motorsportu była i jest cała rodzina. Jeżdżenie od małego na rajdy, przebywanie w samochodzie w czasie podróży, wspomniane quady. Byłem tam, żyłem tym i to się nie zmienia, odkąd pamiętam.
Niech zgadnę, czym bawiłeś się w dzieciństwie...
Tak. Szczerze mówiąc, nie pamiętam innych zabawek niż samochodziki.
Bingo. Miałeś też podobno skarbonkę, w której zbierałeś fundusze na swój pierwszy Dakar.
Przyczepiłem na niej nawet taką małą karteczkę, którą sam zrobiłem. Było na niej napisane: "Pieniążki na Dakar". I tak chodziłem, szukając u rodziców szans na jakieś monety. One w konsekwencji miały mnie przybliżyć do realizacji marzenia.
Zadanie numer jeden. Trzy słowa, którymi opisałbyś Rajd Dakar, to?
Szalony, trudny i piękny.
Rozwikłajmy twoje skojarzenia. Szalony, bo?
Bo niespodziewany. Nie wiesz, co może wydarzyć się za zakrętem. To jest niepewność, która powoduje, że te kolejne momenty są po prostu szalone.
Trudny?
Bardzo dużo kierowców zwracało uwagę, że tegoroczna edycja była jedną z najtrudniejszych. Nie da się ukryć, że było wiele wymagających momentów. Zwłaszcza wtedy, kiedy było bardzo zimno, a przed tobą długie kilometry do mety. To było czuć.
Trochę trudne do uwierzenia. Arabia Saudyjska kojarzy mi się z Katarem, gdzie nie tak dawno piłkarze narzekali na wysokie temperatury. A tu taka niespodzianka pogodowa?
Miałem bardzo podobne podejście do twojego. Niestety, również wtedy, kiedy się pakowałem. Efekt był taki, że trochę zmarzłem na Dakarze. Temperatura u Saudyjczyków początkowo była całkiem niezła, zwłaszcza w okolicach morza. Kiedy jednak przyszło wjechać w środkową strefę kraju, robiło się bardzo zimno.
Mieliśmy kilka odcinków, w których padał deszcz. Były sytuacje, że musieliśmy przejeżdżać przez rozlewiska czy rzeki. Mavericki, czyli nasze pojazdy SSV, w takich warunkach mocno się zatapiały. To było coś niespodziewanego. Na jednym z odcinków, którzy organizatorzy skrócili ze względu na trudne warunki atmosferyczne, mieliśmy ostro padający grad.
Gradobicie na pustyni. To było trudne, a dodatkowo mocno zaskakujące.
Jakie panowały temperatury, gdybyś miał podać te skrajne przypadki?
Podejrzewam, że od zera do pięciu stopni. A poranki były jeszcze zimniejsze. Do tego trzeba dodać wspomnianą jazdę w deszczu, w przemoczonym kombinezonie, w pojeździe bez szyby. Przy 120 kilometrach na liczniku robiło się dużo zimniej.
Zobrazuj proszę, ile trwał najdłuższy odcinek Dakaru.
Czasowo i kilometrowo te odcinki się różniły. Te dłuższe pod względem kilometrów etapy mają szybszą prędkość średnią. Rekordowo, wliczając dojazdówkę, wyjechaliśmy o piątej rano, a na miejscu, na mecie, byliśmy około godziny 22.
Maraton, który trwał dwa tygodnie. Jak sobie radziłeś z takimi obciążeniami?
Jesteśmy na to przygotowani, żeby przede wszystkim cały czas utrzymywać skupienie. Nie ma co ukrywać, na Dakarze trzeba znajdować jednak jak najwięcej przestrzeni do snu. Spalasz bowiem mnóstwo energii w trakcie odcinków.
Dodatkowo podkreślę, że wspomniane dojazdówki, czyli okres dotarcia z etapu na etap, to też duże wyzwanie podczas Dakaru. Szczególnie nie mając szyby w pojeździe, a dodatkowo w Arabii większość dróg jest poprowadzona prosto. Pilot nagle dyktuje: Za 200 kilometrów, na rozwidleniu w lewo. A kierowca musi tę kierownicę trzymać i jechać taki kawał, w skupieniu.
Rozumiem, że Oriol Mena na dojazdówkach specjalnie się nie przepracowywał.
Haha, na dojazdówkach faktycznie nie miał zbyt wiele zajęć.
Często zamykały mu się oczy, nawet było z tym trochę śmiechu. Bo nagle głowa pilota zjechała gdzieś na tableta, wtulona w będący obok lewarek. To były śmieszne momenty. Choć ja musiałem jednak trzymać pełne skupienie. Dużo lepiej było pogadać z Oriolem.
Czym różni się pojazd SSV od typowego, znanego z miejskich dróg?
Nasz pojazd jest dużo lżejszy, waży około 900 kilogramów. Dodatkowo mówimy o budowie otwartej, czyli złożony z rur, kilku plastików i bez szyby. Wyróżnia się również dużym skokiem zawieszenia. Możemy dzięki temu wjeżdżać w bardzo wymagające tereny, nieosiągalne dla zwykłych aut. Tam nasze maszyny bardzo dobrze się odnajdują, radząc sobie z najtrudniejszymi wyzwaniami.
Ale chyba lepiej mieć na co dzień szybę, pamiętając o opowieściach z deszczem?
Tak, zdecydowanie. Ostatnio do Polski wróciło trochę śniegu, więc tym bardziej nieco więcej elementów w aucie mogłoby się przydać.
Twoi rodzicie to właściciele Energylandii. To największy park rozrywki w Polsce. Ty pracujesz tam, jako kaskader. Dodatkowo jeździcie w zespole o nazwie Energylandia Rally Team. Jak podejrzewam, o zabezpieczenie budżetowe na Dakar nie musiałeś się martwić?
To trzeba rozgraniczyć. Park rozrywki to jedna sprawa, a wyprawa na Dakar, inna.
Staramy się skupić wyprawę na rajd na sponsoringu. Nie jest to proste, ale próbujemy robić to w racjonalny sposób. Figurujemy jako jeżdżąca reklama Energylandii. To pobudza wyobraźnię u innych sponsorów, którzy mogą być chętni do współpracy.
Przykład? Podczas Dakaru udało się dogadać z firmą Vekoma, która zajmuje się produkcją rollercoasterów. Wyszło bardzo fajnie, mieliśmy wspólne tematy i pole do współpracy. Mam jednak już swoją firmę budowlaną i staram się odpowiednio obudować, żeby ten budżet był dostępny i ze spokojem spoglądać na kolejne rajdowe wyzwania.
A ile kosztuje dakarowe ściganie?
Wolałbym tego wszystkiego nie liczyć.
Głowa by rozbolała?
Ta kwota byłaby zapewne bardzo duża, nie oszukujmy się. Kiedy o tym nie myślę, mogę mieć przynajmniej nadzieję, że wystartujemy w kolejnym Dakarze.
Pamiętaj, że my jeździmy w klasie tzw. samochodów lekkich. A to jest najtańsza wersja Dakaru. To bardzo dobra droga do wejścia w ten rajdowo-dakarowy świat. Dzięki temu nie ma mowy o niezdrowej konkurencji, większość jeździ na tym samym sprzęcie.
Im wyżej w klasie, im bliżej do typowo fabrycznych samochodów, tym cena wzrasta.
Masz smykałkę do mechaniki. W piątek wchodzisz do garażu, a w niedzielę wychodzisz?
Czasami też tak bywa. Jak mam dobre towarzystwo, to mogę tak spędzić weekend.
A rozłożyłbyś auto na szczęści i później złożył w jedną, sensowną całość?
Mavericka jesteśmy w stanie rozłożyć i złożyć z powrotem. Wiem bardzo dużo o strukturze tego samochodu, więc mógłbym się tego podjąć. Nie wiem co prawda, ile śrubek zostanie po złożeniu całości, ale na pewno by pojechał.
Zadanie numer dwa. Jakie są twoje ulubione szkolne przedmioty?
Oj, nie jest to łatwe pytanie!
Ostrzegałem.
Przyjmuję wyzwanie! Najbardziej lubię te, które są związane z samochodami. Lubię fizykę, bo dzięki niej rozumiem, co dzieje się z pojazdem. Matematyka też się przydaje. Pamiętam nasze obliczenia, ile potrzebujemy do wskoczenia na pierwsze miejsce. W którym momencie zaatakować, ile nadrobić na danym kilometrze trasy. Matematyka przydała się na Dakarze.
Wyczuwam, że nie jesteś humanistą.
Jestem kierowcą rajdowym, tego się trzymajmy.
Słuchałem twojej rozmowy z Mateuszem Kusznierewiczem w Kanale Sportowym. Opowiadałeś tam m.in. o stosunku do telefonu. Jak rozumiem, nie jest on najważniejszym gadżetem w życiu?
Na pewno nie jest tak, że telefon odkładam na półkę i mogę tak funkcjonować. Mam go przy sobie, bo takie mamy czasy, a dodatkowo przydaje się do rzeczy ważnych.
W okresie przygotowań do Dakaru usunąłem jednak z telefonu aplikacje do mediów społecznościowych. Po powrocie do Polski dołożyłem je ponownie, ale po kilku dniach ponownie usunąłem. Lepiej mi się żyje bez tych rozpraszaczy.
Jeszcze w temacie telefonów i Dakaru, zdarzało się, że na trasach napotykaliśmy np. na leżące w piachu telefony miejscowych. Ktoś o nich przez roztargnienie regularnie zapominał.
Nagle pojawiał się przed oczami jakiś telefon, śmialiśmy się, czy omijamy kołem, czy jednak niekoniecznie. Wyskakiwały nam też zwierzęta na trasie. Kiedy pogoda była znośna, były też niepowtarzalne widoki. To ta niecodzienna strona Dakaru, o której warto pamiętać.
Odnośnie rozpraszczaczy, podobno z serialami również nie jesteś zaprzyjaźniony?
Lost in Space to jedyny, jaki w życiu zobaczyłem. Lubię takie kosmiczne historie. Wciągnęło mnie, ale później już nie wkręcałem się w kolejne seriale.
Wiem, jaki jest świat i seriale są jego częścią. Zwracam jednak uwagę na to, jakie rzeczy mi pomagają, a jakie przeszkadzają. Przykładem niech będzie okres przygotowawczy do Dakaru. Za każdym razem zadawałem sobie pytanie, czy dana czynność pomoże mi wygrać rajd. Seriale nie były po tej dobrej stronie.
A masz czas na śledzenie innych sportów?
Nazywam się zawziętym patriotą, jeśli mowa o kibicowanie w sporcie. Lubię widzieć, kiedy Polska dobrze prezentuje się na arenie międzynarodowej.
Na pewno wioślarstwo pomaga mi w dodatkowej pracy nad mięśniami, potrzebnymi do sprawnego kierowania pojazdem. Zatem mógłbym je wymienić, biorąc pod uwagę taki aspekt. Nie ma jednak co się oszukiwać. Piłka nożna, koszykówka, siatkówka – to nie jest to. Jestem człowiekiem, który żyje i pasjonuje się motorsportem.
Czyli plakatu Roberta Lewandowskiego nie było nad łóżkiem małego Eryka?
Nie, nad łóżkiem byli raczej kierowcy rajdowi.
Robert Kubica? Chyba nie ma większej postaci, myśląc o polskim motorsporcie. Jasne, krakowianin musiał szybko wyjechać z kraju, ale polska flaga pojawiła się w Formule 1.
Z jednej strony nie mogę powiedzieć, że śledziłem występy Roberta Kubicy podczas jego kariery. To jednak człowiek, który był dla mnie dużą motywacją oraz inspiracją.
Robert Kubica jest wielkim sportowcem. Przebił się do ścisłej światowej czołówki z polskim motorsportem. Bardzo go za to szanuję. Kubica to była osoba, która pomagała mi w dosyć specyficznych rzeczach, w trakcie przygotowań dla kierowcy.
Zdradzisz, o czym dokładnie mowa?
Kiedyś usłyszałem, że Kubica przygotowywał się do startów tak bardzo, że np. lecąc gdzieś samolotem, nie marnował czasu na jakieś zbędne aplikacje w telefonie. W trakcie czasu wolnego Kubica grał w gry zręcznościowe. I muszę się przyznać, że wyciągnąłem to od niego. Każdą wolną chwilę przeznaczam na to, żeby dążyć do osiągnięcia swojego celu.
To właśnie wziąłem do swojego życia od Roberta Kubicy.
Widzisz się w przyszłości w świecie F1?
Nie dzielę motorsportu na rajdy i wyścigi. Chciałbym zwiedzić wszystkie dziedziny tego świata. Na razie po asfalcie jeżdżę głównie driftem, ale może w przyszłości pociągnie mnie również do innej formy rywalizacji. Dotychczas nie miałem okazji tego spróbować.
Z jednej strony, chciałbym spróbować w życiu wszystkiego. Z drugiej jednak wiem, jak dużo pracy trzeba włożyć w to, aby trafić do tego świata. Wszystkie klasy, które znajdują się przed dotarciem na szczyt, czyli do Formuły 1, to jest bardzo długa i kręta droga.
Na dzisiaj moim środowiskiem naturalnym jest offroad. Uważam, że rajdy czy wyścigi uliczne, są po prostu bardziej niebezpieczne. Jadąc na offroadzie, kiedy w pewnym momencie wciśniesz hamulec, to może zakopiesz się w jakimś piachu czy błocie, ale się zatrzymasz. W przypadku ulicznego ścigania, nawet kiedy wciśniesz "bloki", i tak idziesz do przodu.
Na dzisiaj trzymam się w strefach bezpieczeństwa. Nie będę jednoznacznie mówił, że świat F1 jest niebezpieczny, bo dużo robi się, żeby bezpieczniej faktycznie było. Jest jednak sporo ryzyka, a ja na teraz chciałbym ze ścigania głównie czerpać radość i frajdę.
Odejdźmy od kierownicy. Czego najbardziej obawiasz się na maturze?
Chemii. Wziąłem ją na swoją międzynarodową maturę, ale nie mam z nią, będąc zupełnie szczery, zbyt wiele wspólnego. To ciekawy świat, który chciałbym zgłębić, a przede wszystkim zrozumieć, najlepiej... jeszcze przed maturą!
Uczęszczasz do szkoły międzynarodowej?
Tak. Z tego względu większość czasu komunikuję się z ludźmi po angielsku. To była jednak świadoma decyzja, bo chciałem jak najlepiej nauczyć się tego języka. Pomogło to chociażby w komunikacji z moim pilotem podczas Dakaru, gdzie dodatkowa nauka polskiego z jego strony, czy hiszpańskiego z mojej, nie miałaby większego sensu. Rozmawialiśmy po angielsku.
Z ciekawostek, w szkole nie miałem możliwości wyboru języka polskiego na maturze. Nie było na tyle chętnych i wszystko jest po angielsku.
Czyli studia raczej poza Polską?
Tak bym chciał. Zobaczymy jednak, w jakim stopniu uda się zrealizować te plany. Dam z siebie wszystko, żeby osiągnąć kolejny cel. Chciałbym studiować tzw. hospitality.
Zdarza się Erykowi Goczałowi zajrzeć na oficjalną stronę Rajdu Dakar i sprawdzić, czy nadal jest tam jego nazwisko i to nie był jakiś piękny sen?
Oj, no to mnie masz!
Każdy miewa chwile słabości.
To prawda. Nie uwierzyłbyś, ile razy wchodziłem na oficjalną stronę Dakaru i spoglądałem na zwycięzców, jeszcze zanim wystartowałem. Jest tam taka sekcja, na stronie głównej, na której widnieje siedmiu wygranych.
Teraz wchodzę na tę stronę i ja też tam jestem. Za każdym razem łza kręci się w oku, naprawdę. Było warto i obiecuję, że będę chciał być w tym miejscu jak najdłużej.