Instamachloje. Mama Ginekolog ma na koncie o wiele więcej nieetycznych działań niż afera z NFZ
Stosunek do lekarzy mamy dość paranoidalny. Lekarz w rodzinie czy choćby fakt, że dziecko przyjęto na medycynę, wciąż napawają dumą.
Na antypodach dryfują obawy - że diagnoza chybiona, że do szpitala to tylko z kopertą. Do tego teorie spiskowe o konszachtach lekarzy z lobby farmaceutycznym. Mimo to, lekarze wciąż lądują na podium najbardziej szanowanych zawodów w Polsce.
Piszą w trudny do odcyfrowania dla zwykłych śmiertelników sposób, mówią średnio zrozumiałym dla pacjentów socjolektem. Ale zapytać mądrego pana czy panią w kitlu, często po prostu głupio.
Bo lekarz równa się autorytet, niezależnie od tego, ile zrobił specjalizacji, czy też ile godzin spędził w pracy - a doświadczenie jest w tym zawodzie ważne jak w żadnym innym. Autorytet ma zaś to do siebie, że łatwo go spieniężyć, zwłaszcza, jeśli ma się żyłkę do interesów.
Konsultantka krajowa
W zaledwie kilka lat Nicole Caroline Sochacki-Wójcicka, lepiej znana jako Mama Ginekolog, stała się bodajże najbardziej rozpoznawalną lekarką w Polsce. Zaś w pakiecie największym autorytetem w dziedzinie ginekologii i położnictwa dla setek tysięcy kobiet. Czy słusznie, to tu pytanie retoryczne.
Tymczasem niebawem 40-letnia (wciąż) rezydentka, mimo zdanego za drugim podejściem egzaminu zawodowego, nadal nie ma tytułu specjalistki ginekologii i położnictwa (a przynajmniej tak wynika z informacji na stronie Centralnego Rejestru Lekarzy).
Czyżby chodziło tu o brak wystarczającej liczby przepracowanych godzin, niezbędnych do zakończenia specjalizacji? Nie da się ukryć, że trudno pogodzić pracę w szpitalu z wakacjami kilka razy w roku, prowadzeniem fundacji, konta na Instagramie i sklepu z mydłem i powidłem.
Instamatka 2.0.
Internetowa (o biznesowej później) kariera Sochacki-Wójcickiej wyrosła na dwóch filarach, które zawierają się w nazwie jej profilu na Instagramie: Mama Ginekolog.
Gdy zakładała konto w 2015 roku, o tzw. instamatkach nie mówiło się tylko dlatego, że w powszechnym użyciu nie było jeszcze tej, skądinąd chwytliwej, nazwy.
Trend istniał i skokowo rósł w siłę, zaś Nicole wskoczyła na nadchodzącą falę w najlepszym z możliwych momentów.
Dokumentowanie macierzyństwa na Instagramie nie było już niszą, ale nie było jeszcze czymś oklepanym lub też analizowanym z etycznego punktu widzenia (vide: czy można publikować w sieci zdjęcia - często zresztą bardzo intymne - człowieka, który nie ma jak wyrazić zgody lub sprzeciwu).
“Mamy Antosiów”, “Mamy Zoś” i inne mamy różowych bobasów obserwowały się nawzajem, wymieniały radami i uprzejmościami, a czasem nawet poznawały się (a przy okazji Antosia z Zosią) w tzw. realu. Jak by nie patrzeć, trend miał potężną moc więziotwórczą. Ot, upubliczniona grupa wsparcia.
Tyle że obraz wyraża więcej niż tysiąc słów, a przy okazji jest dość bezlitosny. Instamatki z droższymi wózkami, lepszymi obiektywami i fajniej wystylizowanymi Antosiami w pakiecie, wkrótce na dokumentowaniu macierzyństwa zaczną zarabiać.
Wszystko wedle starej zasady: pieniądz robi (choć w tym przypadku i rodzi) pieniądz. Bo jakkolwiek śpioszki i kocyki mogą być kwestią gustu, to już wózki i obiektywy niekoniecznie.
I tutaj Nicole zalicza pierwszy insta-handicap, bo co jak co, ale na biedną nie trafiło. Owszem, można spierać się co do definicji bogactwa, ale jeśli za “ubogich krewnych” twoją rodzinę biorą co najwyżej ludzie z listy najmajętniejszych Polaków, bogactwo nie jest tu raczej kwestią dyskusyjną.
Sochacki-Wójcicka dzieciństwo spędza za granicą, uczy się w prywatnych, anglojęzycznych szkołach, a po powrocie do Polski mieszka w jednej z najokazalszych willi Warszawy lat 90. (dom Siary z “Killera” z basenem w salonie to jej dom rodzinny).
Na brak wpływowych znajomych jej rodzice raczej nie mogą narzekać. Matka Nicole wydaje jeden z pierwszych luksusowych magazynów wnętrzarskich, ojciec jest biznesmenem, ale nie są typowymi dorobkiewiczami lat 90. - u Sochackich bogactwo, jak to często z bogactwem bywa, dziedziczy się pokoleniowo.
Everywoman
Mimo to, Mama Ginekolog będzie budowała swoje konto w oparciu o image “dziewczyny z sąsiedztwa”. Co ciekawe, w tym przypadku trudno o manipulację, których w przypadku tej kariery nie brakuje, bo i Nicole sama ewidentnie wierzy, że dziewczyną z sąsiedztwa jest. Co więcej, wierzą w to i jej fanki, a raczej - znaczna ich część.
Pozory się zgadzają - Mama Ginekolog pokazuje się bez makijażu, chodzi (zwłaszcza na początku działalności w sieci) w ubraniach nieróżniących się szczególnie od tego, co mają w szafach jej obserwatorki. Nicole trzeba też oddać, że jak na dziewczynę z sąsiedztwa przystało, sporo się śmieje i żartuje. No a przynajmniej na początku.
Nie ma tu miejsca na instagramowy “hollywoodzki odjeb” czyt. brylanty, marmury i wypełniacze znane z innych celebryckich kont. Sama skromność - przynajmniej wizualna. Nicole lubi też rozwodzić się nad tym, jak biednie zaczynali z mężem wspólne życie.
Tyle że kategoria biedy jest w tym przypadku czysto wyobrażeniowa i stworzona przez kogoś, dla kogo biedą jest ewidentnie przynależność do klasy średniej. To dość ciekawa perspektywa, zważywszy, że Nicole zasiada wówczas w zarządzie wałbrzyskiej szwalni swojego ojca, w którego imieniu lata nawet jako studentka na targi tkanin do Mediolanu.
Tymczasem o złych warunkach w szwalni Sochackiego, w której prawdopodobnie powstała część asortymentu sprzedawanego przez Nicole, mówiło się od dawna.
W pandemii, w której osiągająca dochody na poziomie 15 milionów firma Mamy Ginekolog przyjmie pomoc z tarczy kryzysowej w wysokości 100 tys. złotych, jej ojciec obcina pensje, zaś pracownicy opowiadają mediom o przykręcaniu ogrzewania czy braku papieru toaletowego w szwalnianych łazienkach.
"Złe" bogatego początki
Mama Ginekolog ma jednak nieco inną wizję biedy i niskiego komfortu życia. Przedstawi ją w dwóch autobiograficznych książkach, które publikuje niedługo po założeniu konta na Instagramie.
Oto biedna studentka, nieprowadząca jeszcze biznesów przynoszących milionowe zyski, lata właściwie co tydzień do Londynu (a rzecz dzieje się jakieś piętnaście lat temu). Gdy zdecyduje się tam zamieszkać, wspomina o małym mieszkaniu, jeżdżeniu metrem i rzekomo niebezpiecznej dzielnicy. Słowem: wie, co to prawdziwe życie.
Z kolei, gdy jej ukochany jedzie na misję medyczną w Afryce, Nicole prosi tatę o kupienie biletów, by do niego dołączyć. Po powrocie z Londynu do Polski młode, ubogie małżeństwo może też liczyć na mieszkanie - bynajmniej nie wynajmowane - w centrum Warszawy czy prezent w postaci czerwonego Ferrari. Ckliwe wspomnienia o początkach biznesu i magazynie w piwnicy rodziców są tu o tyle zabawne, że “piwnica” mieści się - jakżeby inaczej - w willi.
Nie ma w tym wszystkim oczywiście nic zdrożnego (no, może poza absolutnym brakiem świadomości uprzywilejowania, Nicole to "wszystko sama"). Wielu rodziców pomaga dzieciom na początku drogi zawodowej, trudno też, żeby Sochacki-Wójcicka przepraszała, że urodziła się w takiej a nie innej rodzinie.
Problem polega na tym, że tworzony przez nią wizerunek jest lata świetlne od tego wszystkiego. Oto mamy zwyczajną dziewczynę, która żyje ciężką pracą i marzeniami. Obserwatorki widzą w Nicole jedną ze swoich - tak jak one jest młodą mamą, z mężem są na dorobku, tak jak one jest niebrzydka, ale żadna z niej piękność.
Z drugiej strony Nicole od początku robi za “klasową gwiazdę” - ma w końcu rzadki (jak na świat Instagrama) zawód, a w dodatku "jest taka międzynarodowa". Kto czuł się kiedyś odrzucony przez fajniejsze towarzystwo może tu poczuć ciepełko, bo i Sochacki-Wójcicka w przeciwieństwie do popularnych dziewczyn ze szkoły “przyjaźni się” ze wszystkimi swoimi obserwatorkami, które nazywa niekiedy "koleżankami".
Jest i drugi filar popularności Mamy: Ginekolog. Bo i Nicole, która początkowo planuje być po prostu instamatką, zauważa, jak wiele zdawać by się mogło podstawowych kwestii związanych z ciążą i macierzyństwem, okazuje się dla obserwujących ją dziewczyn nowością.
Zaczyna więc publikować treści okołomedyczne, zakłada też bloga (który wkrótce stanie się przede wszystkim sklepem), a jej konto na Instagramie rośnie i rośnie. Tysiące kobiet pytają o porady. A Nicole chętnie ich udziela, od czasu do czasu i w przypadkach, w których należałoby wysłać pytającą na wizytę lekarską.
Gdzie system szwankuje, tam Nicole korzysta
Oprócz przystępnego języka, sukces profilu w pierwszych latach działania ma jeszcze kilku ojców, a może raczej matek.
Sochacki-Wójcicka wejdzie tam, gdzie nie dotarła edukacja o zdrowiu intymnym kobiet, tam, gdzie nie ma łatwego dostępu do ginekologa i chyba przede wszystkim tam, gdzie to wstyd się do niego udać, albo o coś zapytać. Słowem tam, gdzie szwankuje edukacja i system opieki zdrowotnej szwankują.
Polki wpisują w Google’a zapytania: “mama ginekolog kiedy pierwsza wizyta w ciąży”, “mama ginekolog kiedy do szpitala”, “mama ginekolog kiedy do ginekologa” . W sieci to Sochacki-Wójcicka ma status krajowego konsultanta ds. ginekologii i położnictwa. Co z tego, że ten prawdziwy jest profesorem doktorem habilitowanym, Nicole zaś zaledwie mgr-rezydentką.
Myliłby się jednak ten, kto uznałby Mamę Ginekolog za kolejne wcielenie doktora Judyma. Obserwatorki bardzo ufają Nicole - nie dość, że to dziewczyna “taka jak one”, to jeszcze z autorytetem wynikającym z zawodu.
No i ile ona pomaga - zupełnie za darmo - nie trzeba czekać w kolejce, ani wydawać 180 złotych na wizytę prywatną. Tyle że w internecie nie ma nic za darmo (no, może poza Wikipedią).
Profil Mamy Ginekolog z darmowej poradni i konta edukacyjnego szybko przekształca się w maszynkę do zarabiania pieniędzy i to tak sprytnie, że umyka to zdecydowanej większości obserwujących. Bo czego, jak czego, ale wrodzonego sprytu (a z czasem i cwaniactwa niskich lotów) akurat nie można Nicole odmówić.
Przede wszystkim Sochacki-Wójcicka nie wchodzi we współprace reklamowe - a przynajmniej nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo już pokazywania prezentów od różnych marek jest sporo (a tego typu “polecajki” napędzają rzecz jasna dalszy potok darów).
Ktoś życzliwy powiedziałby, że w braku reklam chodzi o zachowanie wiarygodności i niechęć do napędzania konsumpcjonizmu, ale już ktoś lepiej zaznajomiony z działalnością Mamy Ginekolog wie, że chodzi tu o coś innego.
Osoba wykonująca zawód zaufania publicznego reklam sensu stricto publikować po prostu nie może, bo naraża się na problemy - to niezgodne z kodeksem etyki lekarskiej, bo w grę wchodzi wykorzystywanie autorytetu. Czyli coś, co Sochacki-Wójcicka robi non stop, ale na tyle sprytnie, żeby nikt nie mógł się przyczepić.
Mydło, koszula porodowa i powidło
Gdy Nicole do swojego bloga dokooptowuje i sklep internetowy, nikt nie ma jej za złe monetyzowania popularności. Może i opis spółki wspominający o “wykorzystaniu wiedzy medycznej do stworzenia produktów, których dotychczas nikt nie oferował” jest lekko naciągany, ale rzeczywiście - na początku Mama Ginekolog sprzedaje wyłącznie rzeczy związane w jakiś sposób ze swoją profesją.
Pierwszymi hitami są koszula porodowa (o dość szemranej historii) i segregator ciążowy. Wkrótce w sklepie można kupić mydło i powidło - od tacki do sushi, przez tusz do rzęs aż po szpilki z klamrą z brylancikami i kiecki na imprezę.
Chybiony pomysł? Niekoniecznie - kto by nie kupił czegoś od “od koleżanki” i przez “koleżankę” polecanego. W dodatku w sprzedawanych przez siebie ubraniach Nicola może pokazywać się na Instagramie oznaczając sklep - przecież to nie post sponsorowany.
Pierwsza matka Instagrama
Konto Mama Ginekolog zapoczątkuje też trend profesjonalistek uwiarygodniających się na Instagramie nie tytułem naukowym, ale hasłem “mama” i pokaże ciekawą zależność - w Polsce istnieje ogromna grupa kobiet, dla których fakt, że ktoś urodził, jest probierzem zaufania.
Na szerszym planie - jak bardzo macierzyństwo oswaja stereotyp “kobiety robiącej karierę”. Bo jak “mama” to wiadomo, że sympatyczna i rozumiejąca. Widać w sieci nawet zdjęcia ze szczeniaczkami nie ocieplają wizerunku tak, jak posługiwanie się tytułem honorowym “mamy”.
Wietrzenie narodowe i inne niegdysiejsze zasługi
Nicole ma oczywiście pewne zasługi edukacyjne, jak na przykład tzw. wietrzenie narodowe. Można się śmiać, można się nie śmiać, ale to ona poruszyła publicznie (bodajże jako pierwsza) temat spania bez bielizny. Konkretnie: że kobiety na noc majtek zakładać nie powinny - ot, profilaktyka infekcji intymnych.
Sochacki-Wójcicka obaliła też mit higieniczności wkładek higienicznych, które w istocie ograniczają cyrkulację powietrze i podnoszą wilgotność w okolicach intymnych, co sprzyja infekcjom i podrażnieniom.
Poza tym uświadomiła obserwatorkom coś, co zdawałoby się oczywiste, ale wcale takie nie było - że dawkę syropu przeciwgorączkowego oblicza się w stosunku do masy ciała dziecko - później udostępniła też na swojej stronie specjalny kalkulator pozwalający precyzyjnie dobrać dawkę w zależności od preparatu.
Wielu kobietom o podobnych doświadczeniach pomogło też to, że Nicole zdecydowała się opowiedzieć o swoim poronieniu do którego doszło, gdy była w zaawansowanej ciąży.
Z lekarki w celebrytkę
Choć czasem pojawiają się głosy rozżalenia, większości obserwatorek nie przeszkadza, że treści edukacyjne pojawiają się dziś u Mamy Ginekolog sporadycznie. Zastąpiły je wakacje, zakupy i kadry z pracy (nazwa profilu zobowiązuje).
Te ostatnie budzą zresztą sporo zasadnych wątpliwości, bo i Nicole zdarza się nagrywać na bloku operacyjnym (i nosić tam biżuterię), fotografować się obok krocza pacjentki czy umieszczać zdjęcia noworodków (czyżby wyraziły zgodę podczas badania USG?). Do tego na stories migają czasem dokumenty z widocznymi danymi pacjentek.
Poszanowanie prawa do prywatności ewidentnie nie jest mocną stroną Nicole, której zdarzało się też nie raz nagrywać obcych ludzi, a na domiar komentować ich wygląd albo wagę. Nie można tu też nie wspomnieć o ankiecie, w której Sochacki-Wójcicka pytała obserwujących m.in. “czy bardziej śmierdzą stopy pacjentki, czy człowiek umierający na raka”.
Specjalizacja z manipulacji emocjonalnej
Mimo to, internetowa kariera Sochacki-Wójcickiej byłaby trudna do zaprzepaszczenia. Tyle że uważnie obserwując profil Mamy Ginekolog, trudno nie mieć o założycielce kilku dość nieprzyjemnych konstatacji. Przede wszystkim - że mamy do czynienia z manipulantką.
Podczas ostatniego finału WOŚP Nicole zaczęła obwiniać swoich obserwujących o niewystarczającą jej zdaniem kwotę przelewów. Przelewów może i na WOŚP, ale do jej imiennej “skarbonki”. Mimo że w tym roku padł kolejny rekord, Mama Ginekolog skonstatowała, że “ludzie nie chcą pomagać”.
Warto nadmienić tu, że Sochacki-Wójcicka zyskała ogólnopolską (a nie zawężoną do instagramowej bańki) rozpoznawalność właśnie dzięki zbiórkom WOŚP - przez dwa lata z rzędu to ona była osobą, która zebrała najwięcej (w 2021 roku niemal 6 milionów złotych).
Sukces zbiórki zaowocował zaproszeniami do telewizji, wywiadami, ale i serią artykułów wyjaśniających "kim jest Mama Ginekolog" tym, którzy jej nie kojarzyli. Te zaś owocowały dalej - tym razem skokowym wzrostem liczby obserwatorów na Instagramie.
"Ludzie nie chcą pomagać" (Nicole)
Tegoroczne obwinianie obserwujących o “za niskie” wpłaty, nie było bynajmniej wypadkiem przy pracy, a stałą techniką manipulacyjną Mamy Ginekolog.
Bo i Nicole przy organizacji właściwie każdej zbiórki (a organizuje je regularnie) nagrywa stories, w których nieomal płacząc (albo i płacząc) obwinia i/lub błaga o więcej pieniędzy.
Gdy organizowała pomoc dla Ukrainy, non stop powtarzała, że aby mogła pomagać (zorganizowała zbiórkę m.in. jedzenia, odzieży i środków higienicznych), jej sklep musi robić obroty na poziomie 150 tys. złotych, a jej obserwatorki mało w nim kupują, więc pewnie upadnie (przez followersów, jak i zbiórkę).
Przy okazji innej zbiórki łamiącym się głosem mówiła z kolei o tym, że los jej Fundacji jest w rękach obserwujących i złościła się, że jej apele nie przynoszą efektów - “Jeszcze raz was proszę, a proszę was od wczoraj i proszą was wszystkie moje koleżanki”. Manipulacja emocjonalna polegająca na zarzucaniu obserwującym, że to oni odpowiadają za to, ilu osobom uda się pomóc, to tu standard.
Latem Nicole, posiadaczka pokaźnej kolekcji markowych dodatków, “motywowała” obserwujące ją kobiety do wpłat mówiąc, żeby nie kupowały sobie nowych okularów przeciwsłonecznych, tylko przeznaczyły pieniądze na cele jej Fundacji.
Tymczasem działalność Fundacji Medycyny Prenatalnej im. Ernesta Wójcickiego świadczącej pomoc kobietom po stracie dziecka, zaczęła rodzić pytania i wśród co mniej nabożnie obserwujących Mamę Ginekolog. Przede wszystkim ze względu na zbiórki, ich rozliczanie i efekty.
Do dziś powraca temat busa, który miał być mobilnym gabinetem ginekologicznym i mimo że od zakończenia zbiórki minęło już ponad dwa lata, nadal nie został zakupiony. Warto dodać, że osoby, które zadają pytania o busa, są dziś blokowane na profilach związanych z Mamą Ginekolog.
Podobnie zresztą jak obserwatorzy, którzy wyrażają się o jej działaniach niepochlebnie - i to nawet, jeśli robią to w nieobraźliwy sposób.
Na jej profilach można za to obrażać do woli osoby kwestionujące to, co powie czy zrobi Nicole. Najwierniejsze fanki ze względu na wysoki poziom wyszczekania, a niekiedy i bardzo agresywnej obrony “pani”, określane są nawet w sieci mianem “ratlerków”.
W ramach innej, kolejnej zbiórki Fundacja zebrała 1,35 miliona złotych, z czego na cel, którym była pomoc dzieciom z SMA, zostało przekazane zaledwie pół miliona złotych, reszta poszła zaś na “cele fundacji”.
Podczas zbiórki nazwanej “Dobrą Akcją” Mama Ginekolog zachęcała do wpłat loterią produktów luksusowych. Często bardzo podobnych do tych, które sama posiadała i regularnie pokazywała swoim fankom - z markowymi torebkami na czele. Do wygrania były też między innymi najnowszy iPhone i Thermomix.
Obserwatorki napisały tysiące komentarzy uzasadniających, dlaczego to one powinny dostać daną rzecz - błagania przeplatały się ze smutnymi historyjkami i wierszykami na część Nicole. Finał konkursu był, delikatnie mówiąc, podejrzany - wiele nagród trafiło do tzw. pustych kont - bez imion, nazwisk, zdjęć.
Obserwatorki zwróciły też uwagę, że część laureatów nie napisała nawet komentarza, który spełniałby warunkiem uczestnictwa w loterii. Na domiar suszarkę o wartości około 2 tys. złotych wygrała dobra koleżanka Nicole.
Co ciekawe, z opowieści samej Sochackiej-Wójcicki wynika, że manipulować ludźmi zdarzało się jej nie raz. Może i mówienie o tym, że umiała urobić brata tak, żeby zawsze wychodziło na jej, wydaje się niewinne.
Co innego opisana w książce historia wmanewrowania Kuby (dziś jej męża) w zaręczyny i ślub. Ten ostatni zaczęła organizować bez wiedzy samego zainteresowanego, zakładając, że gdy uroczystość będzie zaplanowana, Kuba się jej oświadczy, bo nie będzie miał wyboru.
"To się załatwi"
Afera o przyjmowanie znajomych i rodziny poza kolejką i usprawiedliwianie się tym, że “wszyscy tak robią”, a oburzeni nie znają po prostu żadnego lekarza, jest dla Sochacki-Wójcickiej dość symptomatyczna. I to z kilku powodów.
Naginanie systemu bez najmniejszego wahania zdarzało się Nicole i wcześniej. Po urodzeniu syna, który był wcześniakiem, została przyjęta do tego samego szpitala jako pacjentka, by być przy dziecku. Gdzie tu problem? Skierowanie było mocno naciągane i znowu - po znajomości. Jak na ironię o całej sytuacji opowiedziała sama Nicole.
W tym kontekście ciekawa jest też historia przyjęcia Sochacki-Wójcickiej na medycynę. A raczej historia tego, jak na studia się nie dostała.
W swojej książce wprost pisze, że nie rozumiała, w czym jest gorsza od tych 250 osób, które na studia przyjęto (może wynikiem egzaminów - pewnie nieważnych i bezsensownych - a tak właśnie skomentowała oblany przez siebie egzamin specjalizacyjny).
Gdy rodzice dowiadują się, że Nicole nie została przyjęta na medycynę, w ruch idą kontakty do różnych “wujków”. Jeden radzi 21-latce kombinować z obywatelstwem (Sochacki-Wójcicka urodziła się w Austrii) i próbować dostać się na studia z puli miejsc dla obcokrajowców.
Kolejny z "wujków" mówi Nicole, że obniżyły się progi punktowe (dzieje się tak np. gdy ktoś z przyjętych rezygnuje z miejsca na studiach), więc żeby odwołała się od decyzji o nieprzyjęciu.
Nie wiadomo, czy Nicole była jedną z pierwszych osób na liście rezerwowej i na ile rozpowszechniona była informacja o obniżeniu progów (można założyć, że umiarkowanie, skoro Nicole dowiedziała się pokątnie). Kilka tropów wskazuje natomiast, że wujek numer dwa był prawdopodobnie osobą związaną zawodowo z WUM-em.
W życiu Nicole raz po raz pojawia się też motyw nagrody Nobla. który dość dobrze oddaje może nie tyle to, co Sochacki-Wójcicka myśli o sobie, ale na pewno to w jakiej "lidze" się stawia.
Wspomina na przykład, że nauczyciel fizyki widział w niej następczynię Skłodowskiej-Curie, o Noblu pisze też w księdze pamiątkowej swojego rocznika w 2010 roku, a także w wydanej sześć lat później w książce:
“Oczami wyobraźni widziałam, jak jako starowinka, z moim mężem u boku, odbieram nagrodę z dziedziny fizjologii i medycyny, bo odkryliśmy... No właśnie, co? Tego nie wiem. Dziś jeżeli marzę o Noblu, to o tym z dziedziny literatury. Dostałaby go ta, która pisze od serca, bo prawidłowo i formalnie pisać jej po prostu nigdy nie nauczono. Ta, która zaczyna rozdział od nie wiadomo której strony. (...)”
***
Być może skandal z przyjmowaniem znajomych i przyjaciół poza kolejką w placówce NFZ położy cień na karierze medycznej Sochacki-Wójcicki, która - umówmy się - i tak nie rozwija się w ostatnich latach zbyt prężnie. Natomiast Mamie Ginekolog afera ma spore szanse się przysłużyć.
Może i Nicole ma marnie opracowane tzw. zarządzanie kryzysowe. Ma za to opracowane do perfekcji nabijanie sobie obserwujących w czasie kryzysu. Gdy tylko pojawiają się kontrowersje, zmienia ustawienia swojego konta na Instagramie, obserwowanego dziś przez ponad 930 tys. osób, na "prywatne".
W praktyce oznacza to tyle, że publikowane przez nią treści nie są widoczne dla osób, które jej nie followują. Ludzie, którzy po przeczytaniu artykułu a propos wątpliwych praktyk Sochacki-Wójcickiej chcieli zajrzeć na jej Instagram, są więc zmuszeni do kliknięcia "obserwuj".
Dziś, gdy kończę ten tekst, liczba obserwujących Mamę Ginekolog wzrosła o 5 tysięcy w niespełna 6 godzin. Większość z nich z Nicole już zostanie, nabijając jej statystyki i windując pozycję w świecie influencerów. Wszak nie każdy korzysta regularnie z Instagrama, czy usuwa z obserwowanych konta, które go nie interesują.
Tak jak pieniądz robi pieniądz, tak popularność napędza popularności - niezależnie od tego, w jakim kontekście pojawia się "popularna".
Czytaj także: https://natemat.pl/464483,co-to-orgasm-gap-czyli-luka-orgazmowa-ile-procent-kobiet-ma-orgazm