Polski serial Netfliksa łączy "Top Guna", "Interstellar" i romans. Co mogło pójść nie tak?
- "Dziewczyna i kosmonauta" to serialowy romans science-fiction Netfliksa, którego reżyserem jest Bartosz Prokopowicz, a scenarzystką Agata Malesinska.
- W rolach głównych występują Magdalena Cielecka i Vanessa Aleksander w starszej i młodszej wersji Marty, Andrzej Chyra i Jakub Sasak jako Bogdan jutrzejszy i Bogdan dzisiejszy, a także Jędrzej Hycnar jako wiecznie młody Niko.
- W zwiastunie serial wyglądał jak połączenie "Top Guna" z "Interstellar". Co z tego wyszło?
- "Dziewczynę i kosmonautę" już można oglądać na Netfliksie. Ma 6 odcinków.
Serial toczy się współcześnie i w 2052 roku, kiedy to w kosmosie odnajduje się uznany za zmarłego Niko (Jędrzej Hycnar). Nie zestarzał się o jotę, a minęło 30 lat. Jak to możliwe? Nie chodzi o tzw. paradoks dwóch bliźniąt, jak mogliby przypuszczać fani astrofizyki, ale pewien tajny rosyjski projekt kosmiczny, którego ujawniać nie będę. Nie chcę, by o 6 rano zapukali do mnie federalni!
W tym czasie jego ukochana Marta (Magdalena Cielecka) ma już 55 lat i dziecko z Bogdanem (Andrzej Chyra, a w 2022 r. Jakub Sasak) - dawnym przyjacielem Niko, z którym w przeszłości jako dwaj piloci F-16 rywalizowali o lot w kosmos i serce kobiety. No i co teraz? Czy Marta wybierze jurnego Niko? Czy ona w ogóle będzie mu się nadal podobać, bo nie wygląda jak kiedyś (Vanessa Aleksander)? Co zrobi w tej sytuacji Bogdan, któremu nieudana misja kosmiczna była bardzo na rękę?
"Dziewczyna i kosmonauta" to historia, która wystarczyłaby na film, a nie kilkugodzinny serial
Serial oglądamy na dwóch planach czasowych, które idą równocześnie - w 2022 roku śledzimy m.in. początki trójkąta miłosnego i przygotowania do lotu w kosmos, a w przyszłości obserwujemy rozterki Marty i Bogdana, a także próby dotarcia do Niko. Dopiero w ostatnich odcinkach dowiadujemy się, co tak naprawdę się wydarzyło i kto ostatecznie będzie z kim. Tylko nieliczni widzowie wytrwają, bo "Dziewczyna i kosmonauta" do najbardziej angażujących seriali nie należy.
Niestety historia, która perfekcyjnie nadawałaby się na film, została rozwleczona na 6 odcinków. Do tego sama narracja, moim zdaniem, jest nietrafiona i wkurza. O wiele ciekawszy byłby to zarówno romans, jak sci-fi, gdyby serial zaczynał się od końca. Trochę jak w kultowym... "Pamiętniku" tylko że osadzonym w przyszłości.
Wciągające byłyby sceny niedopasowania Niko do świata, technologii i społeczeństwa przyszłości i weryfikacja tego, czy stara miłość rzeczywiście nie rdzewieje (część tego została upchnięta powierzchownie w finale). Przeszłe wydarzenia pojawiałyby się w nielicznych retrospekcjach, które rzucałyby nowe światło na postacie, związek i dostarczały kolejnych zwrotów akcji.
Wątek trójkąta miłosnego jest kompletnie nieprzekonujący, a w przyszłości wieje nudą
Tymczasem z jednej strony śledzimy relację 2+1, która mnie w ogóle nie porwała. Marta wydaje się niewinnym wolnym duchem, ale jest tak naprawdę toksyczna. W pewnym momencie już się gubiłem, kogo woli, bo była na randce z jednym, by potem iść do łóżka z drugim. I na odwrót.
A chłopaki tak bardzo się starali. Niko z bad boya nagle stawał się słodziakiem, a Bogdan z nudziarza amantem. I później... też na odwrót. Mało co tutaj się trzyma kupy, a chemia między bohaterami (zarówno ta damsko-męska, jak i kumpelska) była tylko na słowo harcerza - już w komediach romantycznych z Tomaszem Karolakiem jest jej więcej.
Z drugiej strony przyszłość sprawia wrażenie bardzo teatralnej i pustej. Nie było mowy o żadnej katastrofie, to więc pewnie kwestia ograniczonego budżetu. Nie spodziewajmy się rozmachu na kształt "Łowcy androidów" (i to nawet tego z 1982 roku) i plenerów z dystopijnej przyszłości, choć gdzieś tam niekiedy na mrocznym tle widzimy podobne mroczne miasto oraz nieśmiertelne neony. Bez nich ani rusz w sci-fi.
Widzowie cierpiący na klaustrofobię - to coś zupełnie nie dla was. Rzadko wychodzimy na powietrze, spędzamy czas głównie we wnętrzach inteligentnego domu i tajnej bazy wyściełanej folią malarską. Nuda jak stąd do Alfa Centauri.
Główny wątek w 2052 r. krąży wokół odbicia Niko, więc mógłby to być emocjonujący thriller w zimnowojennym stylu (są bowiem źli ruscy agenci i naukowcy), ale akcja toczy się na beznamiętnych rozmowach i we wspomnianych ciasnych pomieszczeniach. Oceniając po trailerze, myślałem też, że szybciej dotrzemy do ponownego spiknięcia dawnych/obecnych kochanków, które właśnie rodziło szereg pytań z początku tego tekstu.
Twórcy jednak postanowili igrać z cierpliwością widzów i zaserwowali to dopiero na niemal sam koniec (wiem, że trochę zdradzam fabułę, ale robię to dla waszego dobra). To spotkanie było naprawdę satysfakcjonujące, ale w negatywnym znaczeniu. Również i my czuliśmy się, jakbyśmy czekali na nie 30 lat i kamień spada nam z serca.
Serial jest pełen absurdów, które żenują i nie pozwalają się dać pochłonąć
Zawsze oglądając film czy serial, staram się patrzeć na niego nie patrzeć jak na dokument. Na ekranie wszystko jest przecież możliwe. Są jednak takie rzeczy, które na poziomie podświadomym są krindżowe i nie da się ich usprawiedliwić. W "Dziewczynie i kosmonaucie" jest wiele takich momentów.
Już sam motyw współpracy Polski i Rosji jest bardziej fiction, niż science. I nie chodzi o to, że w tym momencie rozgrywa się wojna w Ukrainie. Czy ktoś jest sobie w stanie wyobrazić, że po 1989 roku Rosjanie sami proponują Polakom udział w niebezpiecznym eksperymencie i misji kosmicznej wartej miliardy rubli, a nasz rząd się na to zgadza i świadomie naraża najlepszego pilota? Ok, w sumie brzmi to trochę wiarygodnie, ale w serialu jest to przedstawione bardzo naiwnie.
Do tego dochodzą pojedyncze rzeczy wywołujące ciarki żenady i niezamierzony przez autorów śmiech. Idę o zakład, że każdy z widzów będzie zastanawiał się, co tak błyszczy na ustach córki Marty i Bogdana i nie będą mogli się skupić na żadnej scenie, w której występuje.
Zbyt często widzimy też Bogdana przy pracy (wystarczyła jedna scena, by uświadomić nam, że jest beznadziejna). Z pilota F-16 stał się operatorem gigantycznego drona. Już teraz w fabrykach Amazona ludzi zastępują maszyny, a w 2052 roku nadal będą potrzebni zawodni pracownicy, którzy zakładają związki, do tak prostych zadań, jak ustawianie kontenerów? Miało być fajnie, futurystycznie, a wyszło to efekciarsko i bez sensu.
Marta, która jest początkującą didżejką, podchodzi na dyskotece do grającego kolegi po fachu, przedstawia swoją ksywę, która mu nic nie mówi, pokazuje pendrive'a, a ten się od razu zgadza na to, by przejęła stery.
Parkiet jest jednak wypełniony przez szalejący przy techno tłum, a ona przerywa im zabawę, puszczając wolny kawałek w innym stylu ("I'm God" od Clams Casino). "No tak się nie robi!" - nie pomyślał nikt z publiki, tylko wszyscy bawili się razem z nią. Hardcore science-fiction. Tę scenę chyba zapamiętam jako jedyną z całego serialu, bo traumy zawsze siedzą dłużej w psychice. A jest tego o wiele więcej.
Do plusów serialu możemy zaliczyć CGI, temat miłości bez względu na wiek oraz ogólnie, że to science-fiction
Poznęcałem się trochę nad serialem, ale czy rzeczywiście jest absolutną kosmiczną katastrofą? Nie. Wbrew pozorom ma dobre efekty komputerowe. To nie jest kinowy blockbuster, a produkcja telewizyjna, więc np. przeloty F-16 nie wyglądają tak, jak w nowym "Top Gunie" (ale za to polscy piloci mają amerykańskie cool ksywki jak "Scratch" i śpiewają wspólnie piosenki), jednak nie bolą od nich oczy i poczucie estetyki.
Gadżety sci-fi są także niezłe, pomysłowe i w miarę przekonujące. Np. bohaterowie jeżdżą starymi samochodami, ale napędzanymi silnikami elektrycznymi i jest to coś, co widziałbym w przyszłości (wyobrażacie sobie Poloneza z paliwem wodorowym? A ja tak). Aczkolwiek bardziej u retropasjonatów niż jako powszechny widok na ulicach.
Trudno jest ocenić grę aktorską przy słabym scenariuszu, ale aktorzy na pewno robili, co mogli, by jakoś tę historię doprowadzić do końca. Na pewno Jędrzej Hycnar, czyli Niko, znajdzie po tym serialu sporo adoratorek, bo jako buntownik z zawianym fryzem jest super. Vanessa Aleksander jako przebojowa i niezdecydowana dziewczyna (ale nie didżejka!) również. Magdalena Cielecka i Andrzej Chyra - wiadomo, wypadli znakomicie i mogli jeszcze lepiej pokazać swoje konflikty psychologiczne, ale nie dano im takiej możliwości.
Problem mam z Jakub Sasakiem, bo po pierwsze - o ile aktorki grające Martę przypominały siebie, o tyle on ni cholery nie wygląda jak młody Andrzej Chyra. Zarówno pod kątem twarzoczaszki, jak i tak prostej do wykonania w charakteryzatorni rzeczy, jak kolor włosów. I ten zgrzyt jest przez cały serial. Po drugie - nie wiem, czy grał tak sztywno, czy jego postać była drętwo napisana, ale obstawiam właśnie tę drugą możliwość.
Fajnie, że Netflix pozwala Polakom kręcić science-fiction. Niefajnie, że to nam nie wychodzi
Rzadko w rodzimym kinie mamy do czynienia nie tylko z produkcjami science-fiction, ale i z takimi, w których dojrzałe aktorki nie grają babć, ale wciąż atrakcyjne kobiety (ostatnio Netflix poszedł też pod prąd przy "Gangu zielonej rękawiczki"), bo życie - również to uczuciowe - naprawdę nie kończy się po 50-stce (mam nadzieję!). Nie jest to też serial dla starych ludzi, bo jednak mamy tu relacje pomiędzy osobami w różnym wieku i każdy powinien znaleźć coś dla siebie.
I jest to plus serialu, a także coś, co go wyróżnia na tle innych powtarzalnych romansów z wyłącznie młodymi bohaterami. Szkoda, że ta tematyka jest tylko delikatnie liźnięta. Punkt wyjścia serialu był naprawdę intrygujący i nie dziwię się, że Netflix podjął się realizacji, ale na jego miejscu darowałbym sobie na razie science-fiction w Polsce.
Fantastyka, w przeciwieństwie do np. kryminałów, horrorów czy filmów gangsterskich, nam jakoś nie wychodzi. Najpierw było "1983", potem "Erotica 2022" i "Otwórz oczy", a teraz jest "Dziewczyna i kosmonauta". Marzę, by ktoś przerwał tę złą passę, ale powoli tracę nadzieję.