Tata powtarzał: "Auto? Tylko RAV-ka!". Jeździłam nią po szwedzkich bezdrożach i już rozumiem

Marta Walendzik
22 lutego 2023, 13:14 • 1 minuta czytania
Wybrałam się aż do Szwecji, żeby na własnej skórze sprawdzić, co Toyota potrafi w prawdziwie zimowych warunkach. Znałam RAV4 z miejskich ulic, ale uwierzcie, że na ekstremalnych bezdrożach to auto dostaje drugie życie. Szczególnie w wersji, która naprawdę robi wrażenie.
Sprawdziłam, jak jeżdżą Toyoty w ekstremalnych zimowych warunkach. Fot. Toyota

– No jak to dlaczego?! – wykrzykuje do mnie tata, mechanik i motoryzacyjny zapaleniec, gdy pytam go o to, dlaczego przy wyborze pierwszego samochodu usilnie namawiał mnie na pierwszą wersję Toyoty RAV4.


– To bardzo solidne auto, każdy ci to powie, bezpieczne i praktycznie bezawaryjne – mówi po chwili, a ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wie, do kogo dzwoniłabym, gdyby nowo kupiony samochód rozkraczył mi się na środku ulicy trzy miesiące po odebraniu prawa jazdy.

– No i jest na tyle nieduża, że pewnie mogłabyś poruszać się nią po mieście i na tyle wysoka, że nie uszkodziłby jej niezauważony spowalniacz albo najechanie na krawężnik. Fakt, że zamiast o wyprawach w teren, wspomina o niezauważonym spowalniaczu, uznaję za przypadek.

Prekursorka rekreacyjnych samochodów

– Co mówiło się o niej, gdy wchodziła na rynek? – pytam. – Mało kogo było stać na taki samochód, poza tym każde nowe auto to było dla nas wtedy coś na zasadzie: "wow". RAV4 dobrą sławę zyskała z czasem. Bo się nie psuła, miała dobry serwis, świetnie wypadała w crash testach. To dawało poczucie bezpieczeństwa i pozwalało uniknąć wielu stresujących sytuacji, z którymi właściciele niektórych aut muszą mierzyć się do dzisiaj. Toyota ogarnęła to wiele lat temu.

1994 rok. RAV4 pojawia się na rynku jako prekursorka aut rekreacyjnych. Pierwsza generacja tego samochodu to dziś dla nas coś pomiędzy mini jeepem a jakimś crossoverem, choć bazą dla modelu była… Toyota Corolla. Nazwa to z kolei skrót od "Recreational Active Vehicle with 4 wheel-Drive", czyli ni mniej ni więcej "rekreacyjny pojazd z napędem na cztery koła".

Pierwsze RAV-ki wyposażono w dwulitrowy silnik o mocy 129 KM, a kierowcy mieli do wyboru wersję trzy- lub pięciodrzwiową. Z perspektywy czasu (Tato, przepraszam!) trudno nazwać ją jednak ładną – w porównaniu ze współczesnymi autami wydaje się kanciasta i nienaturalnie krótka, jeżeli weźmiemy pod uwagę jej wysokość.

Na szczęście Toyota nie spoczęła na laurach. W 2020 roku producent chwalił się, że sprzedaż popularnych RAV-ek przekroczyła 10 mln sztuk. Auta, które pojawiają się na rynku dziś, to piąta generacja modelu (produkowana od 2018 roku) i trudno nie zauważyć, jak wiele zmieniło się przez te 24 lata. Nie tylko w kwestii designu, funkcjonalności czy dodatkowych systemów bezpieczeństwa, co oczywiste, bo mówimy przecież o dwóch dekadach. Ja miałam przekonać się o tym w Lulei – miasteczku położonym na północy Szwecji, w regionie nie bez powodu nazywanym szwedzką Laponią.

RAV4 na lodowych drogach Szwecji

W Lulei lądujemy po godzinie 15, niedługo zacznie się ściemniać. Z lotniska do hotelu jedziemy wąskimi zaśnieżonymi drogami. I co tu dużo mówić: jest pięknie. O podróży do Skandynawii marzyłam od jakiegoś czasu, a to, co widzę, 1:1 odpowiada temu, jak to sobie wyobrażałam.

Bezkres bieli, oprószone śniegiem drzewa, słońce nisko nad horyzontem, a do tego spokój, na który podczas pobytu w Szwecji zwrócę uwagę jeszcze kilka razy. Już mi się podoba, a właściwa przygoda ma zacząć się dopiero następnego dnia. Przygoda, bo RAV-kami mamy jeździć po tzw. ice roads, czyli lodowych drogach, dokładniej: drogach, które są zamarzniętymi zbiornikami wodnymi.

Brzmi jak żart? W Szwecji to normalka. Do tego stopnia, że zamarzniętą taflę lodu… odśnieża się jak u nas ulice, a wzdłuż wytyczonego szlaku ustawia się znaki drogowe. Ale przemieszczanie się lodowymi drogami, obwarowane jest też dodatkowymi zasadami. Po pierwsze: obowiązuje ograniczenie prędkości do 30 km na godzinę i zakaz zatrzymywania się.

Po drugie: po takim szlaku auta muszą przemieszczać się w odstępach nie mniejszych niż 50 metrów. No i po trzecie: po lodowych drogach jeździ się… bez pasów. Powód jest prozaiczny. Jeżeli lód się zarwie, szybciej wydostaniemy się z samochodu. Niby profilaktycznie, ale uczucie jednak dziwne.

W sportowym stylu

Przejdźmy jednak do głównej bohaterki. Testujemy Toyotę RAV4 w wersji GR Sport – hybrydę z silnikiem o pojemności 2,5 l i mocy 222 KM. To szósty model Toyoty w wersji GR Sport inspirowany Toyota Gazoo Racing, czyli wyścigowymi i rajdowymi wersjami Toyoty, które od 2007 roku pod tym szyldem biorą udział w zawodach. I to z sukcesami (ze zwycięstwem Toyoty w Rajdzie Dakar w 2019 roku na czele). Do tego obowiązkowy inteligentny napęd na cztery koła i wyposażenie, które w przypadku RAV4 GR Sport jest solidne już w standardzie.

Co dostajemy? Między innymi rozbudowany system multimedialny z 10,5-calowym ekranem dotykowym HD. Po tym doświadczeniu nie zgadzam się na nawigowanie na czymś mniejszym! Dalej ulepszony pakiet bezpieczeństwa Toyota Safety Sense, kamerę 360 stopni i lusterko wsteczne z kolorowym wyświetlaczem cyfrowym. Jeżeli kiedykolwiek mieliście problem z parkowaniem tyłem, RAV-ka rozwiąże go na dobre. Nie dość, że dzięki widokowi z tyłu bezpiecznie wjedziecie na miejsce parkingowe, to jeszcze auto samo zahamuje, gdy zbliży się do jego krawędzi. Pokochałam tę funkcję!

Do tego do dyspozycji mamy duże cyfrowe zegary na 12,3 calowym ekranie TFT, elektryczną regulację przednich siedzeń i pamięć ustawień fotela kierowcy. Na co dzień jeżdżąc Oplem Mokką (2021) z wąską przednią szybą i szerokimi bocznymi słupkami, zwróciłam też uwagę na bardzo dobrą widoczność, jaką ma się za kierownicą Toyoty RAV4.

Wielokrotnie podczas codziennej jazdy przekonałam się o tym, jak duże znaczenie ma to dla bezpieczeństwa i nie skłamię, jeżeli napiszę, że jadąc RAV-ką podjęłam decyzję, że przy wyborze kolejnego samochodu to widoczność uczynię jednym z głównych kryteriów. Uwierzcie mi, to że siedzicie wyżej, nie zawsze wystarczy. RAV4 ma do tego duże, bardzo czytelne boczne lusterka i masę miejsca z tyłu. Ułatwienia dotyczące parkowania i wygoda użytkowania sprawiły, że z fanki crossoverów stałam się fanką SUV-ów.

Rodzinny SUV do zadań specjalnych

Teraz o sportowym sznycie. Nie jestem typem rajdowca, dlatego zmienione zawieszenie przygotowane do dynamicznej jazdy nie zrobiło na mnie wrażenia. Ale byłam świadkiem, że nowa sportowa RAV-ka bez wstydu "pójdzie" bokiem. Toyota zapewniła jej sztywniejsze sprężyny (7 proc. przód, 13 proc. tył) i zoptymalizowała pracę amortyzatorów.

Auto otrzymało też odrobinę sportowej stylistyki – zarówno na zewnątrz, jak i w środku (i to już mi się podoba!). Mówimy tu o: dedykowanych felgach, kolorach nadwozia inspirowanych Toyota Gazoo Racing, specjalnej tapicerce ze srebrnymi przeszyciami czy logotypie GR na siedzeniach.

No i co nam z tego wyszło? Na pewno nie sposób nie zauważyć, że od pierwszej RAV-ki auto zmieniło swój charakter. Piąta generacja Toyoty RAV4 w standardowej wersji nie przypomina już auta rekreacyjnego, na które gdzieś za rogiem czeka przygoda. Jest raczej autem codziennym, rodzinnym, wygodnym, wciąż uznawanym za bezpieczne i raczej bezawaryjne. Nie bez powodu RAV4 jest jednym z najpopularniejszych SUV-ów w Polsce i jednym z głównych modeli Toyoty (dziś sprzedawana jest głównie jako hybryda i w niemal połowie przypadków jako wersja wysoka).

Edycja GR Sport jest dla mnie jak odrobina egzotycznej przyprawy w daniu, które już dobrze znamy. Może je zepsuć albo wynieść na nowy, wyższy poziom. Tu mamy do czynienia z drugim przypadkiem, bo usportowienie Toyoty RAV4 nie odbiera jej nic z legendy, jest ciekawym dodatkiem, na który możemy zdecydować się lub nie.

Na pewno jest też w trendzie – coś podobnego zrobiła jakiś czas temu Skoda, wypuszczając edycję aut inspirowaną wyścigami w Monte Carlo. Ja jestem na tak. Jeżeli RAV4, to tylko w tej wersji.