Pracowała z poparzoną, ropiejącą ręką, nie chciała L4. Chorzy chodzą do pracy, bo liczą na premię
- Pacjenci nawet z poważnymi schorzeniami potrafią odmówić zwolnienia lekarskiego
- Chcą wracać do pracy mimo choroby w obawie przed tym, że stracą finansowo
- Niektóre firmy uzależniają premię od pełnej frekwencji
- Na zwolnieniu lekarskim pracownicy dostają 80 proc. pensji
- Lekarze mówią, że czasem nawet poważne choroby nie powstrzymują osób, które nie chcą lub nie mogą opuścić nawet dnia w pracy
Obecnie z powodu wysokiej inflacji i rosnących kosztów życia wiele osób szuka oszczędności w różnych sferach. Niektórzy zaczęli liczyć nawet to, że idąc na zwolnienie lekarskie, zarobią o 20 proc. mniej. Niekiedy ominie ich też z powodu choroby premia, bo część pracodawców uzależnia ją od frekwencji.
Łatwiej mają ci, którzy swoją prace mogą wykonywać w domu, a pracodawca elastycznie podchodzi do home office. Wtedy np. z lekkim przeziębieniem nie trzeba brać zwolnienia lekarskiego, jeżeli samopoczucie pozwala nam na wykonanie naszej pracy z domu spod kocyka.
Trudniej mają ci, którzy muszą pojawić się na swoim stanowisku w biurze lub zakładzie produkcyjnym czy punkcie usług, bo ich pracy nie da się wykonać z domu.
Zaległy urlop lub home office
Lekarze obserwują, że mają coraz więcej takich pacjentów, którzy mimo choroby nie chcą, aby medyk wypisywał im zwolnienie lekarskie. Część osób stara się wykorzystać w takiej sytuacji zaległy lub bieżący urlop, część przechodzi na home office, ale część - mimo poważnej choroby - wraca do pracy.
Nie dość, że sami przy złym samopoczuciu pracują wtedy mniej efektywnie, to mogą zarazić innych pracowników, gdy w grę wchodzi choroba wirusowa jak grypa czy COVID-19.
Lekarze spotykają się jednak z różnymi skrajnymi przypadkami. Nawet bardzo zły stan zdrowia nie powstrzymuje niektórych przed wzięciem zwolnienia lekarskiego. Jeżeli choroba nie zetnie z nóg, to niektórych nic ich nie powstrzyma, żeby do pracy jednak pójść.
Zjawisko narasta
Prezes Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia Bożena Janicka, lekarz rodzinny i pediatra, w rozmowie z naTemat.pl przyznaje, że zjawisko się nasila, a motywacje, żeby odmawiać L4, są różne, ale w większości przypadków finansowe.
Chodzi o utrzymanie pracy, bo pracodawcy nieprzychylnie patrzą na tych pracowników, którzy częściej korzystają ze zwolnień lekarskich. Coraz częściej chodzi też o pełną wypłatę, bo korzystanie z L4 wiąże się z otrzymywaniem 80 proc. pensji za okres choroby. To oznaczać może utratę kilkuset zł w miesiącu, bez których nie zepnie się już niewielki domowy budżet.
Na L4 nie pozwalają też sobie ci, których pracodawca uzależnia od frekwencji wypłatę okresowych premii.
– Ja mam wrażenie, że pisze się mniej tych zwolnień. Poniedziałki to były kiedyś "dni zwolnieniowe", a teraz jest tego mniej – tłumaczy Bożena Janicka. Jak dodaje, pacjenci często przyznają, że chodzi o pieniądze, a na zwolnieniu stracą.
COVID-19 czy problemy z poruszaniem to nie przeszkoda
Lekarka pytana o skrajne przypadki przywołuje niedawną sytuację ze swojego gabinetu.
– Miałam ostatnio takiego pacjenta z COVID-19. Test potwierdził zakażenie, a pacjent miał też już objawy: gorączkę, zmiany w oskrzelach, ale powiedział, że musi wracać do pracy. Ja nie mogę go zmusić, żeby poszedł na L4. Tylko w przypadku ściśle określonych w ustawie chorób zakaźnych można zastosować przymusową izolację – tłumaczy Bożena Janicka.
Przypomina też, że np. grypa powinna być po prostu wyleżana. W przeciwnym razie często taki pacjent wraca po tygodniu już z zapaleniem płuc lub innymi poważnymi powikłaniami i wtedy czeka go dłuższe zwolnienie lekarskie.
Opisuje też przypadek pacjenta po operacji biodra, który zamiast wracać do sprawności na zwolnieniu lekarskim, chciał od razu wracać do pracy. Ta wiązała się z chodzeniem, przemieszczaniem, a nawet wchodzeniem na drabinę. Chodziło o pracę typu monter instalacji. Jak zastrzega Bożena Janicka, pacjent nie chciał wziąć pod uwagę, że wspinanie się np. po drabinie bez pełnej sprawności, mogłoby doprowadzić do wypadku.
Inny skrajny przypadek, który wspomina, to pacjentka onkologiczna w trakcie leczenia, która była osłabiona terapią, ale odmówiła zwolnienia lekarskiego. Na propozycję wypisania jej L4, aby nie narażała się przy mniejszej odporności na wysiłek i ryzyko złapania w sezonie grypy lub COVID-19 od innych pracowników, stwierdziła, że jest księgową i musi jeszcze rozliczyć w określonym terminie dokumenty i dokończyć sprawozdania finansowe.
Chore dzieci idą do przedszkola
Bożena Janicka zwraca też uwagę, że obawa przed konsekwencjami nieobecności w pracy jest też powodem tego, że część rodziców mając chore dzieci, nie bierze na nie zwolnienia. Jeżeli sami nie mogą zostać z maluchem w domu, np. na home office, to wysyłają chore dziecko do przedszkola nawet na antybiotyku.
– Matka pracuje, więc dziecko na leku przeciwgorączkowym jest odstawiane rano do przedszkola – opisuje lekarka.
Pacjent z zawałem chciał wracać do pracy
Także Michał Sutkowski, lekarz rodzinny i rzecznik prasowy Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce przyznaje, że liczba osób, które odmawiają skorzystania ze zwolnienia lekarskiego, rośnie. Jak mówi, jest bardzo różnie, bo jest też wiele osób, które ze zwolnień chętnie korzystają, a zdarzają się też cały czas osoby, które próbują nadużywać takiej możliwości.
Według niego, zależy to od indywidualnej sytuacji, także finansowej i podejścia do utrzymania pracy.
Skrajny przypadek, z jakim sam się zetknął, to pacjent z zawałem, którego kierował do szpitala, a ten chciał natychmiast wracać do pracy.
– Przyszedł z ulicy, miał ewidentny zawał, ale natychmiast chciał wracać do pracy. Wyszedł z niej tylko na chwilę sprawdzić swój stan zdrowia, bo coś go jednak niepokoiło. To w miarę młody człowiek i bez większych dolegliwości bólowych, dlatego lekceważył zagrożenie – ocenia lekarz.
Jedynie wysoka gorączka i potężny ból, to w ocenie Michała Sutkowskiego są rzeczy, które w takiej sytuacji każdego zatrzymają w domu.
Premia za frekwencję do likwidacji?
Opinii, czy premiowanie pracowników za frekwencję prowadzi do patologii, jaką jest unikanie zwolnień lekarskich nawet w przypadku ciężkiej choroby, jest bardzo wiele.
Pod postem na Twitterze na ten temat wylała się fala komentarzy promujących takie rozwiązanie.
Komentujący popierając taką propozycję pisali:
- Jedną z przypadłości życia w Polsce jest gratyfikowanie frekwencji. Problem zaczyna się już wcześnie w szkole. Jaka jest korzyść z tego, że dziecko pójdzie do szkoły i zarazi inne, albo pracownik pojawi się w pracy i zrobi to samo? Spada wydajność, zarówno pracy, jak i nauki.
- U mnie na magazynie ostatnio babka z mocno oparzoną ręką chodziła do pracy, ropa się lała z tego oprzenia i koszmarnie to wyglądało, ale niestety kasa z premii jest wielu potrzebna, bo nawet z nią ledwo do wypłaty wystarcza, a co dopiero jak tej premii nie ma.
- Jak ktoś pracuje w markecie, to obawiam się, że nie zarabia kokosów i te 700 zł premii jest mu niezbędne do życia.
- Zgadzam się. A najgorsze jest, gdy pacjent w ogóle nie ma żadnej umowy i unika wolnego jak ognia.
- Połowa ludzi robi na czarno, wtedy jak nie pracujesz, to nie zarabiasz.
- (...) Chory pracownik zaraża innych. Inni pracownicy chorują. Jakość wykonywanej pracy spada. Gówno nie robota. I zamiast jedna osoba odchorować w domu, pół firmy chore. Finalnie, to geniusz, strateg, przedsiębiorca traci więcej.
- Przy obecnych kosztach życia ludzie wybierają pieniądze zamiast zdrowia. Takie praktyki powinny być nielegalne.
- Przyznam, że mi też się nie chce brać L4 mimo braku premii za obecność - już wystarczająco mnie zniechęca fakt, że dostaje się 80% wynagrodzenia i to w dodatku średniego z ostatniego roku - czyli jak niedawno dostałem podwyżkę, to jeszcze mocniej dostaję po dupie chorując.
Znaleźli się też zwolennicy premiowania frekwencji, którzy pisali:
- Ale dlaczego pracodawca ma nie premiować pracowników, którzy dbają o siebie i nie chorują?
- Tutaj granica jest bardzo cienka. Lewe L4 to prawdziwa plaga. Pracodawcy walczą z nimi premiami...
- Niestety, ale kij ma dwa końce, jeżeli państwo nie daje rady ukrócić lewizny, to pracodawcy muszą się sami bronić, wpisz w wyszukiwarkę, takich jest cała masa
Najlepiej więc nie chorować, tylko jak to zrobić?
Statystyki ZUS
W najnowszym raporcie ZUS podał, że w 2022 roku zarejestrowano w kraju 27 mln zaświadczeń lekarskich o czasowej niezdolności do pracy na łączną liczbę 288,8 mln dni absencji.
Według raportu ZUS w 2022 r. najczęstszą przyczyną były choroby układu kostno-stawowego, mięśniowego i tkanki łącznej, ciąża, poród i połóg, choroby układu oddechowego, urazy, zatrucia i inne określone skutki działania czynników zewnętrznych, a także zaburzenia psychiczne i zaburzenia zachowania.
Przeciętna długość zwolnienia to 10,95 dnia - podał ZUS. W porównaniu z 2021 r. liczba dni absencji chorobowej z tytułu choroby własnej ubezpieczonych w ZUS spadła o 0,4 proc., a liczba zaświadczeń lekarskich wzrosła o 6,7 proc. Mimo że w ubiegłym roku Polacy przebywali na chorobowym krócej niż w 2021, to zauważalny jest znaczny wzrost (o 4,5 pkt proc.) zaświadczeń lekarskich wystawionych na krótki okres (tj. od jednego do pięciu dni). Stanowiły one ponad 40 proc. wystawionych L4. Mocno wzrosła liczba zwolnień jednodniowych (o 14,3 proc.).