Brak Sidney nie pogrążył serii. "Krzyk VI" to kolejna udana odsłona slashera z Ghostfacem

Maja Mikołajczyk
15 marca 2023, 21:20 • 1 minuta czytania
Na powrót Ghostface'a nie trzeba było długo czekać – wszak ostatnia część jednej z najsłynniejszych slasherowych franczyz gościła na ekranach kin zaledwie w zeszłym roku. Jeśli myślicie, że twórcy się pospieszyli i ucierpiała na tym jakość, spieszę zapewnić, że "Krzyk VI" to kolejna udana odsłona cyklu, któremu właściwie nie zdarzają się większe potknięcia.
"Krzyk 6" [RECENZJA] Fot. kadr z filmu "Krzyk VI"

Ghostface w Nowym Jorku

Matt Bettinelli-Olpin i Tyler Gillett wskrzesili Ghostface'a w ubiegłym roku. Choć obaw było sporo (wszak wszystkie poprzednie części "Krzyku" reżyserował legendarny Wes Craven), ten trup po ponad dziesięciu latach naprawdę ożył (poprzednia odsłona franczyzy miała premierę w 2011 roku) – i to jak!

Znany m.in. z "Zabawy w pochowanego" reżyserski duet udowodnił, że są właściwymi osobami za kamerą. "Krzyk" (część piąta, ale bez numerka w tytule) w równym stopniu odwoływała się do tradycji franczyzy i mocno nawiązywała do poprzednich odsłon, jak i dostarczała świeżego mięska.

"Krzyk VI" po raz pierwszy przenosi nas do Nowego Jorku, gdzie z Woodsboro udają się znane z poprzedniej części siostry Carpenter: Sam (Melissa Barrera) oraz Tara (Jenna Ortega). Zgodnie z horrorową logiką zło nigdy nie śpi, więc młode kobiety znów będą musiały stawić czoła Ghostface'owi.

Przeniesienie akcji do jednego z największych miast na świecie to nie jedyna nowość. W tej części udziału odmówiła (ze względów finansowych – producenci nie przystali na jej warunki) Neve Campbell – aktorka wcielająca się w rolę Sidney Prescott, czyli pierwszej final girl serii. Ze starej gwardii w filmie pojawiła się jedynie wcielająca się w drapieżną dziennikarkę Gale Weathers Courteney Cox oraz Hayden Panettiere (jedna z ocalałych z "Krzyku 4").

Mówiąc szczerze, ten brak jakoś szczególnie nie doskwiera, gdyż "Krzyk VI" cytuje poprzednie części tak często, że nawet bez Sidney i szeryfa "Deweya" powiew nostalgii nieustannie omiata nasze twarze podczas seansu.

"Krzyk VI" to najbrutalniejsza część serii

Bettinelli-Olpin i Gillett również w tej części nie rezygnują z meta-narracji, więc ich najnowszy slasher również jest niejako horrorem o kręceniu horrorów. Bohaterowie przerzucają się filmowymi teoriami dotyczącymi tego, kto potencjalnie może być mordercą, a kto ocalałym i innymi dobrze znanymi fanom serii smaczkami w tym stylu.

Tak jak wspomniałam wcześniej, twórcy nawiązują do poprzednich odsłon "Krzyku" nieustannie, co na pewno nie umknie uwadze fanom serii. Otwierająca scena to hołd dla tej kultowej z Drew Barrymore z pierwszej części franczyzy, a sama fabuła nieustannie wykorzystuje tropy z "Krzyku 3".

Nie można też zapominać, że główna bohaterka, czyli Sam, jest nikim innym, jak córką Billy'ego Loomisa – zabójcy z inicjującej cykl części. Młoda kobieta będzie musiała zdecydować, w jaki sposób wykorzystać swoje mroczne dziedzictwo.

Dla tych, którzy w nosie mają takie postmodernistyczne zabawy i cytaty, mam dobrą wiadomość – "Krzyk VI" to po prostu bardzo dobry slasher (chyba nawet lepszy niż jego poprzednik).

Powracający do slasherowych franczyz z XX wieku twórcy z reguły chcą, żeby było bardziej krwawo i brutalnie. Widać to choćby na przykładzie nowej trylogii "Halloween" Davida Gordona Greena, z której jednak do udanych filmów można zaliczyć jedynie pierwszą część.

Sekret nie tkwi bowiem w bezmyślnym siekaniu mięsa armatniego, a w tym, jak się to robi. "Krzyk VI" jest najbrutalniejszą odsłoną serii, ale twórcy postawili nie tylko na hektolitry krwi i dosłowne zbliżenia, a na efektowne zabawy w kotka i myszkę, przetrzymywanie widzów w napięciu oraz zgony w najmniej spodziewanych okolicznościach.

Najlepsza slasherowa franczyza?

Poza najsłabszą trzecią odsłoną (z której w tej części wzięto akurat to, co najlepsze) "Krzyk" to zdaje się najlepsza slasherowa seria w historii kina, która nie utonęła w odmętach kina klasy Z, jak stało się to chociażby z "Koszmarem z Ulicy Wiązów" czy "Piątkiem Trzynastego".

Być może każda kolejna część nie ma już tego samego powabu nowości, jak oryginalny "Krzyk" z 1996 (w którym Craven parodiował reguły gatunku, które niejako sam tworzył), ale jej przynależność do franczyzy jest równoznaczna z tym, że możemy spodziewać się pewnego poziomu i dobrej zabawy podczas seansu. Tyle i aż tyle.