Przestałam rozmawiać z mężczyznami o feminizmie. Mam już dość walki z wiatrakami

Maja Mikołajczyk
26 marca 2023, 06:57 • 1 minuta czytania
"Zawsze warto rozmawiać" – niegdyś zgadzałam się z tym stwierdzeniem każdorazowo, ale teraz robię pewien wyjątek. Rozmawianie z mężczyznami (a przynajmniej z większością z nich) o feminizmie przestało mieć dla mnie większy sens. Oto dlaczego.
Dlaczego nie rozmawiam już z mężczyznami o feminizmie? Fot. Album Online/East News

"Ale przecież możecie już głosować!"

Sytuacja kobiet w latach 20. XXI wieku jest znacznie lepsza (przynajmniej w kręgu kultury zachodniej) niż kiedykolwiek – z tym stwierdzeniem trudno się nie zgodzić. Nie może to być jednak argument za tym, że feminizm nie ma już o co walczyć.

Trudno nie parsknąć śmiechem, gdy mężczyźni wymieniają podstawowe prawa uzyskane przez kobiety od czasów działalności sufrażystek jako dowód na to, że teraz kobiety mają "super".

Nie, nie będziemy dziękować za prawo do głosowania, możliwość studiowania na uniwersytetach czy możliwość awansu na wysokie stanowiska, bo to było coś, co od początku nam się należało.

Część mężczyzn zdaje się oczekiwać, że za prawa, które oni mieli zagwarantowane od początku, powinnyśmy paść na kolana, oklaskiwać ich i jeszcze może cieszyć się i dziękować, jaki ten świat jest piękny, bo zdarza im się zmyć naczynia oraz wykonać prace domowe z przygotowanej wcześniej listy (wielu z nich w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że bycie "managerem domu" to kolejny obowiązek pełniony głównie przez kobiety).

Tymczasem w wielu krajach różnica w zarobkach pomiędzy płciami wciąż jest ogromna, szanse kobiet rodzących dzieci na rynku pracy nie są zupełnie wyrównane, żeby nie wspomnieć o miejscach na świecie, w których fanatyzmy religijne zabijają kobiety za nienoszenie jakichś szmat na głowie.

Walka wciąż trwa i raczej nie zapowiada się na to, żeby miała się szybko skończyć. Warto rozważyć także to, że ruch sufrażystek zaczął się już pod koniec XIX wieku – czy naprawdę biorąc to pod uwagę feminizm ma aż tyle sukcesów na koncie, jak uważają jego przeciwnicy, których zdaniem powinien on już odejść do lamusa?

Mężczyźni też mają źle (albo nawet gorzej)

Pokazujesz statystyki gwałtów, przemocy domowej i zabójstw, śmiesznej reprezentacji kobiet na ekranie czy procent kobiet na wysokich stanowiskach – spokojnie, zaraz dowiesz się, że przecież faceci też mają źle. Albo nawet jeszcze gorzej.

Prawdą jest, że statystycznie mężczyźni popełniają samobójstwa częściej, są bardziej zagrożeni bezdomnością oraz że w sprawach rodzinnych to kobiety są faworyzowane w przejmowaniu opieki nad dziećmi.

Po pierwsze, fakt, że te zjawiska istnieją, nie oznacza, że poziom nierówności dla kobiet i mężczyzn jest taki sam. Po drugie, no niestety – w pewnym sensie mężczyźni sami sobie zgotowali ten los, gdyż większość sytuacji, w których to kobiety są faworyzowane czy lepiej dostosowane, to także pokłosie patriarchatu.

Niedawanie sobie przyzwolenia na wyrażanie emocji, szukanie pomocy czy składanie pracy opiekuńczej na barkach kobiet – to wszystko są przekonania, u których podłoża leży produkt patriarchalnej kultury, jaką jest toksyczna męskość.

Coraz częściej można też usłyszeć, że obecnie to "biali heteroseksualni mężczyźni" są najbardziej dyskryminowaną grupą, której odbiera się prawo głosu. Prawdą jest, że w mediach społecznościowych można znaleźć komentarze, w których mocno zradykalizowane osoby rzeczywiście każą się komuś zamknąć, bo jest "białym facecikiem" i na to generalnie (jeśli nie jest to wypowiedziane w konwencji żartu) nie ma mojej zgody.

Każdy ma prawo uczestniczyć w debacie, co innego jednak, kiedy rzeczywiście ten "facecik" przychodzi i zaczyna tłumaczyć świat ze swojej uprzywilejowanej pozycji i perspektywy. Albo kiedy zaczyna się burzyć, że wyrównywanie szans do jego poziomu to "uprzywilejowywanie" innych jego kosztem.

Kobiety (i inne zmarginalizowane mniejszości) po prostu chcą, żeby mężczyźni się trochę przesunęli – miejsca naprawdę starczy dla wszystkich, więc nie ma powodów do płaczu nad upadkiem z piedestału.

Mózgi wyprane patriarchatem

Patriarchat istnieje, a żeby tego nie dostrzegać, trzeba chyba iść przez życie z opaską zawiązaną na oczach. Caroline Criado Perez w książce "Niewidzialne kobiety. Jak dane tworzą świat skrojony pod mężczyzn" pokazała na suchych danych, w jaki sposób świat ułożony jest pod mężczyzn: od wykonywania badań głównie na nich, przez planowanie infrastruktury publicznej aż po normy w miejscach pracy.

Ponadto patriarchalna kultura przesiąknięta jest mizoginią, która przenika do świadomości zarówno mężczyzn, jak i kobiet, jednak zdecydowanie silniej zagnieżdża się w umysłach tych pierwszych. Wielu przedstawicieli płci męskiej (nawet tych o szczerze dobrych intencjach) nie zdaje sobie sprawy, że z gruntu traktuje kobiety jako mniej inteligentne, słabsze (w szerokim tego słowa znaczeniu) czy gorsze rozmówczynie od mężczyzn.

Mózgi wyprane patriarchatem nie są w stanie dostrzec tych nierówności i mniej lub bardziej zawoalowanej nienawiści czy dyskryminacji, gdyż nasza kultura tak znormalizowała stawianie potrzeb mężczyzn w centrum wszechświata, że stają się one dla nas praktycznie przezroczyste.

Wytłumaczenie mężczyznom, że u podłoża wielu mniej lub bardziej ukrytych założeń na temat świata i kobiet, które uznają za "naturalne" i "normalne", leży to, jak zostali wychowani, na jaki przekaz natykali się w swoim środowisku i mediach oraz inne nośniki kulturowej transmisji, to zwyczajnie syzyfowa praca.

Rzekomi sojusznicy, czyli papierowi feminiści

Papierowi feminiści to grupa mężczyzn, która początkowo wydaje się promyczkiem nadziei na burzowym niebie. Zgadzają się, że kobiety powinny decydować o swoim ciele, czytali Rebeckę Solnit i znają Glorię Steinem oraz wiedzą, o czym mówisz, gdy wymieniasz poszczególne fale feminizmu.

Niestety, szydło w końcu wychodzi z worka i dowiadujesz się, że kolega Arek, który potrafił wyrecytować "Piekło kobiet" Tadeusza Boya-Żeleńskiego, w imię "walki z patriarchatem" i "heteronormatywnym modelem związku" zdradzał Anię z pięcioma kobietami oraz nie miał problemu, żeby włożyć rękę pod bluzkę pijanej Marcie.

Jeszcze boleśniejsze zdarzenie następuje wtedy, kiedy okazuje się, że twój partner od początku fingował prokobiece postawy, podczas gdy w rzeczywistości jest gorszy od korwinisty – ten drugi przynajmniej gra w otwarte karty i nie kryje się ze swoją mizoginią.

Papierowi feminiści to mężczyźni, którzy publicznie cynicznie utożsamiają się z feminizmem dla własnych korzyści: poparcia politycznego, szacunku progresywnej bańki, a nawet... łatwiejszego dostępu do seksu. Słowem – wilki w owczej skórze, z którymi też nie warto rozmawiać, by nie dać się zmanipulować i nabrać.

Czy jest sens rozmawiać z mężczyznami o feminizmie?

Wbrew temu, co zawarłam w tytule, z pewnymi mężczyznami wciąż jest sens rozmawiać o feminizmie – to jednak niewielka grupa, która naprawdę chce słuchać i nie próbuje przepchnąć swoich narracji o świecie oraz od razu wyskakiwać z kontrargumentami.

Wiem jednak, że zmęczenie tłumaczeniem najprostszych zagadnień jest powszechnym doświadczeniem wielu kobiet i wcale im się nie dziwię. Sama mam już dość walki z wiatrakami – donkiszoteria wzięła swoją nazwę od męskiego bohatera powieści Cervantesa, więc może akurat tę domenę warto zostawić mężczyznom.