Lewicka: Kasa, kłamstwa i Jan Paweł II. PiS ratuje swoje poparcie na wsi
Ostatnio przypomina mi się za każdym razem, kiedy słucham jakiegokolwiek przemówienia premiera lub prezydenta. Nienaruszalnym komponentem tychże, bez względu na poruszany temat, jest wspomnienie słów Jana Pawła II i/lub Lecha Kaczyńskiego. Ot, taki zestaw obowiązkowy, bez którego ani rusz.
W weekend papieskie frazy były cytowane przez Mateusza Morawieckiego w miejscowości Łyse, gdzie PiS podjął próbę rozwiązania kryzysu na polskim rynku zbóż. Dowiedzieliśmy się, że Jan Paweł II oddawał hołd spracowanym rękom rolników, które to ręce, jeśli zachodzi taka potrzeba, bronią też ojczyzny. A skoro pańszczyzna została odfajkowana, bo cytat się pojawił, to idźmy dalej.
PiS zdecydował się na "bardzo trudną decyzję", czyli na jednostronne, niekonsultowane z UE wprowadzenie zakazu przywozu do Polski wielu ukraińskich produktów rolnych, w tym m.in. pszenicy, kukurydzy, miodu.
Ukrainie Kaczyński miał do zakomunikowania mniej więcej tyle, że to działanie jest także w jej interesie. Otóż (patrzcie Państwo, jak Kaczyński łączy wszystko ze wszystkim!), jeśli zboże nadal będzie napływać do Polski, to będziemy mieli do czynienia z kryzysem polskiego rolnictwa, polskiej wsi i całego społeczeństwa. Na tym kryzysie mogą zaś dojść do władzy ci, którzy – niewykluczone – że poskąpią wsparcia Kijowowi! I już pieką się nad ogniem dwie pieczenie. I decyzję Kaczyński "wytłumaczył", i opozycji przyłożył.
Dla Kaczyńskiego priorytetem jest władza
Nagłe zamknięcie granic jest o tyle też interesujące, że raptem dziewięć dni wcześniej miejsce miała wizyta ukraińskiego prezydenta w naszym kraju. I podczas tejże zarówno PiS, jak i nasz gość zapewniali, że "znaleźli wyjście z sytuacji" i że "zaproponowali sobie nawzajem różne rozwiązania".
Potem były rozmowy Roberta Telusa, nowego ministra rolnictwa, ze swoim ukraińskim odpowiednikiem. Oczekiwać należało, o czym rząd napomykał, dwustronnego porozumienia, ograniczającego import. Nic takiego jednak się nie wydarzyło, za to zatrzaśnięto Ukraińcom drzwi przed nosem. Bo przyjaźń z narodem ukraińskim, o której tyle PiS gardłuje, przyjaźnią, ale przecież priorytetem jest dla Kaczyńskiego utrzymanie władzy.
Pytanie: czy te opowieści z 5 kwietnia o rozwiązaniu, które "ma być szybko wdrożone", to było kłamstwo? Czy tak naprawdę niczego wówczas z Zełeńskim nie uzgodniono? Czy nie uzgodniono, bo w ogóle nie uzgadniano, czy też dlatego, że Kijów nie był gotowy na jakiekolwiek ustępstwa, a PiS albo nie miał siły przekonywania, albo wolał nie psuć "obrazka" z tej wizyty jakimś zbożem?
Rezultat jest taki, że ukraiński minister rolnictwa wbija PiS-owi szpilę ("wiemy, że w tym roku są wybory w Polsce") i domaga się dwustronnych negocjacji, bo "rolnik ukraiński jest w najtrudniejszej sytuacji". Dorzucił też, że "decyzje strony polskiej są sprzeczne z naszymi uzgodnieniami".
Tymczasem 7 kwietnia Robert Telus mówił publicznie, że to strona ukraińska zaproponowała, by ograniczyć, a nawet przez jakiś czas zatrzymać przywóz zboża do Polski. Kto mija się z prawdą? W poniedziałek Mykoła Solski będzie w Polsce, być może dowiemy się więcej.
PiS zarzuca rolników pieniędzmi
Zamknięcie granicy to jedno, druga sprawa to zarzucenie rolników pieniędzmi. PiS obiecał skup zalegającego w magazynach i silosach zboża, nie taniej niż po 1400 zł za tonę (pod koniec marca 2022 roku za tonę płacono od 1500 do 1700 zł). Do tego utrzymanie dopłat do nawozów i wyższe dopłaty do paliw rolniczych (2 zł za litr).
Na oba te rozwiązania musi się zgodzić KE. To wszystko oznacza, że za kryzys spowodowany przez rządzących zapłaci polski podatnik. To bowiem rząd Mateusza Morawieckiego zgodził się na zniesienie ceł, następnie pozwolił w sposób niekontrolowany wlać się ukraińskiemu zbożu do kraju, nie upilnował spekulantów, nie zapewnił warunków do tranzytu tego zboża.
Uporczywie ignorował problem, licząc zapewne, że jakoś sam się rozwiąże, rozejdzie po kościach. A gdy tak się nie stało, sięgnął do naszej wspólnej sakiewki i zapłaci rolnikom za straty, a tak naprawdę kupi sobie spokój na wsi i – być może – także rolnicze głosy tej jesieni.
Również z tego, wyborczego, powodu, w bezwstydny wręcz sposób, podlizywano się w Łysych rolnikom. Oto chłop polski jest "depozytariuszem patriotyzmu" oraz "królem polskiej wsi", a sama wieś "fundamentem Polski".
Szef polskiego rządu oddawał rolnikom hołd i wylewnie im dziękował. – Drodzy, polscy rolnicy – mówił i snuł opowieść o ojcowiźnie, zaszytych w niej polskich wartościach i dumie z pracy na roli. – Niech żyje polska wieś! – zakrzyknął na koniec, po czym pałeczkę przejął Robert Telus gromkim "Szczęść Boże polskiej wsi!".
Do znudzenia powtarzano też (pierwsze słowa prezesa Kaczyńskiego), że to PiS jest reprezentantem interesów polskiej wsi. Obronimy, ulżymy, nie damy poszkodować – te zwroty odmieniano przez wszystkie przypadki. Cóż, poparcie dla PiS-u stoi głosami wsi, PiS to wie, i zrobi wszystko, by się wieś na partię nie obraziła (jak obraziła się po słynnej, prezesowskiej, "piątce dla zwierząt").
PiS rozłożył Bareję na łopatki
Zaskakujący jest także zwrot akcji dotyczący definiowania skali problemu. Obóz władzy przez kolejne miesiące ignorował kryzys zbożowy, był głuchy na ostrzeżenia ze strony rolników oraz opozycji. Wzruszano ramionami, sygnalistów oskarżano o czarnowidztwo lub prorosyjskość.
Np. Marcin Horała w czerwcu ubiegłego roku zarzucał Donaldowi Tuskowi "inteligentne wpisywanie się w interes Federacji Rosyjskiej". Aż tu raptem – ogłoszono katastrofę! "Są w dziejach państwa, narodu, grup społecznych chwile szczególne – rozpoczął Kaczyński jakby szykował się na wojnę – To chwile kryzysu i z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia na polskiej wsi".
Po czym prezes PiS-u snuł przerażające wizje tego, co wydarzyć by się mogło, gdyby dzielny rząd nie podjął rękawicy i nie sprostał wyzwaniu. Ponieważ rząd zaczął działać, to przedmiot tego działania musi być, rzecz jasna, ogromny. Żeby potem można się było chwalić, że PiS pokonał wielkiego smoka, a nie jakieś smocze dziecię.
Na koniec coś zabawnego. Dlaczego akurat kurpiowska miejscowość Łyse stała się miejscem wystąpień wierchuszki PiS? Ano, jak dowcipnie zauważył jeden z komentujących artykuły serwisu "Moja Ostrołęka": "Wiedzą, gdzie wodza z ministrem przywieźć – w rejon, gdzie nie sieje się zbóż".
Od dawna wiadomo, że PiS rozłożył Bareję na łopatki i jeszcze przyklepał.