Oto najgorszy reżyser świata, który pogrzebał karierę Christiana Slatera. Poznajcie Uwe Bolla
- Uwe Boll bywa nazywany najgorszym reżyserem świata.
- Do jego najsłynniejszych dzieł należą takie tytuły jak "Postal", Alone in the Dark: Wyspa cienia" oraz "BloodRayne".
- W 2023 roku powróci z dramatem kryminalnym "First Shift".
Uwe Boll kręcił adaptacje gier, jak jeszcze nie było to modne. Niestety, efekty były tragiczne
W ostatnich latach adaptacje gier komputerowych stały się niezwykle popularne, a informacji o kolejnych ekranizacjach w produkcji regularnie przybywa. O tym, jak dobre mogą one być, świadczy chociażby ostatni sukces "The Last of Us" od HBO Max oraz fenomen Pedro Pascala.
Zanim jednak stało się to modne, "specjalistą" od adaptacji kręcenia filmów na podstawie gier był pewien urodzony w zachodnich Niemczech reżyser – i to między innymi dzięki niemu wokół ekranizacji gier istniała stygma, że nie mogą być dobrymi filmami.
Choć po obejrzeniu dzieł filmowca można by uznać, że robił je amator z przypadku, Uwe Boll ma naprawdę solidne filmowe wykształcenie. Obrzucany najróżniejszymi epitetami Boll ukończył bowiem reżyserię w Monachium oraz Wiedniu, a w Kolonii oraz Siegen studiował film, literaturę (z tej ma nawet doktorat!) oraz marketing.
Można by się zastanowić, czy nie są to dyplomy bez pokrycia. Jednak jeden z krytyków, który przeprowadzał z Bollem wywiad, stwierdził, że reżyser "absolutnie kocha filmy, zna ich historię oraz naprawdę żyje dla tego, co robi".
Patrząc na jego filmy jednak trudno by się domyślić, że kręci je osoba o takim zapleczu, która dodatkowo wcześniej kręciła reklamy dla takich dużych marek jak Porsche, e-Plus czy Lucky Strike.
Wczesne lata dwutysięczne nie były szczególnie dobre dla kina gatunkowego. Większość z niego wyglądała źle i była generyczna do bólu, jednak, żeby zrozumieć, jak złe były filmy niemieckiego reżysera, trzeba tę nieudolność pomnożyć co najmniej razy sto.
Produkcji Bolla nie lubił nikt – ani krytycy, ani widzowie, a już w szczególności fani gier komputerowych, którzy ubolewali nad tym, co Uwe robi z ich ukochanymi tytułami (istnieje zresztą teoria, że Boll nienawidzi gier wideo i celowo zmieniał ich adaptacje w koszmar graczy). Wśród tych spartaczonych adaptacji znajdują się takie filmy jak "Dom śmierci" (2003), "BloodRayne" (2005), "Alone in the Dark: Wyspa cienia" (2005), "Postal" (2007) oraz "Far Cry" (2008).
Być może właśnie dlatego, kiedy Uwe ubiegał się o prawa do ekranizacji "World of Warcraft", otrzymał bardzo wymowną odpowiedź od Blizzarda (producenta gry). "Nie sprzedamy ci praw do filmu, nie tobie... Zwłaszcza tobie".
W 2009 roku reżyser doczekał się "nagrody" za swoje wysiłki w rozwój kinematografii i otrzymał Złotą Malinę za całokształt twórczości. To jednak nie koniec – w pewnym momencie filmy Bolla nienawidzono tak bardzo, że aż wystosowano internetową petycję, by zakazać mu ich kręcenia.
Jakim cudem reżyser robił filmy tak długo, skoro potrafił mieć straty rzędu kilkudziesięciu mln dolarów (przykładowo: "Dungeon Siege: W imię króla" kosztowało 60 mln dolarów, a zarobiło 13 097 915 dolarów)? Reżyser przez długi czas wykorzystywał lukę w niemieckim prawie podatkowym, która w pewien sposób pozwalała mu zarabiać na nawet największych klapach finansowych.
Wszystko, co dobre (w tym przypadku jedynie dla samego Bolla), jednak się kończy i nawet takie wsparcie przestało wystarczać. Choć niestety nie oznacza to bynajmniej, że reżyser zrezygnował z kręcenia filmów.
Najgorszy reżyser świata zdanie krytyków (a właściwie wszystkich) ma gdzieś
Uwe Boll słynie również z tego, że jest absolutnie bezkrytyczny wobec swoich dzieł i dopisuje im wartości, jakich nie mają. "Postal" to dla niego "Dr Strangelove dla pokolenia Jackassów", a "Alone in the Dark: Wyspa cienia" (film, który zastopował karierę Christiana Slatera na lata) to połączenie filmu noir w stylu Raymonda Chandlera oraz "Z Archiwum X".
W 2006 roku frustracja Niemca sięgnęła zenitu i Boll dosłownie postanowił... pobić swoich krytyków. Na szczęście nie bez ostrzeżenia – reżyser wyzwał ich bowiem na bokserski pojedynek.
Uwe stanął na ringu z pięcioma z nich i każdego pokonał. Znamienne jest jednak to, że przewyższał ich znacznie wagą, wzrostem oraz doświadczeniem w walce. Z krytykiem Seanem "Seanbabym" Reillym, który miał podobne do niego wymiary oraz też umiał się bić, Boll nie zdecydował się zmierzyć na pięści.
"Jeśli chodzi o wyzywanie krytyków na pojedynki, chodziło mi o to, żeby przestali mnie jedynie krytykować, a pokazali wreszcie swoje twarze i byli gotowi na konfrontację. Uważam, że to był świetny pomysł, przy okazji którego fantastycznie się bawiłem" – tak Boll skomentował całe przedsięwzięcie.
To niejedyna dziwna akcja Niemca. W 2007 w bardzo dziwny sposób postanowił zareklamować "Postala". Boll wrzucił nagranie, na którym nazwał Michaela Baya ("Transformers") oraz Eliego Rotha ("Hostel") "piep***nymi debilami". Nawet w tamtych latach uznano to za niedopuszczalne i zamiast promocji swojego najnowszego tytułu reżyser zrobił sobie samemu raczej anty-reklamę.
W 2009 roku stał się jednak cud: Uwe Boll nakręcił przyzwoity film! "Rampage: Szaleństwo" opowiadające o seryjnym mordercy, który postanawia zmniejszyć populację na ziemi, nie było oczywiście żadnym arcydziełem kinematografii, ale trzymało w napięciu i w swojej kategorii po prostu działało.
Zachęcony (jak na jego możliwości) dobrymi opiniami Boll nakręcił w 2014 roku kolejną część "Rampage: Kara śmierci", jednak na jeszcze następną zabrakło mu funduszy. Niemiec założył więc zbiórkę na Kickstarterze, jednak z założonego celu na poziomie 55 tys. dolarów udało mu się zebrać zaledwie 24 500 dolarów. Uwe znów się odpalił i wstawił kolejne wideo-rant, w którym dostało się niemal wszystkim.
"Zasadniczo chciałbym wam powiedzieć jedno: pie**olcie się" – tymi uprzejmymi słowami zwrócił się Boll do przemysłu filmowego, ale także do swoich fanów. "To jest cholernie absurdalne, że ci upośledzeni idioci-amatorzy zbierają pieniądze na tej durnej stronce" – dodał i zaczął się przechwalać, że ma "wystarczająco dużo pieniędzy, by grać w golfa aż do śmierci".
Uwe personalnie obraził także Matta Damona, George'a Clooneya oraz całe uniwersum Marvela. "Iron Man nie istnieje, Kapitan Ameryka też. Obudźcie się, k***a!" – perorował wściekle na nagraniu.
Dalej było jednak jeszcze bardziej niepokojąco. Niemiecki reżyser stwierdził, że hollywoodzka elita powinna "zniknąć" oraz cytował bohatera "Rampage" stwierdzając: "Musimy zabić k***a tych bogaczy".
Nie wiadomo, czy Boll faktycznie ma takie zasoby, żeby uderzać kijem w białą piłeczkę do końca życia, jednak środków w portfelu miał przynajmniej na tyle, by w 2016 roku nakręcić "Rampage 3: Zamach na prezydenta". W tym samym roku ogłosił jednak przejście na filmową emeryturę, czego powodem była śmierć rynku wideo.
"Rynek jest martwy. Nie zarabia się już na filmach, ponieważ światowy rynek DVD i Blu-ray spadł w ciągu ostatnich trzech lat o 80 proc. To jest prawdziwy powód: po prostu nie stać mnie na kręcenie filmów" – przekazał Boll.
Boll (niestety?) wrócił do gry
Niemiec mieszkający w Vancouver z przemysłu filmowego wskoczył w gastronomiczny (na jego Instagramie większość ostatnich zdjęć to te pochodzące z jego restauracji), w którym całkiem dobrze sobie radzi.
Być może właśnie przypływ gotówki nakłonił go do przerwania zapowiedzianej wcześniej emerytury, gdyż w 2022 roku Boll powrócił z dramatem "Hanau: Deutschland im Winter", opowiadającym o pierwszym masowym mordercy wywodzącym się z ruchu QAnon.
Niemiec nie zwalnia tempa i jak przekazało "Variety" w połowie lutego, już szykuje kolejny film. "First Shift" ma być dramatem kryminalnym opowiadającym o pierwszym dniu w pracy wyjątkowo niedopasowanych do siebie gliniarzy. W rolach głównych zobaczymy Kristen Renton ("Synowie Anarchii") oraz Gina Anthony'ego Pesiego ("Uwikłana"). Zdjęcia do filmu zaczęły się już w marcu w Nowym Jorku.
Co więcej, Boll pracuje jeszcze nad dwoma innymi projektami. Jednym z nich jest osadzony w RPA thriller, a drugim film o agencie FBI z czasów prohibicji Eliocie Nessie, w którego w filmie "Nietykalni" z 1987 roku wcielał się Kevin Costner.
Powrót niemieckiego reżysera dla fanów złego kina to dobra wiadomość, dla reszty świata – niekoniecznie. Gracze mogą jednak odetchnąć z ulgą – wszystko wskazuje na to, że Bollowi adaptacje gier już się znudziły.