Nowe "Martwe zło" to dobry horror i udany powrót serii. Ale ja ledwo wysiedziałam w kinie

Maja Mikołajczyk
27 kwietnia 2023, 19:00 • 1 minuta czytania
Żyjemy w czasach, w których kino chce na nowo opowiadać nam stare i znane historie. Biorąc pod uwagę, jak często takie projekty kończą się fiaskiem, sceptycyzm do kolejnych powrotów jest uzasadniony. "Martwe zło: Przebudzenie" szczęśliwie nie można zaliczyć do grona tych porażek, jednak ledwo udało mi się wysiedzieć na seansie do końca.
"Martwe zło: Przebudzenie" [RECENZJA]. Fot. kadr z filmu "Martwe zło: Przebudzenie"

Sam Raimi ożywił demony

Sam Raimi przedstawił światu "Martwe zło" w 1981 roku. Niskobudżetowy horror o starciu pradawnych demonów z grupą mieszczuchów na prowincji zarobił miliony, a dla debiutującego reżysera otworzył furtkę nie tylko do dalszego rozwoju franczyzy, ale też hollywoodzkiej kariery (Raimi wyreżyserował m.in. trylogię "Spider-Man" z Tobeyem Maguire'em, a w ostatnim czasie "Doktora Strange w multiwersum obłędu").

Sześć lat po premierze swojego debiutu fabularnego Raimi nakręcił "Martwe zło 2", które w zasadzie było remakiem oryginału, uważanym przez fanów serii i krytyków za lepszy od pierwszego filmu.

W 1992 roku nakręcił "Armię ciemności", w której grany przez Bruce'a Campbella Ash Williams (bohater uważany dziś za ikonę popkultury) przenosi się w czasie. I na tym kończy się oryginalna trylogia "Martwego zła", uznawana za jedną z najlepszych serii w historii filmowego horroru.

Demonów w uniwersum stworzonym przez Raimiego nie da się jednak zabić, więc na tym się nie skończyło. W 2013 roku "Martwe zło" powróciło, jednak tym razem za kamerą remake'a stanął Fede Álvarez ("Nie oddychaj", "Dziewczyna w sieci pająka"), a reżyser oryginalnej trylogii w napisach końcowych pojawił się jako reżyser.

Raimi wciąż jednak nie był w stanie porzucić swojego pierworodnego dziecka i w latach 2015-2018 współtworzył wszystkie 30 odcinków serialu "Ash kontra martwe zło". Mamy rok 2023, a reżyser wciąż nie potrafi się z nim rozstać.

Tym razem ze wspomnianym wcześniej Campbellem wspólnie trzymali pieczę nad piątym już filmem w ramach franczyzy. Jak wypada nowa odsłona na tle reszty?

Asha nie ma, ale też jest...

Fani przed premierą rozpaczali, że w najnowszym filmie nie zobaczą Campbella, który zawsze w jakiś sposób był obecny. We wspomnianym filmie z 2013 roku zagrał co prawda epizodyczną rolę, ale jednak się pojawił.

Choć Ash faktycznie nie pojawia się ciałem, na wstępie uspokajam, że jego duch jest z nami i objawia się pod postacią atrybutów kultowego bohatera – shotguna oraz piły mechanicznej. Brak znanego z poprzednich części protagonisty to jednak niejedyna zmiana, jaką postanowiono wprowadzić w horrorze z 2023 roku.

"Martwe zło: Przebudzenie" po raz pierwszy bowiem niemal w całości dzieje się w mieście, a nie w lesie. Chatkę pomiędzy drzewami zastąpił wielopiętrowy wieżowiec, a studentów na weekendowym wypadzie – mierząca się z problemami rodzina.

Beth zachodzi w ciążę z nieznajomym i nie wiedząc, co ze sobą począć, postanawia odwiedzić starszą siostrę. Na miejscu okazuje się, że Ellie również nie jest w najlepszym położeniu – mąż zostawił ją samą z trójką dzieci, a w dodatku musi w te pędy wyprowadzić się z mieszkania.

Podczas rodzinnego nadrabiania zaległości dochodzi do trzęsienia ziemi. W dziurze, która powstaje na parkingu, nastoletni syn Ellie znajduje oprawioną w skórę księgę oraz płyty winylowe. Danny robi ten błąd, że zabiera wszystko ze sobą do domu. Puszcza dziwne nagranie i się zaczyna.

Miejsce akcji i bohaterowie nowego "Martwego zła" zostali zmienieni, ale schemat pozostaje ten sam – najpierw demon wchodzi w ciało jednej osoby, a następnie przez siły z piekła rodem zostają opętani inni.

Po raz pierwszy jednak wyjątkowo istotne okazuje się, od kogo się zaczyna. Ofiarą demonów na początku pada Ellie (absolutnie przerażająca i niepokojąca do wykręcenia trzewi w tej roli Alyssa Sutherland), czyli matka, która zaczyna przede wszystkim polować na swoje dzieci.

Odpowiedzialny za reżyserię i scenariusz Lee Cronin już w swoim poprzednim horrorze "Impostor" w fabułę wplótł wątki związane z macierzyństwem. Temat musi mu być bliski, gdyż zrobił to ponownie, jednak tym razem na warsztat wziął lęk matki przed skrzywdzeniem swoich dzieci – coś, czego obawia się prowadząca nocny tryb życia i niegotowa na potomka Beth.

"Martwe zło: Przebudzenie" to dobry film, ale ledwo na nim wysiedziałam

Czas ujawnić, dlaczego w niektórych momentach seansu rozważałam opuszczenie sali kinowej. Oryginalna trylogia Raimiego to gatunkowo horror komediowy/czarna komedia, w której hektolitry przelanej krwi często służyły do scen w stylu "poślizgnął się na skórce banana".

Z tego slapstickowego elementu zrezygnowano już w remake'u z 2013 roku i Cronin podążył tę samą ścieżkę. Chociaż w "Przebudzeniu" były sceny wywołujące salwy śmiechu wśród widzów, w ogólnym odbiorze film jest w jak najbardziej dosłownym tego słowa znaczeniu brutalny i mroczny, a śmieszne, tanie efekty specjalne znane nawet jeszcze z serialu "Ash kontro martwe zło" zastąpiono realistycznie wyglądającymi obrażeniami.

Wiele osób zakłada, że jeśli ktoś lubi horrory, to w pakiecie rozkoszuje się też ekstremalną przemocą na ekranie, co biorąc obfitość podgatunków grozy, w którym ten element nie występuje, jest zwyczajnie absurdalne.

Dla mnie osobiście wątpliwą przyjemnością są horrory, w których twórcy pokazują, co się stanie, gdy zamiast marchewki zetrzemy na tarce czyjąś nogę. Ale mimo wszystko nie mogłabym odradzić seansu kolejnej interpretacji historii Raimiego z czystym sumieniem.

Cronin nie jedzie bowiem na samej makabrze (czy bogu dzięki – jump scare'ach), bo brak mu umiejętności – wręcz przeciwnie. "Martwe zło: Przebudzenie" to dobrze napisany film, jednak przede wszystkim świetnie nakręcony – ośmielę się nawet stwierdzić, że to najlepiej wyreżyserowany mainstreamowy horror ostatnich lat.

Widać, że Cronin przemyślał wiele scen grozy nie tylko pod kątem tego, by straszyły, ale też, żeby zapadały w pamięć. Część z nich nakręcono z oryginalnej perspektywy (jak ta, gdy widzimy rzeź przez judasza), w innych dużą uwagę przywiązano do detali, bez których film nie mroziłby tak krwi w żyłach. Reżyser bawi się też nawiązaniami do kultowych przedstawicieli gatunku – w jednym z najbardziej spektakularnych momentów horroru cytuje "Lśnienie" Kubricka.

"Martwe zło: Przebudzenie" to zrealizowany na wysokim poziomie popcornowy horror idealny, który choć powtarza sprawdzoną formułę, unika wszystkich problemów panującej obecnie w kinie sequelozy. Jeśli należycie do grona wrażliwszych widzów, szkopuł jest jeden – czasami będziecie musieli zamknąć oczy.