"Królowa Charlotta" to najlepszy serial ze świata "Bridgertonów". Zjada oryginał na śniadanie
- "Królowa Charlotta: Opowieść ze świata Bridgertonów" to spin-off i prequel serialu "Bridgertonowie", hitu Netfliksa
- Sześcioodcinkowy miniserial Shondy Rhimes koncentruje się na królowej Charlotcie: jej młodości, związku z królem Jerzym oraz problemami z dziećmi
- W młodą królową Charlottę wciela się India Amarteifio, a w króla Jerzego III – Corey Mylchreest. Zobaczymy też młodsze wersje lady Danbury (Arsema Thomas), Brimsleya (Sam Clemmett) i Violet, matkę rodzeństwa Bridgertonów (Connie Jenkins-Greig)
- W serialu o królowej Charlotcie powracają też aktorzy z "Bridgertonów": Golda Rosheuvel (Charlotta), Adjoa Andoh (lady Danbury), Ruth Gemmell (Violet) i Hugh Sachs (Brimsley)
- Jak wypadł spin-off "Bridgertonów"? Przeczytajcie recenzję "Królowej Charlotty: Opowieści ze świata Bridgertonów" Netfliksa
Kostiumowych romansów powstało już sporo, ale nie takich jak "Bridgertonowie". U Jane Austen już sam dotyk ręki rozgrzewał czytelników (i widzów ekranizacji) do czerwoności, bo pocałunek był rzadkością. Jednak Julia Quinn poszła na całość i stworzyła całą serię romansideł w tym samym okresie, angielskiej regencji, ale w wersji sensualno-erotycznej. Tutaj dotyk był tylko wstępem do gorących seksualnych igraszek, które spajały prawdziwe uczucie głównych bohaterów.
Jej książki były bestsellerami, a "Bridgertonowie", adaptacja Netfliksa, stała się gigantycznym hitem i popkulturowym fenomenem. Jak widać, kochamy upartego pana Darcy'ego, ale nie pogardzimy erotyką. A zwłaszcza taką, w której macza palce amerykańska królowa seriali, Shonda Rhimes, matka "Chirurgów", "Sposobu na morderstwo" czy "Skandalu".
W pierwszym sezonie serialu oglądaliśmy, jak miłość rośnie wokół debiutantki Daphne Bridgerton (Phoebe Dynevor) i tajemniczego księcia Hastings (Regé-Jean Page), a w drugiej odsłonie poznaliśmu pełną namiętności historię Anthony'ego Bridgertona (Jonathan Bailey) i Kate Sharmy (Simone Ashley). Historię, która dla niektórych widzów była lepsza od tej pierwszej: "momentów" było mniej, ale za to seksualne napięcie bohaterów, którzy początkowo się nie znosili (a ten motyw to praktycznie samograj) można było kroić nożem.
Czy "Bridgertonowie" to guilty pleasure? Tak, ale taka, której trudno sobie odmówić. Regencja, kostiumy z epoki, pałace, miłość, seks, a do tego ta intrygująca, zamierzona ahistoryczność: rasowo zróżnicowana angielska socjeta, brokatowe suknie i taniec na balu do instrumentalnej wersji piosenek Ariany Grande. Szał raczej szybko się nie skończy, zwłaszcza, że przed nami trzeci sezon (to z uwielbianą Penelope Featherington, która może w końcu rozkocha w sobie Colina Bridgertona), a czwarty już zamówiony.
Ale w międzyczasie dostaliśmy prezent, bo Netflix kuje żelazo póki gorące (nic dziwnego, bo "Bridgertonowie" stali się kopalnią złota): serial o królowej Charlotcie, czyli jednej z najbardziej lubianych bohaterów, ale też najciekawszej postaci z "Bridgertonów". "Królowa Charlotta: Opowieść ze świata Bridgertonów" to spin-off i prequel oryginalnego hitu, a wszystkie sześć odcinków wleciało 4 maja na Netfliksa.
I jak wyszło? Fenomenalnie.
O czym jest "Królowa Charlotta: Opowieść ze świata Bridgertonów"? Miniserial pokazuje młodość Charlotty i jej małżeństwo z królem Jerzym III
Jeśli oglądaliśmy "Bridgertonów", znamy Charlottę i Jerzego i wiemy, że ich małżeństwo nie jest najłatwiejsze, a to z powodu choroby króla. Wiele słyszeliśmy o ich niezwykłej miłości, która odmieniła Anglię, ale jak się zaczęła? I tu wchodzi cała na biało "Królowa Charlotta", która zaczyna się w 1761 roku.
Trzeba podkreślić, że to nie jest lekcja historii. Owszem, zarówno tytułowa bohaterka, Zofia Charlotta z Meklemburgii-Strelitz, jak i jej mąż, król Jerzy III, to postaci historyczne, ale... to "Bridgertonowie". Nie tylko kolor skóry królowej się różni, ale i sporo innych faktów, co zresztą na samym początku zaznacza narratorka głosem Julie Andrews (czyli dobrze nam znana Lady Whistledown). Spin-off jest tak samo celowy ahistoryczny, jak oryginał, a na balu tańczy się do orkiestralnej wersji "Stickwitu" Pussycat Dolls.
"Królowa Charlotta" ma nieco inną formę "Bridgertonów", w której obserwujemy miłosne perypetie każdego z rodzeństwa aż do dnia jego ślubu. Tutaj wszystko zaczyna się od ożenku i to zaaranżowanego. W końcu mówimy o małżeństwie króla, młodego Jerzego III (Corey Mylchreest), a władcy raczej nie mieli za dużo do powiedzenia w kwestii ożenku (chyba, że byli Henrykiem VIII...).
Wybranką jego matki, księżnej Augusty (Michelle Fairley), a właściwie jej doradców zostaje właśnie Charlotta (India Amarteifio), niemiecka arystokratka, która ma brązową skórę. To okazuje się niespodzianką dla Augusty: angielska socjeta jest biała, a czarna królowa będzie przecież skandalem.
Jednak księżna przytomnie zauważa, że w oczach poddanych Pałac przecież się nie myli, dlatego wszystko zostanie zaaranżowane na celowy plan: rasa królowej była zamierzona, a z tego powodu na salony zostają wpuszczeni czarnoskórzy Anglicy. Tak zaczyna się Wielki Eksperyment, którego (pozytywne) efekty znamy już z "Bridgertonów", a tutaj widzimy jego przebieg: połączenie rasowo zróżnicowanego społeczeństwa wcale nie było łatwe.
Wielki Eksperyment dzieje się w tle, ale w centrum jest związek Charlotty i Jerzego, którzy mimo że byli dla siebie obcy, od razu zapałali do siebie wielkim uczuciem. Tyle że na swojej drodze napotkali wiele przeszkód: obyczajowe konwenanse, problemy komunikacyjne, a przede wszystkim chorobę władcy, która od początku będzie kładła się cieniem na ich relacji.
"Królowa Charlotta" pokazuje niezwykłą drogę tej dwójki, ich miłość oraz upór Charlotty, która nie chciała stawiać na ukochanym mężu krzyżyka, mimo że okazał się "szalonym królem".
Spin-off "Bridgertonów" dzieje się jednak na dwóch planach czasowych. Oprócz młodości bohaterów (a poznajemy również młodą Lady Danbury, Violet i Brimsleya), oglądamy też czasy dobrze nam znane: te z "Bridgertonów".
Królowa Charlotta (Golda Rosheuvel) w swoich niebotycznych perukach zmaga się z kryzysem: żadne z jej trzynaściorga dzieci nie dało jej dziedzica z prawego łoża, dlatego musi działać. Może też liczyć na bliskie sobie osoby, czyli wyżej wymienioną trójkę, którą dobrze znamy z oryginału.
Serial o królowej Charlotcie z "Bridgertonów" jest lepszy od Bridgertonów
Realizacyjnie "Królowa Charlotta" jest tak samo wysmakowana jak "Bridgertonowie". Wszystko robi tu wrażenie: scenografia, stroje, bale, zdjęcia, muzyka, romantyczne schadzki. Oczywiście to ta sama stylistyka, co oryginał, dlatego musimy przygotować się na przepych i momentami (zamierzony) kicz. Jako że akcja dzieje się jednak kilkadziesiąt lat wcześniej, to i angielski świat socjety jest odpowiednio starszy, co twórcom udało się odwzorować w sukniach czy obyczajach.
Mimo że miłosne historie z "Bridgertonów" porwały widzów, to nic nie może się jednak równać z romansem Charlotty i Jerzego. To epicka historia miłosna, w której mniej jest jednak baśniowości, jednorożców i tęczy. To nie jest opowieść o dążeniu bohaterów do "i żyli długo i szczęśliwie", ale o młodych małżonkach, którzy próbują się zgrać i nauczyć się ze sobą żyć. Uczucie nie zawsze wystarcza, ale jest mocnym fundamentem do dalszej pracy nad związkiem, co świetnie pokazuje "Królowa Charlotta".
Nie da się nie kibicować bohaterom, bo młodzi Charlotta i Jerzy są po prostu fenomenalni: wielowymiarowi, złożeni, charakterni. To nie postaci z papieru, ale z krwi i kości. India Amarteifio jest znakomita jako młoda, zagubiona władczyni z mocnym charakterem i ciętym językiem, która krok po kroku buduje swoją siłę.
Doskonały jest także Corey Mylchreest, który tylko pozornie jest wymarzonym królem z baśni: to uroczy i dobry człowiek, ale walczy z demonami i stoi na krawędzi całkowitego popadnięcia w chorobę psychiczną.
Jednak te demony tylko umacniają ich miłość: niełatwą, ale silną i upartą. To właśnie ta miłość jest triumfem w "Królowej Charlotcie": nieczęsto oglądamy tak prawdziwe, szczere i trudne, a jednocześnie piękne romanse.
Nieczęsto zdarza się też taka chemia, jak między Amarteifio i Mylchreest, którzy mają szansę na bycie nowymi gwiazdami (a on – nowym zauroczeniem widzów). To, co dzieje się między to dwójką jest nie do opisania: jest tutaj i czułość, i namiętność, i przyjaźń, i złość. To absolutnie przepiękna para w każdym tego słowa znaczeniu.
Strzałem w dziesiątkę była także poboczna historia młodego Brimsleya (Sam Clemmett), wiernego sekretarza królowej, który wikła się w romans z sekretarzem króla, Reynoldsem (Freddie Dennis). To tego typu skomplikowana relacja, która może zawładnąć TikTokiem, a to naprawdę komplement. Tu również mamy chemię, seks, uczucie.
Zabawne i ciekawe dla fanów serii są także sceny z czasów, które poznaliśmy w oryginalnym serialu: swatanie trzynaściorga dzieci nie jest przecież łatwe, poznajemy też ważne wątki w historiach innych bohaterów.
Właśnie, a co z seksem? Podobnie jak w "Bridgertonach" jest jego sporo: więcej niż w drugim sezonie, ale mniej niż w pierwszym. Jednak w przeciwieństwie do oryginału erotyka nie jest tutaj centralną częścią opowieści. To nie soft porno, ale romans z naprawdę świetnymi scenami miłosnymi, które nie przysłaniają całości. Wciąż lepiej nie oglądać tego z mamą, ale jest lepiej niż słynne już ostre sceny Daphne z księciem Hastings.
Kolejnym triumfem jest również poruszenie kwestii rasowej, która wzbudziła w "Bridgertonach" wiele kontrowersji. Jedni się cieszyli, że kolor skóry nie ma tutaj znaczenia, a twórcy odeszli od realiów historycznych, inni na to pomstowali, a jeszcze inni twierdzili, że za mało tutaj polityki.
W "Królowej Charlotcie" rasa jest ważna, bo obserwujemy początek obyczajowej rewolucji, która zaowocuje czarnoskórymi członkami angielskiej socjety. Są tu uprzedzenia, rasizm i zjednoczenie, ale poruszone subtelnie, mądrze i nietopornie. Spin-off świetnie wytycza więc drogę dla świata "Bridgertonów", a wszystko zgrabnie wchodzi na swoje miejsce.
Nie było wątpliwości, że "Królowa Charlotta: Opowieść ze świata Bridgertonów" będzie hitem (i stała się nim w jeden dzień). Jednak zaskoczeniem jest, że ten krótki miniserial jest tak świetny: romantyczny, wzruszający, zabawny, mądry, ważny, szczery, świetnie zagrany. Spin-off stał się lepszy od serialu-matki, a nierówni "Bridgertonowie" powinni się uczyć. Tak to się robi.