"Ile może zrobić szkoła, gdy piekło jest w domu?". Nauczyciele podzieleni ws. 8-letniego Kamila
- Nauczyciele są wstrząśnięci historią Kamila, wielu podkreśla jednak, że pracownicy szkół mają systemowo związane ręce
- Pedagodzy powtarzają, że w szkole liczy się głównie papierologia, której wierzy się bardziej niż intuicji nauczyciela
- Dyrektor, który chce pozostać anonimowy, mówi jednak wprost: "każdy, kto chce widzieć, zobaczy" i opowiada, jak walczył z przemocą wobec dzieci poza paragrafami
Przemoc domowa to problem szkoły?
Historia 8-letniego Kamila wstrząsnęła całą Polską i rozpoczęła dyskusję o tym, kto poza rodziną mógł zareagować, ale pominął pewne sygnały świadczące o problemie chłopca. Wskazuje się na szkołę jako na instytucję, która jako pierwsza powinna reagować na problemy dzieci.
Przypomnijmy, że w roku 2021 liczba osób, które doświadczyły przemocy w rodzinie, wyniosła 75 261, z czego 55 112 przypadków dotyczyło kobiet, 11 129 – dzieci, a 9 520 – mężczyzn. Oznacza to, że ok. co 7 akt agresji jest wymierzony w dzieci. Statystyki to jednak nadal teoria, bo liczą się do nich tylko te rodziny, które już mają założoną niebieską kartę – a więc te, w których już ktoś zareagował, zgłosił, zainteresował się tym, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami domu.
Poza tym małoletnie dzieci w sytuacji, w których matka była zgłoszona jako osoba pokrzywdzona, a ojciec jako oskarżony, nie były liczone jako ofiary. Trudno uznać, że ich akurat ominęła przemoc dziejąca się w ich domu.
Violetta Kalka, nauczycielka z toruńskiej szkoły średniej wskazuje, że w sytuacji Kamila "wszyscy zawalili jako społeczeństwo", podkreśla jednak, że nie można stawiać szkoły w roli jedynej instytucji, której reakcja jest w stanie rozwiązać problem przemocy wobec dziecka. Szczególnie w momencie, w którym szkolny pedagog czy psycholog ma pod opieką nie kilku, a kilkuset uczniów.
Nie jest on w stanie poświęcić jednemu dziecku wystarczającej ilości czasu. Często nawet w dość prostych szkolnych sytuacjach pojawiają się problemy na linii nauczyciel–rodzice. Mogę przywołać sytuację, w której zdarzało mi się dzwonić do rodziców chłopca, który opuszczał zajęcia. W pewnym momencie usłyszałam, że powinnam zająć się swoim życiem.
Pedagożka podkreśla, że zwykły nauczyciel, który nie jest psychologiem i nie ma jego narzędzi oraz czasu, nie jest w stanie zrobić wiele poza zgłoszeniem sprawy przemocy do odpowiednich organizacji.
– Środki jako nauczyciel przedmiotowy mam naprawdę niewielkie. Jestem wstrząśnięta światem dorosłych i tym, co się w nim czasem dzieje, ale nauczyciel fizycznie nie wkroczy do cudzej rodziny – od tego są instytucje – komentuje.
Nauczyciele podkreślają, że wśród społeczeństwa panuje utopijne wyobrażenia na temat szkoły. Tymczasem nie ma ona dobrego systemu działania w przypadku przemocy. Podobne zdanie ma polonista z mokotowskiego liceum.
Najpierw trzeba dostrzec jej objawy, uzyskać potwierdzenie. Dopiero potem można zacząć działać, choć te działania – na poziomie szkół – mają raczej charakter inicjujący niż realny. Być może w sprawie Kamila szkoła zawiodła, ale w gruncie rzeczy zawiodło społeczeństwo (rodzina, sąsiedzi). Pamiętajmy, że żyjemy w kraju, w którym przemoc wciąż jest powszechnie akceptowana, a klaps to metoda wychowawcza.
"Nauczyciele mają związane ręce"
Szkolna psycholog i pedagog wskazuje, jak w teorii wygląda działanie w momencie podejrzenia, że uczeń może doświadczać przemocy ze strony rodziny.
– Jeżeli nauczyciel widzi takie zmiany w zachowaniu ucznia, powiadamia psychologa lub pedagoga, on powiadamia dyrektora i instytucje społeczne – MOPS, GOPS albo PCPR, ale także policjanta dzielnicowego, który utrzymuje kontakt z lokalną społecznością oraz oczywiście sąd rodzinny – wyjaśnia.
Co ważne, pracownik szkolny może założyć rodzinie niebieską kartę, ale zazwyczaj robi to policja. Jak podkreśla psycholog, tu kończą się możliwości proceduralne.
Szkoła może jedynie obserwować dziecko i udzielać mu wsparcia psychologicznego. Problem w tym, że na płaszczyźnie instytucji, to wszystko umyka. W rodzinach zastępczych i pogotowiu często brak miejsc dla dzieci. Nauczyciel nie może odebrać rodzicowi dziecka, bo nie ma takiej możliwości, a instytucja nie ma go gdzie umieścić – pozostaje psycholog i pedagog szkolny.
Jak wskazuje, rodzice rozmawiają z nauczycielami "za pomocą paragrafów". Na szczeblu szkoły pedagog/psycholog szkolny może zaprosić rodzica na rozmowę i wstępny wywiad.
– Zadaje sobie pytanie, co jeszcze możemy zrobić? – pyta nauczycielka.
Nauczyciele podkreślają, że szkoła nie może być obwiniana za to, co dzieje się w domu dziecka. Szczególnie że współpraca z rodzicami często jest problematyczna nawet w codziennych kwestiach.
– Gdybym uważała, że dziecko może mieć ślady na ciele, zaprowadziłabym je do pielęgniarki pod jakimś pretekstem, by ta zobaczyła, czy nie ma obrażeń. Ale rodzic nie zgodzi się na to. To doprowadza, do sytuacji, że trudno odróżnić siniaka od pobicia – wskazuje.
Jak dodaje, czasem dzieci kamuflują przemoc tak, że w szkole nie wyjdzie ona na plan pierwszy, bo właśnie szkoła jest ich miejscem na odreagowanie stresu – dzieci więc gloryfikują własnych rodziców lub zachowują się aż nadto poprawnie.
"Gdyby nauczyciel był turbo konsekwentny..."
Z podejściem tym nie zgadza się nauczyciel i dyrektor z ponad 20-letnim stażem, który mówi wprost, że gdyby człowiek był w działaniu konsekwentny, nie dałby się pokonać przez systemowe kłody. Jak podkreśla – nauczyciel może zrobić dużo, ale musi pamiętać, że szkoła nie jest tylko od uczenia.
Wszyscy ci dorośli biorą pieniądze za to, żeby dbać o młodego człowieka, za to, żeby spojrzeć mu rano w oczy i zastanowić się, czy on nie jest głodny, skąd się wzięło jego dziwne zachowanie, czemu jest agresywny lub ospały – od tego są pedagodzy, a nie tylko od uczenia.
Wyjaśnia, że procedury, które obowiązują w szkole, nie mogą zatrzymywać dorosłych w działaniu. Zgłoszenie sprawy do instytucji, spotkanie z rodzicami czy spisanie protokołu zebrania to według niego podstawa, która nie powinna zwalniać z dalszego konsekwentnego działania w imię dobra dziecka.
Działać powinien nawet nauczyciel WF-u, który kilka razy w tygodniu ogląda dzieci – jeśli zauważy coś niepokojącego, powinien poprosić psychologa, żeby ten przyszedł na lekcję pod byle pretekstem i oglądał dziecko. Jeśli nauczyciel nie zareaguje, to ja jako dyrektor wyciągnę wobec niego konsekwencje. Jeżeli nie zareaguje dyrektor, to wójt czy burmistrz ma prawo wyciągnąć konsekwencje. Nauczyciel, wychowawca, dyrektor może odpowiadać przed prokuratorem! Sytuacja Kamila pokazuje, że ktoś z dorosłych nie był turbo konsekwentny.
Nauczyciel uważa, że kwestie pomocy wymykają się prawu, a idąc do pracy, pedagog powinien mieć na uwadze problemy dziecka i być szczególnie empatyczny. Podkreśla jednak, że tego brakuje nawet ministrowi edukacji Przemysławowi Czarnkowi, który w rozmowie z Radiem Zet wyjaśniał, że kontrola ujawniła, że szkoła zachowała się w porządku, "bo były sporządzone odpowiednie protokoły".
– Rozwiązywanie kwestii przemocy wobec dziecka to nieprzyjemne rozmowy w wąskich gronach, do niektórych nawet nie chciałbym wracać, bo sam musiałem być agresywny w stosunku do dorosłych ludzi, ponieważ to było jedyne wyjście z tej sytuacji. I to skutkowało – podkreślił.
Nauczyciel przywołał historię przemocowego, uzależnionego od narkotyków ojca, który przyjechał do jego szkoły, by zabrać z lekcji swoje dziecko. Chciał to zrobić wbrew woli swojej byłej partnerki, która z dzieckiem ukrywała się przed przemocowcem.
Czysto teoretycznie ja powinien temu mężczyźnie umożliwić kontakt z dzieckiem. Doprowadziłem do tego, żeby usiadł i powiedziałem, że każdym środkiem doprowadzę do tego, że opuści szkołę lub zadzwonię po policję. On to zrozumiał i nigdy więcej nie wrócił do tego miejsca. Pomogło mocne postawienie granic i ostrzeżenie go, że ja wiem o tej przemocy. Dla mnie to była moja praca – praca dyrektora szkoły to też zabezpieczenie dziecka i jego matki.
Nauczyciel zdradza, że każdy szkolny pedagog ma w swojej pracy wiele takich historii, o których jednak nie mówi się na głos. Jak podkreśla, ostatecznie każdy człowiek, który chce widzieć i reagować, może to zrobić.
Tłumaczy, że to wina środowiska pedagogicznego, że wielu nauczycieli kończy na zgłoszeniu sprawy i odbyciu pogadanki z klasą. Tymczasem nauczyciel powinien zawsze prosić o pomoc szkolnego psychologa i "polegać na swojej intuicji".
– Jako dorośli ludzie nie musimy mieć na wszystko paragrafu! Dyrektor, który zarządza placówką, powinien wiedzieć, co się dzieje w szkole. A pedagog i psycholog powinni spacerować po szkolnym korytarzu z uwagą – dodaje.
Nie system, nie Czarnek, nie zły przepis, a wszyscy dorośli, którzy mijają dziecko, powinni zwracać na nie uwagę. Nie oceniam tego, bo każdy nauczyciel mógł nie zauważyć wielu sytuacji we własnej szkole. Ale jak uczniowie ustawiają się rano przed klasą, nauczyciel powinien popatrzeć im w oczy. Lepiej zrobić coś niestandardowego, by pomóc, niż ślepo trzymać się przepisów.
"Chciał skoczyć z okna? Notatka służbowa"
Nauczyciel krakowskiej szkoły podstawowej, który również chce pozostać anonimowy, mówi, że czasem trudno jest zauważyć, czy dziecku dzieje się krzywda – "ile może zrobić szkoła, gdy piekło jest w domu?". Dodaje, że fizyczne obrażenia są niewidoczne, a te psychiczne przez zastraszane dziecko dobrze ukrywane. Podkreśla, że nauczyciel nie ma podstaw, żeby nie wierzyć rodzicom w jednorazową sytuację, jak przypadkowe złamanie ręki przez dziecko. A rodzice często bywają bardzo przekonujący w swojej wersji.
W mojej szkole jest dziecko, które zagraża samemu sobie i wszystkim dookoła – matka utrzymywała, że dziecko jest pod stałą opieką psychiatry i przyjmuje leki. Dopiero gdy ściągnąłem dziecko z okna II piętra, bo chciało popełnić samobójstwo, matka przyznała, że nigdy nie była z nim u żadnego specjalisty!
Głównym problemem, który może według niego wpływać na to, że pewne sprawy zostają zaniedbane, jest "papierologia i zbywająca nauczyciela postawa dyrekcji" – tak przynajmniej było w jego szkole. Jak twierdzi, nauczyciele nie chcą się wychylać, bo to wiąże się z dodatkowym obciążeniem, czyli wypełnianiem dodatkowych dokumentów, których w codziennej pracy mają i tak ponad swoje siły.
Jak podkreśla, z zasady przyjmuje się wersję rodzica i nie wierzy nauczycielowi, dopóki ten nie ma poparcia w dokumentach, które sam przygotował. Pokutuje przekonanie, że rodzic, który jest w jakimkolwiek kontakcie ze szkołą, jest rodzicem odpowiedzialnym. Tymczasem odpowiadać musi nauczyciel. Opowiada także, do jakich kuriozalnych sytuacji prowadzi przywiązanie szkoły do paragrafów.
Kiedy miałem spotkanie z psychologiem, dyrektorem i dzieckiem, które chciało popełnić samobójstwo, pierwsze pytanie, jakie usłyszałem od dyrektor, brzmiało: "kiedy dostanę notatkę służbową z tego zdarzenia?". To naprawdę było najważniejsze? Chciałbym, żeby wierzono nauczycielowi, to ułatwiłoby pomoc w tylu kwestiach.
Zauważa też inną kwestię, mianowicie to, że polska szkoła skupia się bardziej na dzieciach, które problemy sprawiają niż na tych, które skrywają je w sobie. Mowa o dzieciach wycofanych lub słabszych intelektualnie. Jak podkreśla – nauczyciel szybciej zareaguje na ucznia, który burzy spokój lekcji czy jest agresywny wobec kolegów, niż na tego, który siedzi w kącie osowiały.
Wycofane dziecko? Wymaga kolejnej notatki i rozmowy z psychologiem. Cały system działa w stronę naprawy ucznia-agresora zamiast pomocy ofierze. Zastraszone dziecko (czy to przez rodziców czy rówieśników) się nie skarży. Jeśli Kamil był dzieckiem wycofanym, nauczyciele z wygody, z braku czasu mogli nie ingerować.
Poza tym podkreśla, że nauczyciele nie chcą się również narażać czy wychylać ze względu na "dobre imię szkoły".
– Dyrektorzy naciskają na nauczycieli, by ci dbali o wyniki, by zdawalność egzaminów była na odpowiednim poziomie, by szkoła wyróżniała się pozytywnie na tle innych szkół. Dlatego też szkoły (głównie podstawowe) organizują całą masę rzeczy zupełnie niezwiązanych z nauczaniem. Oczywiście, za organizację są odpowiedzialni nauczyciele. W natłoku tylu rzeczy i spraw czasem naprawdę ciężko jest zobaczyć w dziecku kogoś więcej niż część systemu – podsumowuje.
Nauczyciele zgadzają się jednak w jednym – potrzebna jest reforma systemu, który pozwoliłby zajmować się nauczycielom sprawami wychowawczymi z równym naciskiem, który kładzie na kwestie wyników w nauce.