Pościg po Nowym Jorku, serio?! Harry i Meghan udowodnili, że są królem i królową, ale... dramatu

Ola Gersz
20 maja 2023, 11:39 • 1 minuta czytania
W kolejnym odcinku serii pod tytułem "Harry i Meghan żalą się, że świat chce ich zniszczyć": nowojorski pościg. Otóż książę i księżna twierdzą, że paparazzi szaleńczo gonili ich przed dwie godziny po ulicach Wielkiego Jabłka, co mogło zakończyć się katastrofą. Nie twierdzę, że nie czuli się bezpiecznie, ale relacje policji i taksówkarza wskazują, że wcale nie było aż tak niepokojąco, jak opisuje to rzecznik royalsów. Meghan i Harry przyzwyczaili nas już do dram, więc chyba możemy oficjalnie nazwać ich królową i królem dramatu. Tyle że serio mamy już dość.
Czy ludzie są już zmęczenie Harrym i Meghan? Tak. Fot. Oli Scarff/AFP/East News

Jak na ludzi, którzy uciekli z rodziny królewskiej i Wysp w obronie własnej prywatności, Harry i Meghan lubią o sobie regularnie przypominać.


Ten paradoks doskonale wyśmiała zresztą w lutym kultowa kreskówka "South Park", w której animowani royalsi udają się w podróż dookoła świata w ramach trasy "The Worldwide Privacy Tour" i wcale nie przyjmują argumentu, że może pora przestać pojawiać się w serialach dokumentalnych, programach telewizyjnych i na okładkach, skoro tak bardzo pragną spokoju.

Gdy Harry i Meghan ostatecznie zamieszkują w tytułowym miasteczku (w domu wyklejonym zdjęciami księżnej wyciętymi z kolorowych gazet), niemiłosiernie przeszkadzają sąsiadom, ale nie można im zwrócić uwagi, bo pary to atak ich na ich prywatność.

Dochodzi do tego, że książę musi bronić honoru swojej żony (Meghan twierdzi, że bohater, Kyle, zwracając im uwagę, okazał jej brak szacunku, gdyż jest... kobietą z mniejszości etnicznej) i pociera mu po szybie odmrożonym penisem, co jest oczywiście ukłonem w stronę kuriozalnego fragmentu z jego biografii.

W tym tygodniu Harry i Meghan mieli być ścigani przez paparazzi po ulicach Nowego Jorku, ale dramatyczna relacja ich rzecznika prasowego... została bardziej wyśmiana niż wzięta na poważnie. Dlaczego? Bo ledwo trzymała się kupy. I tu znowu, mimochodem wraca kultowa kreskówka, bo Tyrus, wrestler i były ochroniarz Snopp Dogga, zakpił z "pościgu", nazwał go ustawką i "sequelem 'South Parku' właśnie. I trudno mu się dziwić.

"Pościg" za Harrym i Meghan w Nowym Jorku czy ustawka?

O co w ogóle chodzi? O ostatni wtorek, kiedy książę Harry, księżna Meghan oraz jej matka Doria Ragland wracali wieczorem z gali Woman of Vision Awards w Nowym Jorku. Następnego dnia cytowany przez amerykańskie media rzecznik prasowy pary powiedział, że ich taksówkę gonili paparazzi i nazwał pościg "bliskim katastrofy".

Ów "pościg" miał trwać około dwie godziny i niemal doprowadzić "do wielu groźnych kolizji z innymi kierowcami, pieszymi, a także dwoma funkcjonariuszami nowojorskiej policji". Z relacji wynikało również, że "paparazzi mieli robić zdjęcia podczas jazdy, przejeżdżać na czerwonym świetle, jechać po chodniku, blokować inne pojazdy oraz cofać na jednokierunkowej ulicy". 

Rzecznik przekazał również, że książęca para zdaje sobie sprawę z tego, iż "bycie osobą publiczną wiąże się z zainteresowaniem opinii publicznej, ale nigdy nie powinno odbywać się to kosztem czyjegoś bezpieczeństwa". To wszystko faktycznie brzmiało bardzo niepokojąco, a internet od razu zauważył podobieństwo do tragicznego pościgu za księżna Dianą w 1997 roku w Paryżu.

Jednak potem zaczęły pojawiać się relacje świadków. Cytowana przez "New York Post" policja stwierdziła, że, owszem, było nerwowo, ale wszystko było pod kontrolą.

– Nowojorska policja pomagała prywatnemu zespołowi ochrony księcia i księżną Sussex. Było wielu fotografów, którzy utrudniali transport. Książę i księżna Sussex przybyli do miejsca docelowego i nie zgłoszono żadnych kolizji, wezwań, obrażeń ani aresztowań – mówił rzecznik NYPD, a "New York Post" dodało, powołując się na wysoko postawioną osobę ze służb, że powrót royalsów wcale nie trwał dwóch godzin i nikt nie dzwonił pod numer alarmowy.

Jakby tego było mało, taksówkarz Sukhcharn Singh, który do pewnego momentu wiózł Harry'ego z żoną i teściową, stwierdził w "Washington Post", że wcale nie nazwałby incydentu pościgiem i sam czuł się bezpiecznie.

– Przejechaliśmy przez jedną przecznicę, a potem zostaliśmy zablokowani przez śmieciarkę. Nagle pojawili się paparazzi i zaczęli robić zdjęcia. Byli za nami, trzymali dystans. zachowywali się po prostu jak każdy, kto chce zrobić zdjęcie i zarobić szybką kasę – mówił.

Harrym i Meghan kochają szum wokół siebie

Te sprzeczne relacje sprawiły, że media i internet zaczęli wyśmiewać royalsów i sugerować, że Harry i Meghan zwyczajnie dramatyzują i robią z igły widły. – Może po prostu powiedzcie swoim rzecznikom, żeby przestali dzwonić do paparazzi i informować ich, gdzie jesteście? – drwił wspomniany już Tyrus, były ochroniarz Snoopa, który jest tylko jedną z wielu osób powątpiewających w "pościg".

– To po prostu wydaje się ustawione. Dwugodzinny pościg samochodowy w Nowym Jorku? Jechaliście 25 kilometrów na godzinę? Według mnie to wcale nie wyglądało aż tak poważnie. Jesteście w Nowym Jorku, czyli będzie tłoczno – mówił w Sky News Australia. Faktycznie, ciężko być ściganym w Nowym Jorku, chyba że mówimy o hollywoodzkim filmie...

Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że Harry, Meghan i jej matka mogli faktycznie czuć się niebezpiecznie. Zwłaszcza że książę może być czuły na punkcie bezpieczeństwa drogowego po śmierci swojej matki, co jest całkowicie zrozumiałe. Reporterzy faktycznie chcieli zrobić im zdjęcie, być może para się przestraszyła.

Problem w tym, że po relacjach świadkach wszystko faktycznie wydaje się rozdmuchane. Zwłaszcza że Sussexowie dramatyzowali już nie raz. W końcu mówimy o ludziach, którzy w dokumencie o sobie, "Harrym i Meghan", twierdzili, że są ścigani przez paparazzi. Tymczasem ujęcia z reporterami wykorzystane w zwiastunie nie miały nic wspólnego z parą i były zrobione na... premierze "Harry'ego Pottera" oraz procesach Katie Price i Michaela Cohena. Ups.

Mówimy o kobiecie, która porównywała się do Nelsona Mandeli i pozwoliła, żeby w dokumencie nazywać ją drugą Dianą. I o mężczyźnie, który wyznał w bestsellerowej książce, że smarowanie penisa kremem przypominało mu o matce, a to jego brat, stateczny William, namówił go do włożenia munduru nazisty przed laty.

Nic dziwnego, że ludzie już im nie wierzą. Sussexowie uwielbiają szum wokół siebie.

Sussexowie to drama queens. Przynajmniej wszystko na to wskazuje

Harry i Meghan odeszli z brytyjskiej rodziny królewskiej, żeby żyć po swojemu i kontrolować narrację o sobie, tyle że ta narracja wkurza już wszystkich. Cały czas – w wywiadzie z Oprah i w innych wywiadach, w serialu dokumentalnym Netfliksa, w książce "Ten drugi", podcaście Meghan – słyszymy to samo: rodzina królewska źle ich traktowała; musieli uciec, bo Meghan skończyłaby jak Diana; media na Wyspach są złe i rasistowskie; chcą wychować dzieci na zwyczajnych ludzi; pragną PRYWATNOŚCI.

Harry i Meghan łakną uwagi jeszcze bardziej niż Kardashianki, a do tego zawsze są niewinni. Wszyscy wokół chcą zrobić im krzywdę, a oni są biedni i skrzywdzeni. Problem w tym, że ich relacje są nieznośnie jednostronnie. Przynajmniej te o życiu w Wielkiej Brytanii, bo Pałac Buckingham milczy. Relacja z pościgu doczekała się jednak kontrkomentarzy i te okazał się dla pary dość katastrofalne. Ba, niektórzy zarzucają im po prostu kłamstwo.

Wydaje się, że prawda Harry'ego i Meghan zawsze jest inna niż prawda obiektywna. Albo bardziej przesłodzona, albo bardziej dramatyczna, albo po prostu kuriozalna. Biorąc pod uwagę fakt, że Brytyjczycy naprawdę ich już nie znoszą, a w USA mają ich gdzieś, trudno się dziwić, że muszą tę Wielką Prawdę dodatkowo wyolbrzymiać.

"Ich waluta może zacząć słabnąć, gdy zmagają się z prawem malejących przychodów. Mogą nadal walczyć z instytucjami królewskimi i mediami, ale może się okazać, że prawdziwą bitwę będą toczyć z tym, czy wciąż mają znaczenie" – pisze przecież niedawno BBC o Meghan i Harrym.

To znaczenie słabnie, o czym oboje wiedzą. Pościg na śmierć i życie brzmiał wystarczająco dramatycznie, żeby o sobie przypomnieć, bo przecież mieli być gwiazdami.

Ludzie są już jednak przeczuleni na ich jojczenie. Za dużo już tego wszystkiego, mamy przesyt odmrożonych penisów. Harry i Meghan bez wątpienia zasłużyli na miano drama queens, ale pora, żeby odpoczęli i dali sobie (i nam) spokój.

Czytaj także: https://natemat.pl/455155,dokument-o-harrym-i-meghan-jest-zupelnie-niepotrzebny