Po latach obejrzałam "Pretty Woman" i... wcale nie jest romantyczna. Zrobili nas w konia, dziewczyny

Ola Gersz
28 maja 2023, 07:06 • 1 minuta czytania
Nie powiem, że nie lubię "Pretty Woman", bo byłoby to kłamstwo. Bardzo lubię! To wciąż świetny film w swoim gatunku, Richard Gere jest tak samo magnetyczny, a Julia Roberts zjawiskowa. Tyle że ostatni raz oglądałam tę kultową komedię romantyczną kilkanaście lat temu i okazało się, że "Pretty Woman" wcale nie jest aż tak romantyczna i bajkowa, jak nam wszystkim się wydawało. Gdybym spotkała Edwarda na ulicy, owszem wsiadłabym z nim do auta, ale potem uciekłabym, gdzie pieprz rośnie. A z samą Vivian też jest spory problem. Dałyśmy się oszukać.
Jak ogląda się "Pretty Woman" po latach? Emocje są skrajne Fot. Sylwester Kluszczyński/naTemat // Buena Vista Pictures/Courtesy Everett Collection

Lubicie bajki? Ja uwielbiam. Wychowałam się na Disneyu i komediach romantycznych, tak samo jak wy. Dzisiaj ogląda mi się je jednak trudniej, bo wszystko analizuję pod kątem feminizmu i... nie mogę tego wyłączyć. Nie, żebym narzekała, ale błogie czasy popkulturowej niewinności były z pewnością łatwiejsze. Ale gdybym mogła do nich wrócić przez magiczne drzwi, to raczej odwróciłabym się na pięcie. Wolę być świadoma.

Co jest najtrudniejsze? Oglądanie kultowych produkcji po latach. Uwielbianych tytułów, które katowało się na VHS w liceum. Znacie to, prawda? Nagle okazuje się, że "Przyjaciele" żartują z grubych, "Seks w wielkim mieście" wcale nie jest taki progresywny, jak się wydawało, "Leona zawodowca" nie da się oglądać bez krindżu, bo stary facet i dziecko, a piosenki w animowanej "Małej syrence" sprawiają, że zgrzytamy zębami.

To normalne. Zmienia się świat, obyczajowość mknie do przodu, a filmy i seriale zostają w tyle, zamrożone w czasie. Starzeją się, bo my się zmieniliśmy i nic na to nie poradzimy. Dlatego jeśli wam życie miłe, nie włączajcie ulubionych tytułów po dekadzie czy dwóch. Nie psujcie sobie wspomnień, obejrzyjcie coś nowego. Ostrzegałam.

Ja niestety jestem masochistką i lubię wracać do kultowych rzeczy, żeby chociażby popsuć sobie swoją nastoletnią miłość do "Pamiętnika". Wrażenia z takich seansów po latach będę czasami opisywać w moim cyklu "Kobieta, kamera, akcja!", w którym skupiam się, jak w tytule, na kobietach w popkulturze audiowizualnej.

Dziś biorę na tapetę "Pretty Woman", którą dobrze znacie. A jeśli nie, to albo jesteście za młodzi, albo żyliście pod kamieniem. A jeśli chcecie nadrobić ten kultowy film Gary'ego Marshalla z 1990 roku, który zarobił na świecie ponad 460 milionów dolarów, na zawsze zmienił popkulturę i zrobił z Julii Roberts największą gwiazdę Hollywood, to do dzieła (jest dostępny chociażby na Disney+).

Ostatni raz oglądałam "Pretty Woman" kilkanaście lat temu i, nie powiem, mocno się zdziwiłam. Ale uprzedzę hejt: nadal uważam, że to jedna z najlepszych komedii romantycznych, jakie kiedykolwiek powstały. W swoim gatunku to wciąż perełka, chociaż nie bez problemów.

Pierwszy problem z "Pretty Woman". Sexworkerka o złotym sercu, czyli jak Julia Roberts nie pasuje do świata ulicy

"Pretty Woman" to opowieść o sexworkerce Vivian (Julia Roberts), która łapie klientów na Hollywood Boulevard, tej samej ulicy w Los Angeles, na której gwiazdy mają swoje, cóż, gwiazdy. Vivian pochodzi z Georgii, a do Kalifornii pojechała za byłym beznadziejnym chłopakiem, który, jak można się spodziewać, wykołował ją i zostawił.

Osamotniona dziewczyna, która rzuciła liceum, pewnego dnia poznała Kit (Laura San Giacomo), sexworkerkę, i weszła do świata płatnego seksu, żeby móc się utrzymać w Fabryce Snów. Co nie jest łatwe, bo ciężko zapłacić za czynsz, gdy jej przyjaciółka wykrada ostatnie pieniądze na narkotyki.

I tu mamy pierwszy zgrzyt, a właściwie dwa zgrzyty. Vivian od początku prezentowana jest jako sexworkerka o złotym sercu, dziewczyna inna niż wszystkie. Jest nowa w swoim fachu, nie ma alfonsa, nie ćpa, to ona zarządza gdzie, kiedy i z kim.

Twórcy bardzo się starają, żeby widz pomyślał: "Ach, no tak, ona zupełnie nie pasuje do tego świata, bo jest 'dobra', nieskalana". Zresztą po tygodniu spędzonym w luksusowym hotelu sama Kit mówi do niej: "Już nie pasujesz na Boulevard, kiedy tak wyglądasz. Zresztą nigdy tam nie pasowałaś".

"Pretty Woman" jest bajką, dlatego główna bohaterka, która ma przecież zostać księżniczką, musi być wcieleniem niewinności. Dzięki temu kiedy trafia pod skrzydła Edwarda, nie postrzegamy jej jako pracownicy seksualnej, której się poszczęściło, ale jako niewinną dziewczynę, która odkrywa w sobie (kochającą operę) damę, którą zawsze była. Ot, współczesny Kopciuszek.

Niby film burzy stereotyp "ulicznicy-narkomanki", który długo pokutował w kinie, ale robiąc z Vivian "dziewczynę inną niż wszystkie sexworkerki", scenarzysta J. F. Lawton, chcąc nie chcąc, poniża pozostałe kobiety uprawiające najstarszy zawód świata.

Bohaterka "Pretty Woman" jest piękna, ambitna, inteligentna i czysta, dlatego zasługuje na lepsze życie. Przeciwieństwem jest Kit, profesjonalna sexworkerka i narkomanka, która, jak sugeruje film, pasuje do ulicy. Owszem, Vivian mówi do niej na końcu, że może zrobić coś innego ze swoim życiem, ale to przecież nie Kit ma bajkowe zakończenie. Gary Marshall pokazuje, że owszem, sexworkerki zasługują na dobre życie, ale tylko te wybrane, a to samo w sobie jest po prostu poniżające dla pracownic seksualnych.

A drugi zgrzyt, o który wspominałam? Praca seksualna jest w "Pretty Woman" przedstawiona dość... łagodnie. Owszem, są alfonsi, przedawkowanie, brutalni klienci, uliczne prawo dżungli, ale z racji, że Vivian udaje się wyrwać z ulicy i to prosto do świata milionerów, wydaje się to naprawdę łatwe: możesz skończyć z sexworkingiem, kiedy tylko masz ochotę.

Niestety w prawdziwym życiu niekoniecznie tak to wygląda, o czym świadczą chociażby raporty o pracy seksualnej. Kobiety wychodzą na ulice z przeróżnych powodów, ale bardzo często z konieczności ekonomicznej, z powodu braku edukacji, bezdomności, dyskryminacji, przemocy seksualnej. Mało która sexworkerka (jeśli jakakolwiek) może liczyć na to, że przygarnie ją milioner, który się w niej zakocha. To tylko fantazja.

Drugi problem z "Pretty Woman". Edward kształtuje Vivian na swoje (bogate) podobieństwo, czyli znowu "Pigmalion"

Pewnego wieczoru Vivian spotyka Edwarda (40-letni wówczas Richard Gere), bogatego, starszego milionera, w którego głowie są tylko praca i pieniądze. Zajmujący się niszczeniem upadających firm nowojorczyk, który jest w Los Angeles w interesach, pyta bohaterkę o drogę, a ta targuje się, wsiada do samochodu i sama pokazuje mu, jak dojechać do jego luksusowego hotelu.

Tutaj twórcy znowu robią wszystko, żeby uniewinnić relację Vivian i Edwarda. Bohater nie chciał skorzystać z usług Vivian. Spotkał ją przypadkiem, a ostatecznie przyciągnęły go do niej nie jej fizyczne atuty, ale umiejętność targowania się i brawurowa jazda samochodem. Z kolei sama Vivian, owszem, jest zainteresowana zarobkiem, ale rozumie, co to znaczy "nie" (które w końcu przeradza się w "tak"). Słowem, zwyczajne, niewinne spotkanie dwóch osób, między którymi zaiskrzyło, nic zdrożnego.

Po wspólnej nocy Edward proponuje Vivian współpracę. Ona pomoże mu odnaleźć się w Los Angeles, przez tydzień zamieszka z nim w pięciogwiazdkowym hotelu oraz będzie towarzyszyć mu w spotkaniach towarzysko-biznesnowych, a on zapłaci jej za to trzy tysiące dolarów.

To deal życia i Vivian się zgadza, co nikogo z nas raczej nie dziwi. Problemem jest to, co dzieje się później. Pamiętajmy, że "Pretty Woman" to kolejna (po, chociażby, "My Fair Lady" z Audrey Hepburn") wersja "Pigmaliona", dramatu George'a Bernarda Shawa, w którym profesor z elity zostaje mentorem nieokrzesanej dziewczyny i robi z niej damę. I to w imię zakładu, ale tego na szczęście Gary Marshall nam oszczędził.

Sam ten koncept jest po prostu poniżający dla kobiet, seksistowski i patriarchalny: oddaj się w ręce mężczyzny, starszego, bogatszego i bardziej doświadczonego, który zafunduje ci metamorfozę i wyprowadzi na ludzi. 34-letnia ja (bo młodsza pewnie wręcz przeciwnie) w tym momencie raczej by uciekała, ale Vivian tego nie robi, bo fascynują ją luksusy, w których się znalazła.

W "Pretty Woman" to jednak nie Edward zmienia Vivian. Vivian sama chce się zmienić, ale dla Edwarda i pod jego czujnym okiem, aby wtopić się w jego elitarne towarzystwo. Bohater rzuca pieniędzmi ("obrzydliwą ilość pieniędzy"), a bohaterka Roberts, owszem, kupuje, co jej się podoba, ale radzi się ludzi, którzy operują w wyższych klasach. Chce być jak oni. Jej zakupowa orgia na Rodeo Drive jest miła do oglądania, ale dość mało etyczna, i dzisiaj, i wtedy.

Hollywoodzkie filmy długo kochały metamorfozy, ale w "Pretty Woman" mamy metamorfozę... klasową. Nagle luzacka dziewczyna "z jajem", która na początku filmu ma oryginalną, świetną stylówkę, postanawia upodobnić się do bogaczy. Kupuje nudne ciuchy z metkami od projektantów i, owszem, jest oszałamiająco piękna, ale traci indywidualność i pazura. Wygląda jak dama, ale kiedy się głośno śmieje lub rzuca niestosowny komentarz, budzi się w niej "dziewczyna z ludu", na co wspaniałomyślny Edward tylko protekcjonalnie się uśmiecha.

Bogacze (oczywiście oprócz Edwarda) traktują ją podle, ale Vivian chce wejść między wrony i krakać jak one, zamiast odwrócić się na pięcie i wyjść. Jest tak zafascynowana milionerami, że zagryza zęby i uczy się, jaki widelec jest do jakiej potrawy. Zresztą wszyscy są tutaj zafascynowani bogactwem, nawet poczciwy kierownik hotelu (Héctor Elizondo), który traktuje Vivian dobrze tylko dlatego, że dostrzega w niej potencjał ułożonej burżujki.

Edward kocha pieniądze i kocha je Vivian, zresztą tak jak cała "Pretty Woman", która jest filmem kapitalistycznym i konsumpcyjnym aż do bólu zębów. Tak naprawdę głównie chodzi tutaj o bogactwo. To w jego imię Vivian staje się damą, mimo że dzisiaj świat elity w filmie z 1990 roku jest po prostu odrażający i odpychający (co zresztą przyznał sam Richard Gere). Jednak pamiętajmy, że mówimy o początku lat 90., kiedy kapitalizm wydawał się najpiękniejszym snem.

Ale oczywiście dla Vivian (jak dla prawdziwej księżniczki) ważniejsza jest miłość i dla niej jest gotowa zrezygnować z pieniędzy. Chociaż nie końca: gdy kłóci się z Edwardem, drogie ubrania zabiera ze sobą. Ale czy możemy ją za to winić? Kto by ich nie zabrał...

Trzeci problem z "Pretty Woman". Relacja Vivian i Edwarda wcale nie jest romantyczna

Vivian i Edward spędzają ze sobą tydzień. Czysty biznes i seks (za obopólną zgodą) wieczorami, ale oczywiście w bajce książę musi zakochać się w księżniczce. Dorastając oglądałyśmy "Pretty Woman", myśląc że to najpiękniejsza historia miłosna, jaką kiedykolwiek widziałyśmy. Dzisiaj wiele z nas może zmienić zdanie.

Owszem, Julia Roberts i Richard Gere mają niesamowitą chemię. Oboje są fantastyczni, trudno im nie kibicować. Problem w tym, że Edward traktuje Vivian jak młodą, naiwną dziewczynę, która ma po prostu umilać mu tydzień w tym szalonym, dzikim Los Angeles. Vivian ma robić to, czego on nie lubi robić, być na każde jego skinienie. Być mniej problematyczna, niż była żona i dziewczyna, które częściej rozmawiały z jego sekretarką niż z nim.

Edward jest dżentelmenem, traktuje Vivian dobrze i z szacunkiem z wyjątkiem słynnej sceny na wyścigach konnych, kiedy mówi swojemu śliskiemu prawnikowi Stuckeyowi (Jason Alexander), że znalazł Vivian dosłownie na ulicy.

Reakcja bohaterki jest bezbłędna. – Myślisz, że możesz po prostu przerzucać mnie od znajomego do znajomego, nie jestem twoją zabawką. Nie jestem twoją własnością, to ja decyduję! Mówię kto, mówię kiedy, mówię z kim! – krzyczy, co, jak zauważyła Roxane Gay, autorka "Złej feministki", jest znakomitą lekcją przyzwolenia.

Kiedy Vivian mówi, że "jeszcze przez nikogo nie poczuła się tak tanio, jak przez niego dzisiaj", Edward odpowiada: "Jakoś bardzo trudno mi w to uwierzyć". Czerwona flaga, ale po przeprosinach Vivian zostaje u jego boku. Książę wciąż jest księciem.

Ich relacja jest harmonijna i zgodna, ale gdy obejrzymy film trzeźwym okiem, dostrzeżemy, że opiera się ona na władzy. Edward jest bogatym mentorem, który uratował Vivian z zagraconej nory niedaleko Hollywood Boulverard. Vivian to miła, piękna dziewczyna, która osładza mu życie i (dosłownie) się nim opiekuje. Myje gąbką podczas wspólnej kąpieli w wannie, zdejmuje skarpety na trawie, uczy cieszyć się życiem.

Tak, Vivian również zmienia Edwarda, ale ich relacja nie jest na równej stopie. Przepaści między nimi raczej nie załata miłość, nie zrobią też tego pieniądze. Dzisiaj "Pretty Woman" oglądam jako historię mentora i utrzymanki, którzy lubią ze sobą sypiać. Jest sympatia, przyjaźń, zaufanie, ale trudno dostrzec wielką miłość, jaką sprzedawał nam Gary Marshall. Bo czy wielka miłość jest możliwa, kiedy jedna strona jest zależna od drugiej?

Na końcu filmu Edward sugeruje, że kupi Vivian mieszkanie i będzie ją "trzymał" jako kochankę. Bohaterka się nie zgadza i odchodzi, chce być traktowana jako równa. Edward w końcu idzie po rozum do głowy, ale trudno nie zadać sobie pytania: a co by było, gdy Vivian się nie zbuntowała?

Byłaby po prostu dziewczyną na boku, podczas gdy Edward wciąż zadawałby się z kobietami ze swojej klasy społecznej? Na to wygląda. Mało romantycznie.

Czwarty problem z "Pretty Woman". Spokojnie, dziewczyno, uratuje cię książę na białym koniu, po prostu na niego poczekaj

Nawet jeśli nie oglądałaś albo nie pamiętasz "Pretty Woman", domyślasz się, jak się skończyła: baśniowym zakończeniem. Księżniczka zdobyła księcia, żyli długo i szczęśliwie. "Pretty Woman" jest konserwatywna (lata 90.), dlatego kobieta zostaje uratowana przez faceta i będzie należeć do niego.

Film zresztą sam wielokrotnie podkreśla, że jest bajką. Vivian opowiada o swoim marzeniu z dzieciństwa: uratuje ją książę, które wespnie się na wieżę, w której jest uwięziona. Ściągnie ją na dół i razem pognają na konnym grzbiecie ku zachodzącemu słońca. Jak Roszpunka albo Kopciuszek. To dzieje się właśnie w ostatniej scenie: Richard Gere pokonuje lęk wysokości i wspina się po schodkach przeciwpożarowych do mieszkanka Vivian i Kit, żeby wyznać miłość ukochanej.

Nie ma nic złego w marzeniach i nie ma nic złego w bajkach. Uwielbiam je, wspomniana Roxane Gay też. W tych cynicznych czasach po prostu łatwiej się dzięki nim żyje. Jednak całe pokolenia oglądające "Pretty Woman" i animacje Disneya zakodowały sobie w głowach, że naprawdę uratuje nas książę. Wiele z nas czeka nadal. W "Pretty Woman" Edward ratuje nawet Vivian przez próbą gwałtu (przemoc seksualna została tu potraktowana dość po łebkach).

Kiedy Vivian początkowo odchodzi od Edwarda, owszem, ma plan. Pojedzie do San Francisco, skończy szkołę. Jednak jej plany raczej sypią się w proch, gdy Edward do niej wraca. Pytanie: kim Vivian będzie w jego świecie? Bogatą żoną żyjącą w luksusach dzięki swojemu mężowi? Kobietą, która zawsze będzie się bała, że ktoś rozpozna ją z ulicy? Maskotką w drogiej posiadłości i kostiumach Chanel? Co dzieje się po "i żyli długo i szczęśliwie"? Tego bajki już nie pokazują.

Vivian doczekała się księcia, ale czy właśnie na taką bajkę liczyła? Najwyraźniej tak. Współczesnym kobietom ona już raczej nie wystarcza, ale przez lata sądziłyśmy, że tak właśnie trzeba: czekać piękne i pachnące aż przyjedzie po nas przystojny Richard Gere. Nie jest to zła fantazja, ale wciaż fantazja.

Jest tutaj jednak mały czynnik łagodzący. Vivian podkreśla, że gdy książę ratuje księżniczkę, ona ratuje również jego, co samo w sobie jest naprawdę ładną ideą. Niestety nieco trudną do przyłożenia do nierównej statusem relacji bohaterki z Edwardem.

Zresztą z tych wszystkich powodów Daryh Hannah odrzuciła rolę Vivian w "Pretty Woman". Jak stwierdziła, film "jest poniżający dla wszystkich kobiet". – Z każdym seansem podoba mi się coraz mniej. Sprzedali to jako romantyczną bajkę, podczas gdy w rzeczywistości jest to opowieść o prostytutce, która staje się damą utrzymywaną przez bogatego i wpływowego mężczyznę – oceniła.

Oglądaj "Pretty Woman" jako naiwną bajkę, a jesteś bezpieczna

Cóż, Daryl Hannah ma sporo racji. "Pretty Woman" jest konserwatywna, patriarchalna, seksistowska, konsumpcyjna. Nie tylko w oczach współczesnych widzów. Już wtedy, 34 lata temu, pojawiała się feministyczna krytyka.

Ale "Pretty Woman" nie jest złym filmem. Vivian to świetna, złożona bohaterka z charakterem, która dba o własne interesy, jest zaradna i głośno protestuje, kiedy coś jej się nie podoba. Nie daje sobą pomiatać. To, co jest w niej najbardziej progresywne, to fakt, że to kobieta silna, ale świadoma swojej seksualności. W latach 90. był to rzadki widok w kinie, dlatego Gary Marshall pod tym względem wyprzedził swoje czasy.

A najważniejsze, że Vivian gra Julia Roberts, wówczas 22-letnia, której uroku, charyzmy i wdzięku nie da się opisać słowami. Jej uśmiech rozświetla ekran i to Roberts niesie tę komedię romantyczną w jej słabszych momentach. Nie brakuje tutaj uroku, humoru, genialnych scen (zemsta Vivian w markowym butiku) czy celnych obserwacji. Richard Gere jest przystojny i magnetyczny, a wraz z Roberts tworzy cudowną parę, która, cóż, nic dziwnego, że nieco zamydliła nam oczy.

Ale może o to właśnie chodziło: o zamydlenie nam oczu? O danie nam bajki, dzięki której poczujemy się lepiej? Jeśli wyłączysz na dwie godziny myślenie, przymkniesz oko na brak realizmu i problemy z "Pretty Woman", będziesz się świetnie bawić na seansie. To rasowa komedia romantyczna, na której nie da się dobrze nie bawić.

"Pretty Woman" to tak naprawdę Disney, ale z sexworkingiem i scenami erotycznymi. Oglądaj ją jak bajkę, a jesteś bezpieczna. Ale pamiętaj, księżniczka musi raczej ocalić się sama. Książę zresztą też.