"Poniżanie nauczycieli, wstyd i skandal". Tak wielki wzrost pensji minimalnej wzburzył wielu Polaków
- Od stycznia 2024 roku pensja minimalna ma wynosić 4242 zł. Od lipca 2024 roku – 4300 zł.
- "Jest to możliwe dzięki dobrej sytuacji i naprawie finansów publicznych, którą przeprowadził rząd PiS" – obwieścił Mateusz Morawiecki.
- – Przeciętny Kowalski powinien zrozumieć, że to nie pan Morawiecki rozdaje te pieniądze. To nie on podnosi płacę minimalną, tylko przedsiębiorcy i pracodawcy – wskazuje przewodniczący Rady Dialogu Społecznego.
"Najwięcej zarobi państwo, a nie pracownik", "To rozkręcanie inflacji level hard", "Cios dla przedsiębiorców, bo podskoczą koszty utrzymania pracowników", "Ceny w sklepach pójdą w górę, usługi będą droższe", "Teraz będą leciały same śmieciówki" – punktują Polacy zapowiedź rządu.
Pod każdą informacją o tym, że rząd ogłosił dwukrotną podwyżkę pensji minimalnej w 2024 roku, jest zalew takich scenariuszy. Entuzjazmu nie widać. Raczej złość, kpiny i strach, do czego to doprowadzi.
– Ciekawy jest wątek śmieciówek. Zgadzam się z nim. W ponad 20 najuboższych powiatach najmniej zaradni i najgorzej wykształceni pracownicy automatycznie zostaną przesunięci w szarą strefę. To oni tym rozwiązaniem najbardziej dostaną po głowie – reaguje dr Łukasz Bernatowicz, prezes ZP Business Centre Club i przewodniczący Rady Dialogu Społecznego, gdy czytam mu reakcje przeciętnych Polaków.
Ale to tylko jedna z konsekwencji. – Niestety, jest to klasyczna zagrywka wyborcza. Pensja minimalna jest podnoszona co roku, tylko teraz dzieje się to skokowo i dwukrotnie w skali roku. W innych krajach UE nie ma potrzeby tak często podnosić pensji minimalnej, bo tam nie ma takiej inflacji. I akurat w tym roku nie ma wyborów – ocenia.
Rząd zapowiada dwukrotny wzrost płacy minimalnej
Przypomnijmy, zgodnie z tą zapowiedzią, od stycznia 2024 roku pensja minimalna ma wynosić 4242 zł. Od lipca 2024 roku – 4300 zł. Minimalna stawka godzinowa ma wynieść odpowiednio 27,70 zł i 28,10 zł. "Jest to możliwe dzięki dobrej sytuacji i naprawie finansów publicznych, którą przeprowadził rząd PiS" – obwieścił sukces Mateusz Morawiecki.
Pensje wzrosną dwukrotnie zgodnie z ustawą o minimalnym wynagrodzeniu za pracę ze względu na inflację. – Kiedy inflacja jest powyżej 5 procent, wówczas waloryzacja minimalnego wynagrodzenia ma miejsce dwa razy w roku, tak jak jest to w bieżącym roku, czyli jest 1 stycznia i 1 lipca – wyjaśniła minister rodziny Marlena Maląg.
Co z tego najbardziej powinien przyswoić sobie przeciętny Kowalski?
– Przede wszystkim powinien zrozumieć, że to nie rząd rozdaje te pieniądze. To nie rząd podnosi płacę minimalną, tylko przedsiębiorcy i pracodawcy. Rząd tylko ustala reguły gry. To pracodawca prywatny, czy publiczny, wszystko jedno, musi tę pensję podnieść. To jest najważniejsze dla przeciętnego Kowalskiego. Rząd nie ma żadnych pieniędzy, nie rozdaje 800+, 500+, 300+. Jednak w przypadku płacy minimalnej jest to kwalifikowany przykład tego, że pieniądze na to musi wysupłać pracodawca – odpowiada Łukasz Bernatowicz.
Mateusz Morawiecki nie musiał długo czekać na reakcje.
"Bardzo dziękuję rządowi za kolejną podwyżkę podatków na ZUS"
W mediach społecznościowych trwają burzliwe dyskusje. Widać emocje wielu grup społecznych.
Nauczycieli: "Od stycznia płaca minimalna będzie wynosić tyle, ile obecnie wynosi pensja nauczyciela dyplomowanego po 19 latach pracy", "Dalsze poniżanie nauczycieli, wstyd i skandal".
Przedsiębiorców: "Bardzo dziękuję rządowi za kolejną podwyżkę podatków na ZUS", "Czyli znowu przedsiębiorcy zapłacą, witajcie podwyżki", "Trzeba dorżnąć firmy, które ledwie zipią, będą też zwolnienia pracowników", "Wszystkie koszty w górę!", "ZUS też urośnie jak na drożdżach". Itp.
Pod tweetem premiera Morawieckiego, komentujący reagują: "Panie Premierze, chętnie posłucham, jakie w związku z tym ponosi koszty rząd", "Szkoda, że pogardzacie tymi, którzy dają zatrudnienie 70 proc. Polaków i generują 70 proc. PKB. Macie nas za śmieci", "Wykończą całkowicie małe i średnie przedsiębiorstwa".
Emocje podkręca też Konfederacja.
W tym zalewie poseł PiS Jan Mosiński odpiera ataki: "To bardzo dobra decyzja wpisująca się w oczekiwania Polaków i pokazująca, że potrafimy słuchać i wdrażać dobre decyzje. Niektórzy kontestatorzy woleliby, żeby polityka społeczna miała twarz głodnego dziecka. Na szczęście PiS nie akceptuje takiego kierunku myślenia".
Wielu Polaków myśli jednak o konsekwencjach, o tym, że tak gwałtowny skok pensji minimalnej wygeneruje kolejną spiralę. Kosztów, cen, inflacji, redukcji etatów, zamykania małych firm, wymuszonego zrównywania wynagrodzeń pracowników niższego i wyższego szczebla. Poczucia niesprawiedliwości i niepewności, co dalej.
"Podnoszenie płacy minimalnej napędza inflację"
– Pracodawcy mają obawy, ponieważ nie ma w ogóle wolnych rąk do pracy. Po prostu jesteśmy pod ścianą. To automatycznie oznacza, że koszty pracodawcy wzrosną, bo gdzieś musi to sobie zrekompensować. Podniesie więc ceny towarów, które wytwarza czy ceny usług, które świadczy. A podwyżka płacy minimalnej i tak zostanie zjedzona przez inflację – mówi prezes ZP BCC.
Najwięcej na tej podwyżce zarobi państwo? – Państwo na inflacji zawsze najwięcej zarabia. To jest ukryty podatek, który jest pobierany od nas wszystkich. Wpływy z VAT są znacznie większe, niż planowano, a mimo to w czwartek w RDS będziemy dyskutować o zwiększeniu deficytu budżetowego o 24 mld. To wszystko ma związek z obietnicami wyborczymi, za które na koniec i tak płacą przedsiębiorcy – odpowiada.
Kluczowa jest sama inflacja.
– Z jednej strony inflacja jest wysoka, powyżej 5 proc., więc zgodnie z ustawą mamy dwukrotną waloryzację płacy minimalnej w roku. Ale z drugiej strony podnoszenie płacy minimalnej napędza inflację. Bo wynagrodzenia gonią inflację, rynek zasysa gotówkę i inflacja rośnie, zamiast ściągać gotówkę z rynku, co jest rolą Rady Polityki Pieniężnej i NBP. I kółko się zamyka, bo rządzący z inflacją nie walczą – wskazuje Łukasz Bernatowicz.
– Od września nie podnieśli stóp procentowych, więc jest dwucyfrowa i szybko nie spadnie, a już na pewno nie do celu inflacyjnego. W czwartek Rada Dialogu Społecznego zajmuje się nowelizacją budżetu na przyszły rok, gdzie inflacja zapisana jest na poziomie 6,6 proc. Oznacza to, że w przyszłym roku będzie trzykrotnie wyższa niż cel inflacyjny. Czyli Rada nie podnosi stóp, rząd dorzuca kasy i tak się to kręci. Oznacza to dalsze podwyżki płacy minimalnej, bo inflacja pewnie będzie wyższa niż zapisana w projekcie budżetu.
Ale nie chodzi tylko o to. Eksperci wskazują też na inne kwestie.
"To jest demotywujące i frustrujące"
"Kolejna mocna podwyżka płacy minimalnej jest bardzo niebezpieczna" – ocenił w rp.pl Bohdan Wyżnikiewicz, prezes zarządu Instytutu Prognoz i Analiz Gospodarczych. Uważa – jak czytamy – "że doprowadzi to m.in. do zaniku motywów do kształcenia się, skoro woźna będzie zarabiała podobnie lub więcej niż nauczyciel, który musi skończyć studia i przejść przeszkolenie pedagogiczne". "To jest demotywujące i frustrujące" – powiedział. Wyraził też obawy o spadek liczby osób studiujących w Polsce.
"Pracownicy, którzy nie tworzą wartości dodanej, będą zarabiać pieniądze zbliżone do tych, którzy ją tworzą. Takie spłaszczenie siatki płac jest bardzo niekorzystne dla gospodarki. Będzie tworzyło napięcia i problemy w firmach" – powiedział.
– Płaca minimalna ciągnie za sobą średnią krajową. A w oparciu o nią zawierane są zbiorowe umowy pracy, więc jeśli ktoś miał napisane, że zarabia średnią krajową, to za chwilę będzie zarabiał znacznie więcej. Ale nawet jeśli nie ma tego zapisanego w umowie, to pójdzie do pracodawcy i powie: "Dlaczego wczoraj zarabiałem średnią krajową, a dziś zarabiam minimalną?". Przecież cały manewr z jednorazową podwyżką dla nauczycieli, służy temu, żeby nie spadli pod płacę minimalną – mówi Łukasz Bernatowicz.
"Zbliżamy się pensją do Hiszpanii, ale tam nie ma takiej inflacji"
Niejeden Polak będzie pewnie jednak zadowolony. A zwolennik rządu jeszcze powie, że właśnie taką minimalną doganiamy inne kraje UE. Na przykład Hiszpanię, gdzie na początku roku rząd zdecydował o podwyżce pensji o 8 proc., do 1080 euro. Komentowano, że to również miało związek z wyborami, które odbędą się tam latem.
Łukasz Bernatowicz zdecydowanie oponuje. – Zbliżamy się nią do Hiszpanii, czy do Włoch, ale inflacja w strefie euro jest na poziomie 3-krotnie niższym niż w Polsce. O ile możemy powiedzieć, że dogoniliśmy Portugalię, Grecję, to do Niemiec czy Francji nam daleko. I porównywanie się z tamtejszą płacą minimalną nie ma w ogóle racji bytu, ponieważ produktywność tamtejszego rynku pracy, wydajność pracy, jest znacznie wyższa.
Swoje propozycje w zakresie podniesienia płacy minimalnej rząd ma przedstawić teraz pracodawcom i związkowcom w Radzie Dialogu Społecznego. Jaki będzie efekt?
– My w Radzie Dialogu Społecznego negocjujemy płacę minimalną, jeżeli pracodawcy ze związkowcami dojdą do porozumienia, rząd jest tym porozumieniem związany. Jednak, niestety, przez 8 lat funkcjonowania RDS, to się nie wydarzyło. Wówczas wchodził w życie algorytm wynikający z ustawy. Tylko ta ustawa została zmieniona. W przypadku braku porozumienia między stronami społecznymi – rząd ustawia płacę minimalną. I teraz ustawił ją na poziomie 4200 zł, a w 2024 roku 4300 zł. Inflacja mówi zaś: "Lubię to" – podsumowuje.
Jeśli w Radzie nie dojdzie do porozumienia do 15 lipca 2023 roku, to rząd samodzielnie ustali wysokość płacy minimalnej – czytamy w INNPoland. Ma na to czas do 15 września 2023 r., ale ostateczne kwoty nie mogą być niższe niż te, które zaproponowano dzisiaj. Płacę minimalną pobiera w Polsce 3 mln obywateli.
Czytaj także: https://natemat.pl/490787,strach-pis-przed-utrata-wladzy-czy-widac-ze-sie-boi-eksperci-oceniaja