"Morbius" to gniot, ale było ich wiecej. Oto 10 najgorszych filmów superbohaterskich
10. Supergirl, reż. Jeannot Szwarc (1984)
Emitowany w latach 2015-2021 serial "Supergirl" z Melissą Benoist ("Whiplash", "Glee") w roli tytułowej uważany jest za całkiem przyzwoity. Film o tym samym tytule z 1984 roku z Helen Slater, Faye Dunaway oraz Mią Farrow zebrał jednak w swoim czasie druzgoczące opinie.
Film cierpi nie tylko na niskim poziomie realizacji i fatalnych nawet jak na tamte czasy efektach specjalnych, ale jest doskonałym przykładem tego, co czasem się dzieje, gdy mężczyźni piszą postacie kobiece. Głównym wątkiem "Supergirl" jest bowiem walka kobiet o... faceta.
9. Kaczor Howard, reż. Willard Huyck (1986)
O tym, że "Kaczor Howard" to film Marvela, łatwo można zapomnieć, jeśli nie jest się zagorzałym fanem komiksów. Film był ogromną porażką Lucasfilm, które wcześniej wypuściło tak kultowe tytuły, jak "Gwiezdne wojny" czy "Indiana Jones".
Film zdobył trzy Złote Maliny, a to nie koniec. Poza tym, że wymienia się go jako jeden z najgorszych filmów superbohaterskich, to często ląduje w zestawieniach najgorszych scen seksu w historii kina – jeśli chcecie zobaczyć miłosne uniesienia pomiędzy tytułowym ptakiem a jego ukochaną, ostrzegam, że tego nie da się odzobaczyć...
8. Super Mario Bros., reż. Roland Joffé, Dean Semler (1993)
Fani gry o wąsatym hydrauliku musieli czekać na nową adaptację równo trzydzieści lat. Być może nikt nie garnął się do nakręcenia filmu ze względu na to, jaką porażką okazał się ten z 1993 roku.
"Super Mario Bros." nie tylko zupełnie nie trzyma się oryginału, ale jest zwyczajnie brzydki, nieciekawy i nudny. Chociaż film animowany z tego roku, w którym głos pod Mario podkłada Chris Pratt, nie jest żadnym arcydziełem, lepiej zrobicie, jak odpalicie niego. Pogłoski o tym, że ten sprzed trzydziestu lat jest najgorszym filmem, jaki kiedykolwiek nakręcono, są jednak mocno przesadzone.
7. Fantom, reż. Simon Wincer (1996)
Choć w "Fantomie" zagrały gwiazdy tamtych czasów (Billy Zane, Catherine Zeta-Jones oraz Kristy Swanson) o samym filmie pamięta niewiele osób i szczerze mówiąc, to żadna strata. Produkcja Simona Wincera inspiruje się retro kinem superbohaterskim i mentalnie niestety również utknął w tamtych czasach.
Pomijając fakt, że film nie tylko inspiruje się estetyką lat 20. XX wieku (w tamtym okresie osadzono akcję), to wygląda, jakby naprawdę został wtedy nakręcony (co w tym wypadku nie jest komplementem). Ponadto wiele żartów bazuje na rasistowskich i seksistowskich stereotypach, które po niemal trzydziestu latach od premiery "Fantoma" już z pewnością nikogo nie rozbawią.
6. Kobieta-kot, reż. Pitof (2004)
"Kobieta-kot" to boleśnie zły film, na którego opinię zapracowały fatalny scenariusz, okropne efekty specjalne oraz idiotyczne pomysły rodem z najgorszego filmu klasy B, co może nie byłoby tak złe, gdyby to wszystko nie zostało zrealizowane z całkowitą powagą.
Rola jednej z najsłynniejszej bohaterek z uniwersum DC mogła ugruntować pozycję Halle Berry w Hollywood, jednak zamiast tego przyniosła jej Złotą Malinę, którą aktorka zresztą odebrała z wdziękiem, trzymając w drugiej ręce Oscara za "Czekając na wyrok". Niestety, dobre PR-owe zagranie nie pomogło i film Pitofa na wiele lat zastopował karierę aktorki.
5. Dziedzic maski, reż. Lawrence Guterman (2005)
Od niektórych scen z "Maski" z 1994 roku dzisiaj mogą rozboleć zęby, jednak "Dziedzic maski" to koszmarny film od początku do końca i jeden z tych niskobudżetowych sequeli, który nie wiadomo, po co powstał.
Jamie Kennedy, który stworzył ikoniczną postać w "Krzyku", nie podołał roli bohatera, wykreowanego wcześniej ze swadą przez Jima Carreya. Dodajcie do tego efekty i makijaż gorsze niż w filmie starszym o ponad dziesięć lat: katastrofa gwarantowana. Ponadto w pierwszej części poczucie humoru balansowała na granicy dobrego – w "Dziedzicu maski" granica została przekroczona.
4. Zielona latarnia, reż. Martin Campbell (2011)
Zanim Ryan Reynolds wcielił się w jedną z najbardziej lubianych postaci Marvela, czyli Deadpoola, miał nieszczęśliwy epizod w DC. "Zielona latarnia" to film tragicznie nudny i byle jaki, chociaż nie brakuje osób, którzy twierdzą, że po jakimś czasie może on stać się kultowy.
Niektórzy śmieją się, że jedyną zaletą filmu jest to, że Reynolds poznał na jego planie Blake Lively, z którą uchodzą obecnie za jedną z najbardziej dobranych (i zabawnych par) w Hollywood.
3. Fantastyczna czwórka, reż. Josh Trank (2015)
Ta grupka bohaterów komiksów Marvela nie ma szczęścia do filmowych adaptacji. "Fantastyczna czwórka" z 2015 roku z trzema Złotymi Malinami jest oceniana jeszcze gorzej niż film-porażka sprzed dziesięciu lat, w którym Chris Evans nie był jeszcze Kapitanem Ameryką, a "zwykłą" Ludzką Pochodnią.
Co zarzuca się produkcji w reżyserii Josha Tranka? Chaotyczny scenariusz, którego poziom jest tak niski, że dziś jego autorstwo przypisalibyśmy sztucznej inteligencji. Żal tylko utalentowanej obsady, wśród której znaleźli się m.in. Miles Teller ("Top Gun: Maverick", "Whiplash"), Michael B. Jordan ("Czarna pantera") oraz Kate Mara ("House of Cards").
2. X-Men: Mroczna Phoenix, reż. Simon Kinberg (2019)
Sporo filmów z serii o mutantach trzymało niezły poziom rozrywkowy, niestety "X-Men: Mroczna Phoenix" z Sophie Turner ("Gra o Tron") w roli głównej nie należy do tej kategorii, czego jednym z dowodów są chociażby dwie nominacje do Złotych Malin.
Reżyser, a zarazem scenarzysta filmu Simon Kinberg postawił tym razem na więcej młodzieżowych wątków, co niekoniecznie spodobało się dorosłym widzom. Niektórzy oceniają tytuł jeszcze bardziej radykalnie, porównując go do telenoweli.
1. Morbius, reż. Daniel Espinosa (2022)
"Morbius" to film zepsuty przez wiele rzeczy – zaczynając od napisanego na kolanie scenariusza, przez efekty specjalne, jak z produkcji sprzed dwudziestu lat, po komicznie przeszarżowaną rolę Jareda Leto (który przygotowywał się do niej, jakby liczył co najmniej na Oscara).
Momentami naprawdę ciężko uwierzyć, że "Morbius" to niezaginiona produkcja z wczesnych lat dwutysięcznych, gdyż odtwarza najbardziej generyczne klisze kina superbohaterskiego (i to jeszcze mało udolnie). Za jasny punkt filmu można uznać jedynie Matta Smitha, ewidentnie mającego bekę z filmu, w którym występuje.