Emocje, które łączą, powinny być silniejsze od emocji, które dzielą – wywiad z pisarką Martą Kisiel

Materiał PR-owy Wydawnictwo Mięta
22 czerwca 2023, 12:12 • 1 minuta czytania
Czy nam się to podoba, czy nie, czy budzi to nasze oburzenie — na tym polega rola młodzieży w społeczeństwie. Muszą być inni niż my, bo ich rzeczywistość, świat ich dorosłości będzie inny niż nasz”. Marta Kisiel – pisarka, tłumaczka, polonistka o społeczeństwie, o pokoleniach, o emocjach i o literaturze.
Marta Kisiel "Zawsze coś" Fot. materiały prasowe / Wydawnictwo Mięta

Zawsze coś zostało wręcz entuzjastycznie przyjęte przez czytelników. W czym upatrujesz sukcesu powieści o Teresce?

Podobno łaska pańska na pstrym koniu jeździ, a na czym radośnie galopują czytelnicze sympatie? Cholera wie. Osobiście wyobrażam sobie coś w rodzaju wyjątkowo zwrotnego jednorożca… i może na tym poprzestańmy.


Krótko mówiąc — pojęcia nie mam, mogę jedynie gdybać. Wydaje mi się, że spore grono czytelników widzi w tej powieści siebie i swoje rodziny. Z apodyktycznymi ciotkami, wąsatymi wujkami, którzy niczego nie rozumieją, za to wtrącają się do wszystkiego, z tym ciągłym graniem na wyrzutach sumienia, bo „babci będzie przykro”, „co ludzie powiedzą”, „no jak to tak”, „ze mną się nie napijesz?” i tak dalej. Śmiejąc się z Tereski Trawnej walczącej o życie na łonie rodziny, tak naprawdę obłaskawiają własne demony. Współodczuwają zniecierpliwienie i złość, rozumieją bulgoczące pragnienie kasztanka. Albo wprasowania kogoś w ścianę.

Stworzyłaś bohaterkę niedoskonałą, heroinę na miarę naszych czasów. Czy blisko Ci do Tereski?

Może nie będę się tu deklarować niczym Król Słońce, ale owszem, Tereska ma naprawdę sporo ze mnie. Lubię mówić o sobie, że jestem dobrze zsocjalizowaną choleryczką, choć muszę przyznać, że z biegiem lat skrócił mi się lont. Z drugiej strony, coraz jaśniej widzę, co jest dla mnie naprawdę istotne, warte mojego wysiłku i nerwów, a co mogę po prostu olewać — co niniejszym radośnie czynię. Tereska wybucha znacznie częściej, dając mnóstwo frajdy i mnie, i czytelnikom. A przy tym jest cudownie, rozkosznie wręcz niedoskonała w każdym swoim wydaniu: jako kobieta, jako żona, synowa, matka, córka, bratanica, do wyboru, do koloru. Po prostu ludzka.

Do Twoich książek powinny być dołączone tablice ostrzegawcze, że grożą atakiem śmiechu co drugą stronę. Przekłuwasz balonik świętości pewnych tematów czy szukasz odreagowania dla tego, co nas otacza?

Zwyczajnie lubię się śmiać. Instynktownie zwracam też uwagę na wszelkiej maści absurdy, od językowych po te otaczające nas w codziennym życiu, prywatnym, rodzinnym czy zawodowym.

Rodzina - dar czy przekleństwo? Strącasz z cokołu mit idealnej rodziny czy po prostu piszesz, jak jest?

Nigdy nie pojmowałam koncepcji idola, idealizowania kogokolwiek czy czegokolwiek. Czy to w życiu, czy to w sztuce. Jasne, mogę podziwiać czyjeś dokonania na jakimś polu, ale żeby od razu przyprawiać mu aureolkę? Bez przesady. Pomijam fakt, że ideały tak naprawdę nie istnieją, wystarczy im się przyjrzeć z bliska — ideały są zwyczajnie nudne. Piszę, jak jest, zdecydowanie. Rodzina to ludzie, a fundamentem ludzkiej natury, fundamentem istoty człowieczeństwa są emocje, cała ich paleta. Od tych, które opiewamy w nieśmiertelnych pieśniach, aż po te, które najchętniej ukrylibyśmy przed resztą świata.

Wojna pokoleń czy próby zrozumienia pomiędzy generacjami? Po której stronie barykady stoisz?

Mam na nadgarstku wytatuowany cytat z jednego z moich najukochańszych filmów, Mononoke Hime w reżyserii Hayao Miyazakiego. W wielkim skrócie: to opowieść o tym, jak z nawet najszlachetniejszych pobudek może zrodzić się fanatyzm, który zniszczy wszystko na swojej drodze, łącznie z tym, czego próbował bronić przed światem. W jednej z początkowych scen wyrocznia wysyła głównego bohatera w podróż i nakazuje mu „to see with eyes unclouded by hate” — patrzeć wzrokiem niezaćmionym nienawiścią. I te słowa noszę na własnej skórze. Przypominają mi, żeby zawsze widzieć sedno, widzieć człowieka w człowieku.

Więc tak, zdecydowanie jestem #teamZrozumienie, że się tak wyrażę. Lubię rozumieć. Lubię rozgryzać, dlaczego ktoś jest tym, kim jest, co go ukształtowało po drodze, co sprawiło, że znalazł się w danym miejscu. Aczkolwiek zrozumienie czyichś zachowań i decyzji nie oznacza z automatu ich tłumaczenia, a już z pewnością nie usprawiedliwiania. Skądże znowu. Natomiast pozwala też cofnąć się o krok i uporządkować własne emocje. Zdecydować, co dalej z tym fantem począć. Walczyć? Zwalczać? Stawiać opór? Pogodzić się z faktem, poprawić koronę i żyć dalej?

Czy uważasz, że w ogóle przy takiej polaryzacji społeczeństwa jesteśmy się w stanie porozumieć na poziomie relacji rodzinnych? Czy to już zaszło za daleko?

Oczywiście, że tak. Pod jednym warunkiem — że emocje, które nas łączą, są silniejsze od emocji, które nas dzielą. Wiesz, ja też mam w rodzinie osoby, których poglądy na pewne sprawy doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Dyskutujemy zażarcie, kłócimy się wręcz, docinamy sobie mniej lub bardziej żartobliwie. Ale więcej nas łączy niż dzieli, więc gdy dyskusja się kończy, jesteśmy ponad to. Problem zaczyna się wtedy, kiedy nie ma nic ponad, jest tylko poniżej.

Dajesz czytelnikom nadzieję w postaci chociażby Maciejki, że młode pokolenie wcale nie jest straconym pokoleniem płatków śniegu. Tak sądzisz czy to myślenie życzeniowe?

Czekaj, kto to przed wiekami narzekał na tę dzisiejszą młodzież? Platon bodajże. Jego marudzenie, że „młodsi mają się za równych starszym i występują przeciwko nim słowem i czynem” to takie „było nas jedenaścioro, mieszkaliśmy w jeziorze, nikt nie narzekał”, tylko bardziej po starożytnemu. Zresztą wystarczy spojrzeć na romantyków — toż tam płatek na płatku płatkiem poganiał! I jakoś ta ludzkość przeżyła, prawda?

Każde pokolenie jest inne. Każde pokolenie dorasta, kontestując swoich poprzedników, w świecie tym samym jedynie w teorii. Porównaj sobie dzisiejszych sześćdziesięciolatków z dzisiejszymi nastolatkami. Ludzi, dla których rewolucją była telewizja satelitarna, pierwszy magnetowid, pierwszy komputer w domu czy w pracy, internet z tepsy za ciężkie pieniądze — oraz ludzi, którzy mają świat dosłownie w dłoni i jest to dla nich coś naturalnego, bo innej rzeczywistości po prostu nie znają. Choćby z tego względu widzą więcej, sięgają dalej, są bardziej świadomi wielu rzeczy, mają inne podejście do nauki, pracy i kariery, polityki, kwestii społecznych, własnego dobrostanu i prywatności. Mają swoje priorytety, a gdy czegoś nie rozumieją, gdy nie dostrzegają w czymś sensu, to zaczynają zadawać pytania i punktować. Głośno i wyraźnie! I bardzo, tu wstaw brzydkie słowo, dobrze, że tak robią, bo bez tego pytania, podważania, kwestionowania, kontestowania stanu zastanego i szukania nowych ścieżek ludzkość stanęłaby w miejscu. Czy nam się to podoba, czy nie, czy budzi to nasze oburzenie — na tym polega rola młodzieży w społeczeństwie. Muszą być inni niż my, bo ich rzeczywistość, świat ich dorosłości będzie inny niż nasz.

A skoro o pokoleniach mowa, wolisz pisać dla dorosłych czy dla dzieci?

Lubię pisać historie, które przychodzą mi do głowy. A czy trafiają potem na półkę dla mniej czy dla bardziej dorosłych czytelników — to dla mnie kwestia drugorzędna.

Bardzo trudno klasyfikuje się Twoje książki według kategorii wiekowych. Wynalazłaś patent na - wybacz określenia - powieści "PESEL friendly" i "comfort booki"?

Faktycznie, przy moich książkach spotykają się dziadkowie, rodzice i dzieci, bez względu na PESEL. Nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszy. Podobnie jak głosy czytelników, którym moje powieści dały oddech w trudnych chwilach. Moim zdaniem w obecnych czasach to szczególnie ważne, żeby mieć taką przestrzeń, gdzie można się schować na moment i odzyskać siły. Niekoniecznie pluszową — znajdziesz u mnie teksty, którym daleko do pluszu, lecz i one dają czytelnikowi pełnowymiarowe katharsis, czyli najpierw łzy, a potem ukojenie. Dla mnie literatura to właśnie taka przestrzeń, azyl, gdzie można w bezpieczny, kontrolowany sposób przeżyć różnorakie emocje, i te pozytywne, i te negatywne, a potem wrócić do rzeczywistości, będąc silniejszym i bogatszym. Albo zbroja, która nie tyle ma chronić człowieka przed wszelkimi ciosami i złem tego świata, ile pozwolić mu odważniej iść przed siebie.

Co czeka Tereskę w kolejnym tomie?

Z pewnością nie święty spokój. W czwartym tomie pt. Urocze różnice będzie więcej Andrzeja i Pindzi, która jest najpiękniejsza, powróci też triumfalnie ulubieniec tłumów, czyli szpak najeźdźca. Pojawią się sąsiedzi w dużych ilościach — i starzy, i nowi. Jak to u Tereski, będzie dynamicznie, będzie absorbująco, no zawsze coś!

Jak doszło do tego, że w powieściach dla dorosłych porzuciłaś wątki fantastyczne? Jest szansa, że do nich wrócisz?

Och, przepraszam, ja nie porzuciłam wątków fantastycznych — to one porzuciły mnie. Czy raczej moja wyobraźnia uznała odgórnie, że w najbliższych kilku powieściach takich wątków nie potrzebuje, więc takoż proszę won. Pozostało mi jedynie zgodzić się, bo dziwnie by to wyglądało, gdybym kłóciła się sama ze sobą. Ale bez obaw, kłębią mi się też w głowie historie, które powinny zadowolić wielbicieli tej bardziej fantastycznej odnogi mojej radosnej twórczości.

I ostatnie - najważniejsze - pytanie. O co chodzi z rodzynkami w serniku?

Sernik to dobro, to miłość w czystej, trzykrotnie zmielonej postaci. Najwyższa postać kalorii przyjaznych człowiekowi. Bardziej niż sernik kocham chyba tylko czekoladę, ale to też zależy od sernika. I od czekolady, rzecz jasna, bo umówmy się, poniżej sześćdziesięciu procent kakao to lekki wstyd. Rodzynki z kolei uważam za najwyższą abominację znaną ludzkości. Zatem rodzynki w serniku to potwarz, zdrada i dyshonor dla świerszcza, nie mówiąc już o dyshonorze dla krowy.

No doprawdy!

Najnowszą książkę Marty Kisiel "Zawsze coś" można kupić tutaj.