Dramat zaginionej łodzi podwodnej, a w sieci rechot. Bo bogaci "zapłacili" za swoją śmierć
- Łódź podwodna Titan zaginęła 18 czerwca w okolicy wraku Titanica. Trwa akcja poszukiwawcza. Powietrza na łodzi starczy do czwartku.
- – Tam jest ciasno. Tam są tylko miejsca siedzące. Tam nie da się gdzieś pójść. To w ogóle szaleństwo, że na tak głębokie zejście w dół i na możliwy długi czas pobytu, jest to tak mała przestrzeń – komentuje Maciej Rokus, szef Grupy Specjalnej Płetwonurków RP.
- Ludzie modlą się za uratowanie 5 osób, ale część internetu żyje ich bogactwem.
- – Intuicja podpowiada mi, że to jest efekt rozbudzonego populizmu, który obraca się przeciwko bogatym i tym, którzy wyrastają ponad przeciętność i coś osiągnęli. To również efekt frustracji – ocenia socjolog z SWPS.
Przypomnijmy najpierw: kontakt z łodzią, której pasażerowie wyruszyli na podwodną ekspedycję oglądania Titanica, urwał się w niedzielę 18 czerwca – godzinę i 45 minut po zanurzeniu niedaleko wybrzeży Kanady. Wyprawę zorganizowała prywatna firma OceanGate z siedzibą w okolicach Seattle w stanie Waszyngton w USA. Firma znana jest na rynku oceanicznych eksploracji od 2009 roku, ale wyprawy w okolice wraku Titanica organizuje dopiero od 2021 roku. Ta była ich trzecią.
Na pokładzie znalazł się znany brytyjski biznesmen i odkrywca, Hamish Harding. A także brytyjsko-pakistański miliarder Shahzad Dawood, jeden z najbogatszych Pakistańczyków, wraz z 19-letnim synem Sulaimanen. Czwartą osobą jest francuski podróżnik Paul-Henri Nargeolet. Piątą – Stockton Rush, dyrektor i założyciel OceanGate. Więcej o nich pisaliśmy w INNPoland.
Ponad 10-tonowa łódź, z maksymalną możliwością zanurzenia do 4 tys. metrów, mogła zabrać tylko pięć osób.
Titan zaginął, trwa akcja poszukiwawcza
Od niedzieli trwa walka z czasem. Jak się ocenia, tlenu w łodzi wystarczy do południa w czwartek. Do środy przeszukano ponad 25 tys. km kwadratowych powierzchni na Atlantyku i pod nią.
Aż nie sposób sobie wyobrazić, co przy każdym z potencjalnych scenariuszy, czuje/czuło tych pięciu mężczyzn zamkniętych w podwodnej klatce.
– Tam jest ciasno. Tam są tylko miejsca siedzące. Tam nie da się gdzieś pójść. To w ogóle szaleństwo, że na tak głębokie zejście w dół i na możliwy długi czas pobytu, jest to tak mała przestrzeń. To daje bardzo dużo do myślenia i nie pozostaje bez znaczenia – reaguje Maciej Rokus, szef Grupy Specjalnej Płetwonurków RP.
Podkreśla: – Bardzo trudno wyobrazić sobie stan faktyczny takiej sytuacji komuś, kto nigdy się w takiej nie znalazł. Ja jedynie wielokrotnie się o nie ocierałem. Zawsze do końca jest nadzieja. Nigdy nie możemy nikomu odbierać szansy na uratowanie. Ale w tej sytuacji nie mogę zająć zdania i ferować wyników. Sytuacja jest katastroficzna, deliryczna i sakramencko trudna.
Reakcje na zaginięcie łodzi Titan
W sieci trwają modlitwy za uratowanie całej piątki. Trzymanie kciuków za pozytywne zakończenie akcji. Zwyczajny, ludzki odruch.
Ale wśród tych reakcji dają się bardzo zauważyć także inne. Komentarzy w duchu "Sami szukają kłopotów" i "Zostawcie Titanica" jest zatrzęsienie. Kolejnych o miliarderach, którym od gotówki w głowach się poprzewracało – drugie tyle.
"Historia o tym, jak bogacz sięgnął dna", "Ważne, że byli w grupie miliarderów, więc chociaż tyle ich łączyło i nie zginęli w samotności", "We łbach się poprzewracało, i tyle w temacie", "Niektórzy to już nie wiedzą, co z kasą robić", "A co mnie jacyś miliarderzy obchodzą, co się utopili. Masa ludzi ginie na Morzu Śródziemnym i o tym ciszaaaa...." – komentuje część Polaków pod wiadomościami na ten temat.
Albo: "Tym razem dolce nie załatwiły miejsca w szalupie", "Dowód czarno na białym, że nie można się wykupić nawet za miliardy".
W co którymś komentarzu pojawia się "bogacz" i "milioner". Titan nazywany jest łodzią podwodną bogatych". Zaczęły pojawiać się memy, np. jak OceanGate drukuje bilety dla bogaczy. Porównywanie klas społecznych na Titanicu do tego, co spotyka bogatych teraz. Zestawianie zdjęć z łodzią wypełnioną migrantami.
"600 biednych osób zaginionych w Grecji, a oni dbają tylko o 5 bogatych idiotów" – ktoś skomentował.
Dyskusja o łodzi Titan w wielu miejscach sieci zeszła na przedziwne tory. Ukazując jakieś zafiksowanie wokół podziału na biednych i bogatych. Jakby wartość życia jednych i drugich była kompletnie inna.
Część ludzi oponuje: "A czym różni się tragedia człowieka, który się dusi i jest biedny, od tego, który się dusi i jest bogaty?", "Ludzkie życie jest cenne, nie próbujcie dzielić go na biednych i bogatych. Pamiętajcie, że ich rodziny czekają i cierpią".
– Ja bym się bardziej skłaniał nie w kierunku bogactwa, ale w kierunku głupoty. Głupota ma swoją cenę, bo trzeba za nią zapłacić. Ale patrzę na to przez inny pryzmat. Ktoś pracuje, ma pewne możliwości i je wykorzystuje. Ja natomiast przyjrzałbym się organizacji tej wyprawy oraz certyfikacji pojazdu wymaganej dokładnie do tego typu ekspedycji. Nie mówię "nie" takiej wyprawie, ale do takiej ekspedycji trzeba być przygotowanym perfekcyjnie. Mieć sprawdzony sprzęt, który jest przystosowany – reaguje Maciej Rokus.
Punktuje: – Taki statek powinien mieć zapas powietrza przynajmniej na kilka tygodni, na miesiąc, a nie na kilkadziesiąt godzin. Wszystkie systemy związane z bezpieczeństwem powinny być przynajmniej dualne, czyli wszystko powinno być podwójne. Jeśli jeden system z jakiegoś powodu zawodzi, wtedy uruchamia się drugi. Gdyby nawet wszystkie zawiodły, to powinno przeprowadzić się wynurzanie awaryjne samej kapsuły z załogą.
– Słyszałem, że było sterowanie padem do gier. Nie widziałem, nie mogę tego potwierdzić, ale sugerowałbym użycie sprzętów sprawdzonych w najbardziej ekstermalnych warunkach, a przede wszystkim w wojskowości. Nie lekceważy się też takich rzeczy, jak opinie inżynierów, którzy sugerowali, że trzeba wykonać badania kapsuły przez firmę certyfikującą. Takich ludzi z pracy się nie zwalnia. Tylko ze szczególną uwagą rozważa się ich opinie, skłaniając się w kierunku gwarancji bezpieczeństwa.
Podkreśla: – Nie możemy tych bogatych tak krytykować. Nie możemy im zazdrościć. Nie powinniśmy być zawistni. Są różne możliwości, z których można korzystać. Ale zakładając, że ci ludzie nie wrócą już do żywych, to ich rodziny będą musiały nauczyć się z tym żyć. A to jest najtrudniejsze.
Ale podobne reakcje widać wszędzie. Nie tylko w Polsce. "Pieniądze nie zawsze oznaczają mądre decyzje", "Zapłacić 250 tys. dolarów i ryzykować życie za to, by zobaczyć ciemność i kupę złomu?", "Bogaci nie wyciągnęli lekcji z Titanica" – płyną komentarze pod postem "New York Times".
Na Twitterze: "To pokazuje, że bogaci mają więcej pieniędzy niż rozumu".
Co to pokazuje o społeczeństwie?
Socjolog: To efekt rozbudzonego populizmu i frustracji
Prof. Kazimierz Krzysztofek, socjolog z SWPS, uczula, że nie znamy proporcji, jaka część społeczeństwa tak myśli i ile w sieci jest takich reakcji.
– Ale intuicja by mi podpowiadała, że to jest efekt rozbudzonego populizmu, który obraca się przeciwko bogatym i tym, którzy wyrastają ponad przeciętność i coś osiągnęli. To również efekt frustracji. Dlaczego np. hejtuje się piłkarza Lewandowskiego? Bo on coś osiągnął, a hejter nie osiągnął niczego. I tym hejtem, kpiną, ironią sobie to rekompensuje. Często jest to niezdrowa zazdrość nazywana zawiścią. Że tym bogaczom się udało, a mi nie. I trzeba ich jakoś potwarzyć – mówi w rozmowie z naTemat.
A po co jest populizm? Żeby przemawiać bezpośrednio do ludu, żeby go stymulować, żeby przemawiać ponad instytucjami i je lekceważyć, co widać w Polsce. To brak szacunku dla elit i dla instytucji. Kiedyś szanowało się elity, również te, które dorabiały się majątków. W USA było tak właściwie do Donalda Trumpa. To on w dużym stopniu wyzwolił populizm, który przenosi się na resztę zachodniego świata. Kiedyś, żeby wejść do elity, trzeba było zainwestować życie. Teraz wystarczy wykreować sobie wizerunek. Sporo zawinili też celebryci, którzy znani są z tego, że są znani i ta niechęć obraca się też przeciwko nim.
Ale ludzi może kłuć w oczy coś jeszcze.
– Niechęć bierze się też stąd, że ci najbogatsi coraz bardziej uprawiają turystykę ekstremalną. Oni wszystko mają. Żyją w kulturze doznań i przeżyć i chcą jak ich jak najmocniejszych. A tu mamy podwodną podróż w kosmos. To samo jest z alpinizmem. Ludzie pytają: po co oni się tam wspinają? Ile hejtu było po śmierci męża Justyny Kowalczyk? – zauważa prof. Kazimierz Krzysztofek.
Socjolog podkreśla, że w tym sensie reakcje na zaginięcie łodzi nie są czymś niezwykłym.
– Ten hejt dotyczy wielu zjawisk. Tam, gdzie tylko pojawia się ktoś znany, bogaty, ktoś, komu się powiodło, człowiek sukcesu, to trzeba go "ściągnąć". Przykład tej łodzi nie jest więc czymś nowym. Ale nie wiemy, ilu jest takich wśród nas, którzy się w tym pławią. Nie wiemy, jakie są proporcje. Myślę, że w większości są jednak ci, którzy współczują tym ludziom. Tylko oni aż tak bardzo nie ujawniają deklaracji w tym względzie. Hejterzy są zaś hiperaktywni. Mają potrzebę znalezienia ujścia swoich negatywnych uczuć. A ile takich rzeczy jest kreowanych przez boty, które są nauczone nienawiści? To zafałszowuje rzeczywistość – zaznacza.
"Zostali sami, bez pomocy, bez nikogo"
Co się mogło stać, wciąż pozostaje tajemnicą. Hipotetyczna szansa na to, że załogę statku uda się znaleźć pojawiła się wraz z wiadomościami o wykryciu podwodnych dźwięków, o czym poinformowała straż przybrzeżna USA. Wielu ekspertów, cytowanych z zagranicznych mediach, już wcześniej obawiało się jednak, że na ratunek nie ma szans.
W mediach dzielili się różnymi scenariuszami. Titan mógł zaplątać się we wrak Titanica. Mógł uderzyć w dno oceanu. Kadłub mógł ulec uszkodzeniu, temperatura mogła spaść do –4 stopni. Wewnątrz kabiny mógł wybuchnąć pożar.
– Jeśli w takiej kapsule pali się kartka papieru, to wytwarza się taka temperatura, że automatycznie powietrze, którym ludzie oddychają, robi się gorące – tłumaczy obrazowo Maciej Rokus.
Mówi, że system komunikacji przestał działać co może się wiązać z uszkodzeniem zasilania lub instalacji elektrycznej jednostki. Że nie wysłali żadnych informacji ani sygnałów co może sugerować, że coś się stało nagłe. Że pojazd mógł zostać uwięziony w okolicy wraku. A raczej mógł przemieścić się z prądami morskimi w tamtym rejonie.
– Musimy wziąć je pod uwagę. Jeśli kapsuła nie spadła na dno to mogła przesunąć się prądem i może być w innym miejscu, nie w bezpośredniej bliskości Titanica. Jeśli prąd zabrał pojazd, to jest on do znalezienia jedynie przez bezzałogowe pojazdy AUV przystosowane do pracy na tak dużej głębokości. Taki pojazd wykonuje misję i po zakończeniu sam wraca do bazy. Akcja ratunkowa z udziałem nurków pod wodą na tak dużych głębokościach jest niemożliwa – tłumaczy.
Jako ciekawostkę przesyła nam zdjęcie jedynego polskiego pojazdu podwodnego Błotniak, opracowanego w latach 70. w Akademii Marynarki Wojennej.
Archiwum Grupa Specjalna Płetwonurków RP
Maciej Rokus nie chce jednak oceniać, co się mogło zdarzyć.
– Przyczyn może być wiele. Historia jest niesamowita, ale lubi się powtarzać. Z Titanicem zostało na dnie 1500 osób, ale uratowało się 711. A teraz pojawił się pojazd podwodny z ludźmi, który z ciekawości chcieli ten grobowiec zobaczyć. Ja zawsze do końca wierzę w szansę na uratowanie – mówi.
Przypomina mu się historia Polaka z Ełku i tajskiej nauczycielki ze szkoły, którzy z wyspy Pukhet wypłynęli kajakiem na Morze Andamańskie, żeby zobaczyć zachód słońca.
– Tu na Titanie zanurzyli się w dół, pod lustro wody, żeby zobaczyć grobowiec Titanica. A tam ludzie chcieli zobaczyć zachód słońca na Morzu Andamańskim, u wybrzeży Tajlandii. Nastąpiła jednak zmiana pogody, pojawił się silny wiatr, wysoka fala, ludzie stracili wiosła, wywrócili się. Nie byli w stanie sami dopłynąć do brzegu. Byli przygotowani, mieli telefon, dzwonili po pomoc. Ale zostali sami, bez pomocy, bez nikogo. Zostali skazani na samych siebie, w upale, bez wody do picia. Do dziś nie zostali odnalezieni. Poczuli się tak samo jak osoby na Titanie, choć byli na powierzchni.
Kursk: "Jest zbyt ciemno, ale spróbuję pisać po omacku"
Zaginięcie Ttitan wielu przypomina jednak tragedię okrętu podwodnego Kursk, który zatonął w 2000 roku po eksplozji na pokładzie. Nie chodzi jednak o samo zderzenie, tych nie sposób porównywać. Ale o zamknięcie w ciemnej, klaustrofobicznej, podwodnej puszce.
Na Kursku było 118 marynarzy, 23 z nich przeżyło wybuch. Co wtedy czuli?
"Jest zbyt ciemno, ale spróbuję pisać po omacku. Chyba nie ma szans, 10-20 procent. Mamy nadzieję, że ktoś to jednak przeczyta. Poniżej jest lista ludzi z załogi innych przedziałów, którzy zgromadzili się w dziewiątym i będą próbowali wyjść. Pozdrowienia dla wszystkich, nie trzeba rozpaczać. Kolesnikow" – napisał na skrawku papieru jeden z dowódców rosyjskiego okrętu, kpt. Dmitrij Kolesnikow.