Filmy przygodowe zmieniły oblicze kina. Gdyby nie Spielberg i Lucas, wyglądałoby ono inaczej
Zaczęło się od Robinsona Crusoe
Na początku było słowo – a właściwie książka. Chociaż historie o dalekich wyprawach i awanturach są znane co najmniej od czasów "Odysei" Homera, powieść przygodowa wyewoluowała w XVIII wieku z dzienników podróży i pamiętników. Krytyk literacki Don D'Ammassa uważa, że tym, co ją definiuje, jest "wydarzenie lub seria wydarzeń, które mają miejsce poza tokiem zwykłego życia bohatera, któremu zwykle towarzyszy niebezpieczeństwo, najczęściej fizyczne".
Zgodnie z koncepcją D'Ammassy "historie przygodowe prawie zawsze toczą się szybko, a tempo fabuły jest co najmniej tak samo ważne jak charakterystyka, scenografia i inne elementy pracy twórczej".
Za pierwszą pozycję w tym gatunku często uznaje się wydane w 1719 roku "Przypadki Robinsona Crusoe" Daniela Defoe'a. Prawdziwy rozkwit powieści przygodowej nastąpił jednak w XIX wieku, kiedy Karol May napisał "Winnetou", Alexandre Dumas "Trzech muszkieterów", Juliusz Verne "W 80 dni dookoła świata", a Robert Louis Stevenson "Wyspę skarbów".
Historie przygodowe szybko stały się popularne, więc zaczęto je wydawać także w formie opowiadań w pulpowych czasopismach, na których łamach debiutowali tacy pisarze, jak Edgar Rice Burroughs ("Tarzan wśród małp") czy Johnston McCulley ("Znak Zorro").
Elementy powieści przygodowej można znaleźć ponadto w takich gatunkach jak kryminał, powieść szpiegowska czy detektywistyczna, thriller, western oraz wielu innych. Za współczesnych autorów takich powieści można uznać m.in. Dana Browna, James Rollinsa, Clive'a Cusslera oraz Wilbura Smitha.
Pionierzy kina przygodowego
Filmy przygodowe istnieją właściwie od samych początków kina, a jego pionierami byli Georges Méliès i Edwin Porter, którzy na początku XX wieku kręcili pierwsze nieme historie tego typu.
Dla późniejszych produkcji inspiracji dostarczały wspomniane wcześniej klasyki literatury, jak "Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi" Juliusza Verne’a czy "Zaginiony świat" Arthura Conana Doyle’a.
Ekranizacja tej pierwszej książki (produkcji Disneya) z 1954 roku w reżyserii Richarda Fleischera z Kirkiem Douglasem w roli głównej została wyróżniona dwoma Oscarami. W tamtym czasie (latach 50. i 60.) film przygodowy stał się popularny po raz pierwszy, a poza powieściami filmowcy chętnie przenosili na ekran także mity, czego efektem były takie filmy jak "Spartakus" (1960) czy "Jazon i Argonauci" (1963).
Podobnie jak w przypadku powieści przygodowej, filmy tego gatunku nadrzędną funkcję nadają akcji. Istotną rolę odgrywa również lokacja, na którą często wybierano takie miejsca jak odległe czy zaginione krainy lub kontynenty uważane wówczas za "egzotyczne". Z kolei do typowych ujęć w kinie przygodowym należą sceny walk czy epickich bitw.
Znowu ten Spielberg?
Za ojców kina przygodowego w formie, jaką znamy dziś, uważa się dwie osoby: Stevena Spielberga oraz George'a Lucasa, którzy zdaniem wielu ekspertów odmienili oblicze kinematografii na zawsze. Polski filmowca Jerzy Płażewski określił nurt, który zaczął się formować pod koniec lat 70., mianem Kina Nowej Przygody.
Za przełomowe dla niego tytuły uważa się dwa filmy, które miały premierę w 1977 roku: "Gwiezdne wojny: część IV – Nowa nadzieja" Lucasa oraz "Bliskie spotkania trzeciego stopnia" Spielberga.
To właśnie od tamtej pory zaczął się trend, by w filmach unikać brutalnych scen czy erotyki, które wykluczały z kin młodszą widownię. Filmowcy zaczęli domagać się również coraz większych budżetów na coraz bardziej wymyślne efekty specjalne czy plenery.
Formuła Kina Nowej Przygody opierała się na dynamicznej akcji oraz scenach czy dialogach humorystycznych (czasami wplatano również elementy pastiszu). Jego twórcy twierdzili, że robią filmy, jakie sami oglądali w dzieciństwie, jednak ta nostalgia bez wątpienia opłacała się studiom filmowym, którzy widowiskowymi spektaklami chcieli przyciągnąć do kin widzów.
Komercyjny charakter produkcji tego typu sprawił, że chętnie tworzono kontynuacje oraz całe filmowe serie, wśród których najpopularniejszymi były "Indiana Jones" Spielberga, "Powrót do przyszłości" Roberta Zemeckisa czy "Gwiezdne wojny" Lucasa. Ten ostatni był zresztą pionierem sprzedaży zabawek i gadżetów związanych z franczyzą filmową.
Innymi znaczącymi tytułami z tamtego okresu są:
- "E.T." (reż. Steven Spielberg, 1982)
- "Niekończąca się historia" (reż. Wolfgang Petersen, 1984)
- "Pogromcy duchów" (reż. Ivan Reitman, 1984)
- "The Goonies" (reż. Richard Donner, 1985)
- "Willow" (reż. Ron Howard, 1988)
W latach 90. filmy przygodowe wciąż regularnie trafiały na ekranie, jednak straciły na popularności na rzecz innych gatunków filmowych, jak chociażby kina akcji, thrillerów czy produkcji familijnych. Wśród niedobitków znalazły się takie tytuły, jak:
- "Park Jurajski" (reż. Steven Spielberg)
- "Jumanji" (reż. Joe Johnston, 1995)
- "Wodny świat" (reż. Kevin Reynolds, 1995)
- "Maska Zorro" (reż. Martin Campbell, 1998)
- "Mumia" (reż. Stephen Sommers, 1999)
Współczesne kino przygodowe
Wczesne lata dwutysięczne bez wątpienia należały do dwóch epickich franczyz przygodowych, które bez wątpienia można by zaklasyfikować jako "współczesne Kino Nowej Przygody", czyli "Władcę pierścieni" (2001-2003) Petera Jacksona oraz "Piratów z Karaibów" (2003-2017).
Dzisiejsza dominacja w kinowym pejzażu filmów superbohaterskich, którą można zauważyć od ponad dekady, to nie przypadek, a także scheda po Spielbergu i Lucasie oraz ich kinie nastawionym bardziej na akcję i efekty specjalne niż fabułę czy psychologię postaci.
Kinomani są podzieleni – jedni uważają, że kino zostało stworzone do prezentowania widzom jak najbardziej spektakularnych widowisk, w których fabuła pełni drugorzędną rolę, a inni przeklinają filmy Marvela (najsłynniejszymi jego krytykami są Martin Scorsese oraz Ridley Scott), a nawet samego Spielberga za nieodwracalne zmiany, jakie za jego sprawą zaszły w kinie (do tego grona należy m.in. polski reżyser Lech Majewski).
W ostatnich latach można nawet zauważyć powrót do klasycznego anturażu filmu przygodowego w takich tytułach, jak m.in.:
- "Rampage: Dzika furia" (reż. Brad Peyton, 2018)
- "Jumanji: Następny Poziom" (reż. Jake Kasdan, 2019)
- "Wyprawa do dżungli" (reż. Jaume Collet-Serra, 2021)
- "Zaginione miasto" (reż. Aaron Nee, Adam Nee, 2022)
Pomiędzy starszymi tytułami a niektórymi współczesnymi istnieje jednak wyraźna przepaść jakościowa. Filmy Spielberga czy Lucasa opowiadała bowiem jakieś historie, podczas gdy w produkcjach z ostatnich lat scenariusze są tak niedbale napisane, że podążanie za fabułami często przestaje mieć w ogóle sens.
Niestety, dotyczy to także powrotu franczyz znanych wcześniej z trzymania pewnego poziomu. Nowe filmy (czy seriale) z uniwersum "Gwiezdnych wojen" nie cieszą się szczególną estymą i wszystko wskazuje na to, że podobny los podzieli "Indiana Jones i Artefakt Przeznaczenia".
"Miłośnicy 'Indiany Jonesa' powinni porzucić wszelkie nadzieje i iść na seans bez żadnych wygórowanych oczekiwań. Lepiej potraktować ten film jako zabawny odpowiednik czytadła, bo jako taki świetnie się spisuje. Niemniej od epilogu wieńczącego pewną epokę spodziewałam się ciut więcej" – przeczytacie w jej recenzji napisanej dla naTemat przez Zuzannę Tomaszewicz.
Co gorsze, niektórzy z sentymentem wspominają nawet efekty specjalne ze starszych tytułów. W ostatnich najpopularniejszych filmach (szczególnie jednego ze studiów) nie prezentowały się one bowiem najlepiej.
"Nowe filmy i seriale Marvela, zamiast mieć coraz lepsze efekty komputerowe, wyglądają coraz gorzej. Niektóre produkcje z lat 90. prezentowały się chyba o niebo lepiej, a przynajmniej tak nie dawały po oczach. Dlaczego tak się dzieje? W sieci pojawiły się skargi speców od CGI, którzy narzekali na współpracę ze studiem" – opisywał w swoim tekście problem Bartosz Godziński.
Pokłosie spielbergowskiego kina nie jest jednak jedynie złe, gdyż należy do niego także jeden z największych hitów Netfliksa, czyli "Stranger Things", które (z małymi wzlotami oraz upadkami) nie powinno zawieść fanów "staroszkolnego" Kina Nowej Przygody.
"Na tle pozbawionych w ostatnich latach życia historii z filmowych blockbusterów, scenariusz 'Stranger Things' wypada wręcz wybitnie, choć w istocie przecież do tego mu daleko. Nieskomplikowany, ale naszpikowany zwrotami akcji, niewymuszonym humorem i świetnie napisanymi bohaterami, zdaje egzamin, który scenariusze współczesnego kina rozrywkowego często oblewają" – przeczytacie w naszej recenzji czwartego sezonu.