Silent Hill istnieje naprawdę. Tunele pod tym miastem płoną już od 60 lat
Co było inspiracją dla twórców filmu "Silent Hill"?
Błędnie przyjęło się, że Silent Hill z gry Keiichiro Toyamy i japońskiej firmy Konami jest tzw. miastem duchów. Kolejne części horroru potwierdziły, że po zabitych dechami budynkach i opustoszałych motelach wciąż przechadzają się ludzie (głównie okultyści), a turyści chętnie odwiedzają stan Maine, by podziwiać naturalne skarby Nowej Anglii. Na terenie miejscowości położonej nieopodal jeziora Toluca występuje nadprzyrodzone zjawisko objawiające się mgłą urzeczywistniającą największe koszmary senne, na którą podatne są zwłaszcza osoby z chwiejną psychiką.
Jednak w filmie "Silent Hill" Christophe'a Gansa z 2006 roku, w którym zagrali Sean Bean ("Gra o tron") i Radha Mitchell ("Człowiek w ogniu"), zmieniono ważny element tła fabularnego, jakie zarysowali twórcy gry - mityczną mgłę zastąpiono dymem oraz sypiącym się z nieba popiołem.
Na miejsce stanu Maine weszła Wirginia Zachodnia, a tytułowe miasteczko opustoszało trzydzieści lat przed wydarzeniami ukazanymi w horrorze. Powodem ewakuacji był niekontrolowany pożar w lokalnej kopalni węgla, który nastąpił tuż po tym, jak kultyści spalili żywcem dziewczynkę o imieniu Alessa. To ona odpowiada za stworzenie tzw. Świata Mgły.
Po premierze kinowego "Silent Hilla" coraz częściej zaczęto mówić o tym, że autorzy mrocznego uniwersum inspirowali się niefortunnym zdarzeniem w mieście Centralia w 1962 roku. Jest to oczywiście połowiczna prawda. Scenarzyści pracujący dla Konami do dziś odcinają się od tychże spekulacji, twierdząc nawet, że są już nimi zmęczeni, natomiast Gans faktycznie czerpał garściami ze smutnej historii hrabstwa Columbia.
Centralia - miasto duchów, które wciąż płonie
Złoża antracytu, szlachetnej odmiana węgla kamiennego, odkryto w Centralii (nazwę tę ustanowiono dopiero w 1865 roku) w 1798 roku dzięki dociekliwości francuskiego kapitana Stephena Girarda. Mężczyzna zakupił część ziemi, która po bankructwie Roberta Morrisa, jednego z sygnatariuszy Deklaracji Niepodległości, stała się własnością Pierwszego Banku Stanów Zjednoczonych.
Pierwszą kopalnię węgla otwarto tam w 1856 roku. Dobrze rozwijający się transport w postaci kolei sprawił, że wydobywane surowce z łatwością można było eksportować do wschodniej Pensylwanii. Innymi słowy – biznes górniczy kwitł. Większość mieszkańców (w 1890 roku Centralia cieszyła się rekordową populacją 2761 osób) parała się właśnie pracą w wyrobiskach.
W międzyczasie we wschodniej części Stanów Zjednoczonych działało tajne stowarzyszenie Molly Maguires, które walczyło o prawa irlandzkich imigrantów pracujących w pensylwańskich kopalniach. Ich działalność, która miała służyć poprawie warunków pracy górników oraz podwyższeniu płac, zapisała się na kartach historii USA jako legenda i symbol walki zorganizowanej siły robotniczej.
Członkowie ugrupowania mieli stosować taktykę zastraszania i przemocy wobec właścicieli ziemskich. Co ciekawe, część historyków uważa, że organizacja ta została "celowo wyprodukowana przez właścicieli kopalń w celu zniszczenia wszelkich przejawów ruchów związkowych".
Nie bez powodu wspominamy o Molly Maguires w kontekście Centralii. Zgodnie z jedną z miejskich legend w 1869 roku rzymskokatolicki ksiądz Daniel Ignatius McDermott miał przekląć ziemię, na której wybudowano miasto w ramach zemsty za napaść przeprowadzoną przez trzech Maguiresów. Klątwa brzmiała podobno tak: "nadejdzie dzień, kiedy św. Kościół Ignacego będzie jedyną budowlą, która pozostanie po Centralii".
W kolejnych latach trudności mieszkańców miejscowości zaczęły narastać. Wraz z wybuchem I wojny światowej wielu mężczyzn zameldowanych z Centralii zaciągnęło się do wojska, co spowodowało spadek w produkcji węgla. W kolejnych latach lokalna społeczność zmierzyła się z pokłosiem krachu na Nowojorskiej Giełdzie Papierów Wartościowych i wielkim kryzysem gospodarczym, który wymusił zamknięcie kilku zakładów górniczych w okolicy.
Nieczynne kopalnie zaczęły cieszyć się coraz większym zainteresowaniem wśród tzw. biedaszybikarzy, którzy w nielegalny sposób wydobywali węgiel z filarów podpierających strop i swoimi czynami doprowadzili do zawalenia się paru obiektów, co znacząco utrudniło w kolejnych latach gaszenie wielkiego pożaru – o którym zaraz.
Co doprowadziło do pożaru w mieście Centralia w Pensylwanii?
W 1956 roku władze stanu Pensylwania uchwaliły prawo regulujące tworzenie składowisk w kopalniach odkrywkowych, ponieważ ich obecność tam podnosiła poziom zagrożenia pożarowego. Gminy potrzebowały zatem pozwolenia, by tworzyć wysypiska na terenach kopalnianych.
W trakcie inspekcji wysypiska w Centralii pracujący dla Departamentu Kopalń i Przemysłu Mineralnego George Segaritus odkrył dziury w kopalni, które mogły prowadzić do starszych górniczych korytarzy. Radny miasta otrzymał notkę zwrotną od inspektora, w której znalazła się wzmianka o konieczności naprawy wyrwy. Niestety zamiast naprawy rada postanowiła na własną rękę zrezygnować ze składowisk i pozbyć się ich za pomocą... ognia.
"Metoda rady Centralii na oczyszczanie wysypiska polegała na jego podpaleniu" – czytamy w reportażu Davida DeKoka zatytułowanym "Fire Underground: The Ongoing Tragedy Of The Centralia Mine Fire.
Pod koniec maja 1962 roku pięciu ochotników straży pożarnej rozpoczęło likwidację wysypisk śmieci składowanych w kopalniach. W kolejnych dniach służby walczyły z pożarami wynikającymi z oczyszczania wysypisk. Po użyciu spychacza, który miał pozwolić na ugaszenie dolnych warstw zajętych ogniem odpadów, w kopalni odkryto mierzący ponad 4,5 metra otwór (wspomnianą wcześniej wyrwę). To on najprawdopodobniej doprowadził do eskalacji pożaru, zaprowadzając ogień w głąb kopalnianego labiryntu.
Mieszkańcy leśnego miasteczka zaczęli skarżyć się na nieprzyjemny i duszący zapach. Rada Centralii musiała skonsultować zaistniałą sytuację (nieustannie wydobywający się z głównej szczeliny składowiska dym i rozprzestrzeniający się ogień) z zarządem lokalnego zakładu Valley Coal Company. Problem w tym, że w obawie przed konsekwencjami miasto nie zdradziło spółce prawdziwego powodu wybuchu pożaru w miejscowych wyrobiskach. W formalnym liście napisano, że pożar miał "niewiadome pochodzenie". Nie wspomniano nic a nic o podpalaniu śmieci.
9 sierpnia 1962 inspektorzy stwierdzili, że powietrze w Centralii i okolicach osiągnęło śmiertelny poziom tlenku węgla. Ciemne chmury niosły się po ulicach terroryzując miejscową ludność. Tego samego dnia władze poinformowały o definitywnym zamknięciu wszystkich kopalń.
Do 1963 roku podjęto się trzech prób naprawy sytuacji, lecz żadna z nich się nie powiodła. Znalezienie tuneli kopalnianych, które do dnia dzisiejszego podsycają ogień, było zbyt kosztowne. Niektórzy twierdzą nawet, że niemożliwe.
W ciągu kolejnych lat połowa mieszkańców Centralii nabawiła się problemów zdrowotnych z powodu zatrutego powietrza. Ziemia pod miastem z dnia na dzień stawała się coraz gorętsza i gorętsza. Temperatura gruntu dochodziła nawet do 482,2 stopni Celsjusza. Pobliskie cmentarze zapadały się, a ludzie cudem unikali śmierci w tworzących się w losowych miejscach zapadliskaach
"Pożar podziemny może tlić się latami, a nawet dziesięcioleciami. (...) W końcu jednak, w procesie zwanym osiadaniem, spalany podziemny węgiel zamienia się w popiół i tworzy ogromne puste przestrzenie. Dochodzi do pękania i zapadania się ziemi - w ten sposób dostaje się tam więcej powietrza, które wznieca coraz więcej ognia" – tłumaczył Kevin Krajicki w magazynie "Smithosnian".
Jak wygląda dziś Centralia? To jeden z 38 aktywnych pożarów w Pensylwanii
Mieszkańcy mogli załamywać tylko ręce. W 1984 roku Kongres Stanów Zjednoczonych zatwierdził ustawę o ich relokacji. Na akcję przeznaczono blisko 42 mln dolarów, co w przełożeniu na obecną wartość waluty wynosi 169 mln USD. Do 2013 roku Centralię zamieszkiwało łącznie 7 osób.
Teraz Centralia uchodzi za atrakcją turystyczną. Z dziur w opuszczonej autostradzie stanowej numer 61 nadal wydobywa się dym. Miasta już nie ma, adresu pocztowego też, a droga, którą dawniej pokonywali górnicy, prowadzi donikąd. Jak w filmowym "Silent Hillu".
Po Centralii pozostało zaledwie osiem budynków, w tym jeden kościół. Proroctwo McDermotta po części się spełniło, gdyż ostatnią stojącą tam świątynią nie jest kościół św. Ignacego, a ukraiński kościół katolicki Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, który wybudowano na skale.
Czytaj także: https://natemat.pl/492845,czym-byl-projekt-mk-ultra-tak-cia-chcialo-zdobyc-kontrole-nad-umyslami