Pojechała Uberem na lotnisko, straciła 30 tys. Kto jest winny?
Podjechała Uberem na lotnisko, straciła 30 tys. Kto jest winny?
Sprawę Dominique Adams opisali dziennikarze amerykańskiego "Newsweeka". Kobieta razem z mężem chcieli celebrować piątą rocznicę ślubu w Gwatemali. Adams musiała samodzielnie dojechać na lotnisko w Kostaryce, skąd miała polecieć prosto do życiowego partnera.
Kobieta zamówiła Ubera, by dojechać na lotnisko. Po zakończeniu podróży zorientowała się, że z jej konta zniknęło 29,999 tys. dolarów. To równowartość ok. 122 tys. zł. Tymczasem rachunek powinien wynieść 55 dolarów.
Skąd ten błąd? Doszło do nieprawidłowego przeliczenia środków. Otóż waluta Kostaryki to colony. 55 dolarów to właśnie 29,999 tys. colonów. I tu historia powinna się zakończyć. Tak pewnie by było, gdyby nie fakt, jakie problemy napotkała Adams z odzyskaniem środków.
Z relacji poszkodowanej wynika, że ta od razu po zaobserwowaniu zdarzenia skontaktowała się z Uberem, by odzyskać środki. Firma jednak miała odesłać ją do banku, czyli Altura Credit Union.
Tam jednak miała dowiedzieć się, że rozwiązanie problemu... leży w gestii Ubera. Ani jedna, ani druga spółka nie poczuwała się do winy. Tymczasem Adams cały czas nie mogła odzyskać środków niezbędnych do życia.
Dopiero po czterech dniach kobieta zaczęła nagłaśniać sprawę w mediach, udzielając wywiadów i publikując kolejne wpisy w mediach społecznościowych. Jej sprawę opisano nie tylko w amerykańskiej, ale i polskiej prasie. Dopiero wtedy Uber anulował przejazd, zwracając należne środki.
Kobieta popełniła jednak kilka dość poważnych błędów. Pierwszy z nich to zniesienie dziennego limitu wypłat z konta tuż przed wyjazdem do Gwatemali. Gdyby nie ten krok, bank musiałby autoryzować wypłatę.
Kolejna kwestia to skorzystanie z karty debetowej, a nie kredytowej. W przypadku karty kredytowej poszkodowany ma więcej możliwości działania, a i środki nie znikają z konta w trybie natychmiastowym.