"A dużo tego seksu było?". Hucpa PiS na Jasnej Górze mnie nie dziwi. Oto co mnie tam spotkało

Rafał Badowski
12 lipca 2023, 10:54 • 1 minuta czytania
Dawno wyzbyłem się złudzeń, że Jasna Góra jest świętym miejscem dla Polaków. To znaczy w klasie maturalnej jeszcze tak myślałem, gdy pojechaliśmy pomodlić się o wyniki przyszłych egzaminów. Ale to, co wydarzyło się parę lat później, wstrząsnęło mną do głębi.
Cyrk PiS na Jasnej Górze? Paulini z Jasnej Góry już dawno odlecieli. Fot. Karol Porwich / East News

Jeszcze przez parę lat miałem ten dziwny zwyczaj jeżdżenia tam co roku samemu i szukania prawdziwej wiary, metafizyki przez obcowanie z kilkusetletnią historią Polski i Kościoła, która na wielu Polakach jeszcze niedawno robiła wrażenie. I dalej robi, w sensie historycznym. Czasy duchowej stolicy Polski dawno jednak minęły. Przynajmniej dla mnie. Ojcowie z Jasnej Góry już dawno odlecieli, na przykład montując smoleńską instalację do robiącego wielkie wrażenie wystroju historycznego miejsca. Jak bardzo trzeba nie mieć wyczucia? Zacznę od tego, że w ogóle nie dziwi mnie, iż paulini z Częstochowy nie widzą problemu w cyrku PiS na Jasnej Górze. O "żenadzie" Rydzyka i Kaczyńskiego pisał już w naTemat Łukasz Grzegorczyk. Napisał o tym też młody ksiądz Bartosz Rajewski (rocznik 1983), proboszcz polskiej parafii pw. św. Wojciecha na South Kensington w Londynie. "Nerwowo zaczęło się robić, gdy próbowałem uświadomić zakonnikom, że głównym problemem jest profanacja sanktuarium przez polityków. Wszyscy moi rozmówcy stwierdzili, że to fałszywa teza. Takie wydarzenia, jak wczorajsze, gdy od ołtarza przemawia prezes partii, a ojciec dyrektor porównuje Unię Europejską do nazistów, w opinii napotkanych przeze mnie paulinów nie mają wpływu na sytuację sanktuarium i religijność Polaków" – czytamy na Facebooku księdza Rajewskiego. Kuriozalne obrazki z przekazania "daru" przez Jacka Sasina dla ojca Tadeusza Rydzyka w postaci miecza z czasów Mieszka I za ćwierć miliona jednoznacznie komentował już w naTemat dr Mirosław Oczkoś.


Dosłownie wbiło mnie w klęcznik

A teraz moje osobiste doświadczenie. To było jakieś 18 lat temu. Dziś pewnie będziecie się z tego śmiać, ale dla mnie wówczas było dramatyczne, bo jako dwudziestoparoletni człowiek rozpaczliwie poszukiwałem wiary.

Pojechałem więc na Jasną Górę, bo czułem potrzebę się wyspowiadać. A wyjechałem upokorzony, sprowadzony na ziemię, ze łzami w oczach. I z mocnym postanowieniem, że już nigdy tam nie wrócę. A przynajmniej dopóki będą tam tacy paulini, jakich spotkałem. Trzymam się go do dziś. A więc poszedłem się wyspowiadać do pana w białym habicie. Jako młoda naiwna osoba, która od lat nie była przy konfesjonale, czułem na sobie ciężar i postanowiłem wyznać mu wszystkie grzechy. Łącznie z uprawianiem seksu. Gdy padły te słowa, dostałem kilka naprawdę mocnych pytań. Dosłownie wbiły mnie w klęcznik.

– Skąd przyjechałeś? Masz dom? Masz rodziców? – zaczął paulin w tonie, jakby mówił do kogoś z obcej planety, niegodnego do szargania Jasnej Góry. – Kiedy ostatni raz uczestniczyłeś we mszy świętej? – padło kolejne pytanie, na które odpowiedziałem, że kilka miesięcy temu. Odpowiedzią zakonnika była cisza. Brakowało tylko lampy z przesłuchania w ciemnym pomieszczeniu.

– Kiedy ostatni raz W PEŁNI UCZESTNICZYŁEŚ we mszy świętej? – nie dawał za wygraną, dociskając winnego. Dla niewtajemniczonych: w pełni uczestniczyć, znaczy pójść do komunii. Odpowiedziałem, że nie pamiętam dokładnie, ale to było kilka lat temu. Tym razem cisza była dłuższa i jeszcze bardziej dojmująca.

– Czy rodzice chodzą do kościoła? Kiedy ostatni raz w pełni uczestniczyli we mszy świętej? – pytał rozochocony w coraz bardziej oskarżycielskim tonie. Nie byłem w stanie już na to odpowiedzieć, po prostu spuściłem głowę. Po czym padło: – Przecież ty nie jesteś katolikiem!

Tym razem to ja zapytałem: proszę księdza, to co mam zrobić?

– Nawróć się! – brzmiała lapidarna recepta na powrót na łono Kościoła. Bo to przecież On, paulin, orzekł, że ja w nim nie jestem. Na tym się jednak, niestety, nie skończyło. Dopiero następne pytanie, które miało nadejść, rozłożyło mnie już na łopatki. To był nokaut.

– A dużo tego seksu było? – paulin zapytał po cichu, przysuwając się do kratki, która dzieliła wysłannika Chrystusa od grzesznika. Jednoznacznie wyczułem u niego niezdrową ciekawość. Dopraszał się, by opowiedzieć mu o szczegółach moich praktyk przedmałżeńskich. Nie odpowiedziałem nic, to znaczy zdawkowo.

Po czym... dał mi rozgrzeszenie, w którym było między innymi wielokrotne odmawianie różańca w kaplicy jasnogórskiej. Tak długie, bym nie zdążył już na ostatni pociąg do Warszawy.

Wyszedłem z Jasnej Góry wstrząśnięty. Nie tym, jak nagrzeszyłem, ale tym jak potraktował mnie ktoś tytułujący się wysłannikiem Boga. Moje wyobrażenie o duchowej stolicy Polski prysło wówczas jak bańka mydlana. Już nigdy tam nie wróciłem. I na razie nie zamierzam.