Paragony grozy AD 2023 – kto najbardziej się ich boi? Dziś już chyba nie klienci

Helena Łygas
30 lipca 2023, 07:08 • 1 minuta czytania
Dwa lata po narodzinach nie tyle z morskiej piany, ile z odmętów nadmorskiej frytury, tzw. paragony grozy nadal przerażają. W tym rozdaniu - bardziej restauratorów niż turystów. Słowem: ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Z drugiej strony wygląda na to, że do drożyzny po prostu się przyzwyczailiśmy. Ot, syndrom gotowanej żaby, która zmienia temperaturę ciała, dostosowując się do sytuacji, a w efekcie nie zauważa własnego końca.
Paragony grozy 2023 - czy wciąż jeszcze strasza? fot. Julia Karnavusha / Unsplash

Groza ma to do siebie, że trudno bać się nieustannie tego samego. Gdy seryjny morderca po raz 20 wyskakuje zza węgła, można już tylko przewrócić oczami - w końcu tego się spodziewaliśmy, bo i do tego przyzwyczaił nas reżyser. 


Tak samo rzecz ma się z tzw. paragonami grozy. O tych ostatnich świat - albo może raczej Polska - usłyszała w 2021, gdy inflacja zaczęła powoli, acz nieubłaganie rosnąć. Jako naród, który w przeciwieństwie do Włochów czy Hiszpanów nie ma zwyczaju jadania na mieście (według danych GUS-u codzienne gotowanie w domu deklaruje 91 proc. z nas), najszybciej wzrost cen odczuliśmy nie podczas zakupów, ale właśnie na wakacjach. 

Trudno się dziwić - 5-procentowy wzrost cen (lipiec 2021) mógł początkowo ujść uwadze nieprzyzwyczajonych do codziennego liczenia wydatków na żywność. Ale już restauratorzy, zamiast skromnego koszyka zapełniający samochód dostawczy, w mig zauważyli wzrost cen produktów spożywczych, a co za tym idzie - podnieśli ceny w menu.

A że w najbardziej turystycznych miejscach były wywindowane już wcześniej, trudno było nie zauważyć dodatkowych wzrostów. Nagle okazało się, że wakacje w takiej Ustce bynajmniej nie wychodzą ekonomicznej niż all inclusive w Egipcie

Od clickbaitu do hasła w słowniku

Choć w sezonie ogórkowym w mediach zazwyczaj ukazują się artykuły z cyklu "Polacy na wakacjach mówią, że…", temat drożyzny w polskich kurortach zaczął pojawiać się ze wzmożoną częstotliwością dopiero w 2021 roku, bo i było, o czym pisać.

To nie była już kwestia turystów naciągniętych na słynących z tego Krupówkach, czy na promenadzie w Międzyzdrojach, ale i cen w mniejszych miejscowościach i mniej uczęszczanych miejscach.

Pytaniem pozostaje, kto i kiedy ukuł określenie "paragony grozy", które na tyle zadomowiło się w dyskursie, że doczekało się już wzmianek przez tak szacowne instytucje, jak Obserwatorium Językowego Uniwersytetu Warszawskiego czy Wielki Słownik Języka Polskiego (koordynowany przez PAN). 

Za tym ostatnim - paragon grozy to żartobliwe określenie na kopię rachunku z restauracji albo sklepu, którą wysyła się do redakcji albo publikuje w Internecie, mająca świadczyć, że dany zakup albo usługa były zbyt drogie, i wywołać tym oburzenie. 

Nie da się ukryć, że definicja WSJP wyszła poza to, jak powszechnie rozumie się określenie. W tym ujęciu to już nie dowód wakacyjnej drożyzny, ale po prostu zawyżona cena (w miejscu dowolnym). Nie jest to jednak nadinterpretacja, bo i od 2021 roku w sieci publikowanie rachunków za drogich dóbr i usług wstydem być przestało. 

Strzyżenie z farbowaniem za 1200 złotych, czy naprawa spłuczki za 550 zł przestały być w pierwszej kolejności dowodem na to, że daliśmy się - mówiąc kolokwialnie - sfrajerować. A jak nieprzyjemne jest to uczucie, wie chyba każdy.

Z jednej strony jest się bowiem ofiarą, z drugiej zaś odczuwa coś na kształt poczucia winy - że można było zapytać, że dało się tego uniknąć, że trzeba było zrobić awanturę. Po latach PRL-u jesteśmy wszak narodem ceniącym cwaniactwo na użytek prywatny, uchodzące za jakiś rodzaj zaradności życiowej.

Publikowanie paragonów grozy stało się jednak przede wszystkim biczem na nieuczciwych przedsiębiorców. Ceny najmu i produktów może i wzrosły, ale sytuacji, w której ktoś dostaje na obiad pół kilo (drogiej) ryby na wagę składającej się w 40 proc. z panierki, raczej nie jest okej. 

Dziś, dwa lata po narodzinach hasła "paragony grozy", w wielu nadbałtyckich knajpach serwujących ryby, znajdziemy adnotację, że waga porcji to 200-300 gramów. Tak, żeby każdy był świadomy, ile zapłaci.

Bo i w przypadku wiadomych paragonów, groza co do zasady polegała na tym, że klient nie miał pojęcia, ile wyniesie ta przyjemność. Gofry - brak ceny, no ale przecież to tylko kawałek ciasta z owocami i bitą śmietaną, ile to może kosztować? Okazywało się i 40 złotych za porcję. 

2022 rokiem grozy

Hasło "paragony grozy" na dobre rozhulało się jednak później - w 2022 roku. Z powodu prostego a bolesnego - inflacja wzrosła ponad trzykrotnie, w sierpniu 2022 osiągając 16,1 proc. Tym samym urlop w Polsce stał się jakby luksusowy, przynajmniej jeśli o wydatki chodzi, bo mimo najlepszych chęci trudno uznać za luksus rybę z papierowej tacki, korzystanie z toalety przy plaży (6 złotych), czy lody z budki (5 złotych za gałkę).

Rodacy czuli się na każdym kroku oszukiwani i niezależnie od tego, czy za wakacyjną drożyznę winili rząd, czy lokalnych przedsiębiorców, szukali zrozumienia. I znaleźli je w internecie, bo tak wakacje, jak inflacja były wszak czymś, co dotyczyło wszystkich. Wśród wydawców zaczął się zaś do dziś nierozstrzygnięty spór, kto "paragonów grozy", podchwyconych natychmiast przez wszystkie redakcje, użył w tytule jako pierwszy. 

Po roku od tamtych niezbyt może spektakularnych, ale poruszających wydarzeń (cen), groza paragonów się rozmyła. To wszak nie pierwsze małe piwo za 15 złotych. Inflacja, od swojego apogeum w lutym 2023 (18, 4 proc.) zaczęła spadać, a ci sami, którzy utyskiwali dwa lata temu na jej jednocyfrowy poziom, biorą dziś 11,5 proc. (czerwiec 2023) za dobrą monetę. Bo może i jest źle, ale wiemy już, że może być gorzej. 

Jak na ironię, ceny w wakacyjnych lokalizacjach często zostały zeszłoroczne, za to narzekających jak gdyby mniej. Spędzający wakacje w Polsce albo zapobiegliwie powrócili na łono niewidzianej od lat 90. konserwy turystycznej (przemianowanej elegancko na "tyrolską"), albo mentalnie przygotowali się na to, że tanio nie będzie. Paragony może i opiewają na podobne, co rok temu kwoty, ale groza ulotniła się razem z zapachem frytury.

Polak po szkodzie okazał się zaś mądry o tyle, żeby pytać o to, ile przyjdzie mu zapłacić zawczasu. Albo po prostu machnął już na to wszystko ręką - bo ile można się denerwować wciąż na to samo.

Grozę odczuwają dziś za to przedsiębiorcy - paragonów opatrzonych własnym nazwiskiem w necie lepiej unikać, bo idą jak burza. Gromy ciskane w komentarzach raz-dwa przekładają się na niskie oceny na Facebooku, Google'u i Tripadvisorze - i to wystawiane w geście solidarności nawet przez osoby, które z ich dóbr i usług nigdy nie korzystały. Kto uzbrojonemu w wi-fi zabroni.

Czytaj także: https://natemat.pl/496724,solarium-w-2023-rzadza-samoopalacze-ale-moda-na-opalenizne-wraca