Co się dzieje z wagnerowcami? Podczas rekrutacji padają pytania o gotowość walk w Polsce

Dorota Kuźnik
27 lipca 2023, 11:06 • 1 minuta czytania
11 kolumn liczących ok. 800 pojazdów wjechało od początku lipca na teren Białorusi. W Osipowiczach pojawiają się żołnierze Grupy Wagnera, których liczba szacowana jest między 3,6 a 5 tys. Rekrutowani nadal mają być także nowi, wobec których stawia się konkretne warunki. To między innymi gotowość do podjęcia walk na terenie Polski i Litwy.
Co się dzieje z wagnerowcami? Najemnicy pytani o gotowość do walki w Polsce Fot. IMAGO / Sergey Pivovarov / Imago Stock and People / East News

Jak informuje Piotr Żochowski z Ośrodka Studiów Wschodnich, liczba wagnerowców, którzy przybyli na Białoruś to szacunkowo ok. 3,6 tys. osób. Przedstawiciele straży granicznej Ukrainy mają liczyć jednak, że obecnych na Białorusi członków prywatnej armii Prigożyna jest nawet 5 tysięcy.


Jednym z kluczowych pytań, które pojawiają się w związku z obecnością wagnerowców jest to dotyczące broni. Biorąc jednak pod uwagę, że wśród pojazdów, które wjechały na teren kraju rządzonego przez reżim Alaksandra Łukaszenki, są między innymi ciężarówki i pojazdy opancerzone można przypuszczać, że mają ze sobą przynajmniej lekką broń, co sugeruje ekspert OSW.

Co dzieje się z Prigożynem?

Choć obecność wagnerowców na Białorusi ma być jedynie przejściowa, Prigożyn zarejestrował tam swoją spółkę-córkę, której celem jest zajmowanie się nieruchomościami. Nic nie wskazuje jednak, by wiązał z Białorusią jakieś dalsze plany, a zdaniem eksperta jest tylko "chwilowym odpoczynkiem" przed misjami w Afryce.

– Wszystkie koncepcje, że wagnerowcy staną się częścią zgrupowania białorusko-rosyjskiego na Białorusi w pewnym momencie... Na obecnym etapie jest mi trudno sobie to wyobrazić, szczególnie że Prigożyn zostaje pierwszym wrogiem armii rosyjskiej, a szczególnie jej dowódców wyższych – twierdzi ekspert.

Jakie są plany wagnerowców?

Piotr Żochowski zwraca uwagę, że Prigożyn, dla którego prywatna armia jest biznesem, nie ma zamiaru rezygnować ze swoich układów w Afryce, z którą od dawna jest związany. Miał o tym zresztą sam mówić podczas spotkań z żołnierzami.

– Są sygnały, że sam Prigożyn pojawia się na Białorusi. Wpada tam. Pojawiły się nagrania, na których (...) pod Osipowiczami, zagrzewa ich do gotowości i mówi, że "Białoruś w zasadzie jest tylko przystankiem i będziemy interesować się Afryką" (...) choć zaznaczył, że część wagnerowców zostanie na Białorusi, żeby ją w razie potrzeby chronić – tłumaczy Piotr Żochowski.

Wagnerowcy są przedstawiani na Białorusi jako ludzie, którzy mają pomóc szkolić tamtejszych żołnierzy, ale za samą obecność armii Prigożyna w kraju Łukaszenki mają zdaniem eksperta płacić sobie sami. Łukaszenka ma wykorzystywać ich obecność na swoim terenie, jako straszak dla Zachodu.

Wagnerowcy rekrutują ludzi gotowych do walki w Polsce i na Litwie

W mediach społecznościowych Ukraińskiego Centrum Narodowego Oporu pojawiła się informacja, że wagnerowcy prowadzą rekrutację. Co jednak kluczowe, w umowie z ochotnikami miała znaleźć się kwestia dotycząca Polski i Litwy, a dokładnie gotowości do podjęcia walk na terenie obu krajów.

Chęć przyjazdu do Polski mieli wyrazić także sami wagnerowcy, o czym mówił w rozmowie z Putinem białoruski dyktator. Jak wskazał, najemnicy "nękają go" o pozwolenie do ruszenia na Polskę.

– Może nie powinienem tego mówić, ale powiem: wagnerowcy zaczęli nas nękać, mówiąc: "Chcemy jechać na Zachód. Pozwól nam". Zapytałem: "Dlaczego chcecie jechać na Zachód?". Odpowiedzieli: "No, żeby pojechać na wycieczkę do Warszawy i Rzeszowa" – miał opowiadać Łukaszenka.

Jak pisaliśmy w naTemat, Na spotkanie z Putinem Łukaszenka przyniósł również mapę, która miała pokazywać rzekome plany przerzutu na Białoruś polskich wojsk znajdujących się blisko granicy z tym krajem. Chodzi tutaj o przerzucanych na wschód Polski żołnierzy z 12. Szczecińskiej Dywizji Zmechanizowanej i 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej.

Powodem tej decyzji nie były jednak plany ataku na Białoruś, a chęć wzmocnienia polskiej granicy z powodu obecności Grupy Wagnera, o czym mówił szef MON Mariusz Błaszczak.