Tylko "na NFZ" leczy się coraz mniej osób. Płacimy za wizyty i badania z własnej kieszeni
Polacy nie są zadowoleni z tego, jak funkcjonuje publiczny system ochrony zdrowia. Składki zdrowotne wzrosły, a dostęp do lekarzy i badań się nie poprawia. Wbrew obietnicom PiS sprzed kilku lat, na wizytę u specjalisty trzeba czekać coraz dłużej, czasem kilka miesięcy, a czasem nawet kilka lat.
To powoduje, że Polacy zmuszeni są do korzystania z prywatnych wizyt u lekarzy, za które płacą niemałe pieniądze z własnej kieszeni. Coraz mniej korzysta wyłącznie na NFZ. Ostatni sondaż CBOS wyraźnie to pokazał.
Jedna czwarta respondentów (24 proc.) w półroczu poprzedzającym badanie korzystała z usług medycznych wyłącznie w ramach powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego, a jedna dziesiąta (11 proc.) tylko z usług finansowanych samodzielnie lub dostępnych w ramach abonamentu czy polisy.
Największa grupa – połowa Polaków (51 proc.) – korzystała zarówno z jednych, jak i drugich. Zaś pozostali ankietowani (14 proc.) w ciągu ostatnich sześciu miesięcy nie korzystali w ogóle z żadnych usług i świadczeń zdrowotnych.
Nienotowane dotąd wskaźniki
CBOS, który przeprowadził sondaż, podkreśla, że "pomijając nietypowy okres dwóch pierwszych lat epidemii koronawirusa w Polsce, obecne zmiany w sposobie korzystania z usług medycznych są kontynuacją trendów, jakie obserwowaliśmy w ostatnim dwudziestoleciu".
Zwraca uwagę, że w największym stopniu zwiększył się, "osiągając wskaźniki nienotowane dotąd w historii naszych badań", udział korzystających z usług medycznych w sposób "mieszany", czyli zarówno finansowanych w ramach powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego, jak i opłacanych samodzielnie lub dostępnych w ramach dodatkowej polisy zdrowotnej.
W długofalowy trend wpisuje się zmniejszenie – do rekordowo niskiego poziomu – odsetka osób korzystających wyłącznie ze świadczeń oferowanych w systemie NFZ.
Względnie stabilna w ostatnich latach pozostaje skala korzystania wyłącznie z usług zdrowotnych opłacanych samodzielnie lub świadczonych w ramach dodatkowej polisy.
Co istotne, liczba korzystających z usług medycznych - po dwóch latach pandemii - wróciła do wcześniejszego poziomu.
Przedwyborcze obiecanki i niejasna przyszłość
Kolejki do lekarzy "na NFZ", jak obiecywał PiS idąc do wyborów jeszcze w 2015 r., miały zniknąć. Polacy są jednak chyba na nie skazani, bo czas oczekiwania do specjalistów raczej się nie skrócił.
Potem znów słyszeliśmy, że "służba zdrowia", jak nazywa system Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki jest priorytetem, ale znowu nic się nie wydarzyło. Zdrowie wymienione zostało wśród filarów "Polskiego Ładu", ale część założeń to powtórka zapowiedzi przedwyborczych i późniejszych.
Prezes PiS Jarosław Kaczyński na jednym ze spotkań wyborczych zapowiadał, że coś trzeba z tym zrobić. Oprócz tego, że szkaluje obecnie pracujących lekarzy, często łatających braki kadrowe, jedyną propozycją rządu jest uwolnienie kierunków lekarskich na uczelniach niemedycznych.
To ma spowodować, że wzrośnie liczba lekarzy. Jednak wykształcenie lekarza specjalisty to w sumie kilkanaście lat, więc na efekty przyjdzie nam poczekać.
Drugi problem polega na tym, że kierunki lekarskie zaczynają powstawać również na uczelniach o zupełnie innych profilach, które nie mają ani właściwego zaplecza dydaktycznego, ale też miejsca, gdzie studenci medycyny mieliby odbywać zajęcia praktyczne, jak np. prosektorium. Samorząd lekarski alarmuje o pogorszeniu jakości kształcenia przyszłych lekarzy.
Za kilka lat, gdy studia ukończy większa liczba absolwentów kierunku lekarskiego, może też okazać się, że nie ma dla nich tak wielu miejsc, gdzie medycy mieliby robić specjalizacje.
Decyzja rządu o zmniejszeniu wymagań dla uczelni, które chcą prowadzić kierunek lekarski, co ma spowodować wzrost liczby lekarzy, zapadła bowiem bez analiz i konkretnej strategii dotyczącej kadr medycznych. Nikt nie analizował tego, ilu obecnie lekarzy brakuje, ilu przejdzie na emeryturę w najbliższym czasie, a ilu może brakować za kilka lat, gdy potrzeby zdrowotne starzejącego się społeczeństwa wzrosną.
Nikt też nie ma pomysłu na całościową reformę systemu tak, aby lepiej wykorzystać kompetencje lekarzy i potencjał innych pracowników, czyli pielęgniarek czy sekretarek medycznych.