Oto czego nie zrobiono ws. epidemii legionelli. Ekspert: Koszt 50 tys. zł
Bakteria legionella. Zatruta woda w Rzeszowie
Cztery godziny – po takim czasie badania genetyczne PCR wskazałyby, czy dane ujęcie wody jest skażone bakterią legionella. Badanie PCR to szybka metoda przesiewowa, a klasycznie stosowany posiew daje odpowiedź dopiero po 10 dniach.
– Posiew to złoty standard stosowany w takich sytuacjach, ale w przypadku rozległego obszaru skażenia należy uruchomić dodatkowe szybkie badania. Testy PCR pozwoliłyby błyskawicznie wskazać lub wykluczyć źródło. Teraz mamy do czynienia z oczekiwaniem na wyniki, a być może źródło skażenia jest cały czas aktywne i ludzie się zarażają nadal – tłumaczy dr Grzesiowski.
Coraz więcej chorych na legionelozę
Ekspert wskazuje, że jest wiele poszlak świadczących o tym, że do skażenia bakterią doszło na dużym obszarze.
– Wiemy o tym, że dotąd zgłoszono potwierdzenie 113 osób chorych na legionelozę, które zamieszkują w różnych częściach miasta i poza Rzeszowem. Tyle że to wierzchołek góry lodowej, bo większość zakażonych nie będzie czuła się na tyle źle, by wymagać hospitalizacji, a w takich przypadkach zgłoszą się do lekarzy POZ albo na SOR. Część z nich po konsultacji będzie odesłana do leczenia domowego, ale jeśli tym pacjentom nie wykonamy testu z moczu, to nie zostaną uwzględnieni w dochodzeniu – mówi specjalista.
Epidemia na Podkarpaciu. Leczenie legionelli
Dlatego, wyjaśnia ekspert, władze powinny wyposażyć w testy z moczu wszystkie placówki medyczne, opracować listę wskazań do testowania, wydać rekomendacje leczenia, rozszerzyć dochodzenie epidemiologiczne o wywiady i dane z placówek podstawowej opieki zdrowotnej i SOR, by ustalić liczbę pacjentów podejrzanych o zakażenie, którzy w ostatnich tygodniach zgłosili się do przychodni z objawami legionelozy.
– Jeśli nie wiadomo, że panuje epidemia legionelozy, nikt nie wykonuje testów na tę bakterię przesiewowo. Zwykle dopiero po niepowodzeniu wstępnego leczenia lekarz podejrzewa tę chorobę. Teraz na Podkarpaciu trzeba testować każdą osobę, która ma objawy takie jak gorączka, kaszel, duszność, zapalenie płuc z biegunką. Oczywiście może to być również covid czy grypa albo inne bakteryjne zakażenie. Ale aby wykluczyć legionelozę, wystarczy próbka moczu. W poważniejszych przypadkach potrzebne jest zdjęcie RTG płuc. Typowy obraz radiologiczny legionelozy to zmiany rozsiane w obu płucach, przypominające tzw. mleczną szybę – wskazuje ekspert.
"Sprawa jest niezwykle poważna"
Dr Grzesiowski tłumaczy, że sytuacja na Podkarpaciu jest wyjątkowa. – Biorąc pod uwagę, że chorzy mieszkają w różnych miejscach i trafiali do szpitala w różnym czasie, możemy przypuszczać, że to nie jest kwestia jednej skażonej fontanny czy krótkiej awarii. Sprawa jest niezwykle poważna. I nie jest to problem ostatnich dni, bo jak sprawdzimy trendy wyszukiwań w Google, to okazuje się, że mieszkańcy regionu wyszukiwali informacje o legionelli już pod koniec lipca. To wskazuje, że mamy do czynienia z przynajmniej 3-tygodniową historią tej epidemii. Sprzyjały jej panujące od połowy lipca upały – wyjaśnia specjalista.
Dlaczego władze nie prowadzą badań genetycznych wody, tylko ograniczają się do znacznie bardziej czasochłonnego posiewu?
– To dobre pytanie. Nie znam na nie odpowiedzi, może chodzi o koszty, a może o dostępność testów. Koszt testu genetycznego PCR to ok. 100 – 150 zł. Kompleksowe przebadanie ujęć wody w regionie wyniosłoby więc plus minus 50 tys. zł. To jednak niewielka kwota w kontekście zagrożenia zdrowia publicznego – ocenia dr Grzesiowski.
Gdzie jest źródło zakażenia legionellą na Podkarpaciu?
Ekspert nie jest zaskoczony tym, co słyszy na konferencjach prasowych sztabu kryzysowego.
– Ogłaszanie jako ważnego odkrycia faktu, że najbardziej narażoną grupą są osoby starsze i te o obniżonej odporności, to oczywistość. Przecież to jasne, że do szpitali trafiają osoby o najsłabszym układzie odporności. Ale rzeczywista liczba zakażeń może być nawet 10-krotnie wyższa, bo osoby młodsze trafiają do lekarzy POZ, a tych danych brak. Najważniejsze pytanie brzmi: gdzie jest źródło skażenia i czy jest nadal aktywne? To na tym powinni skupić się decydenci – uważa ekspert.
Jak atakuje legionella
Dr Grzesiowski wskazuje, że legionella to niezwykle podstępna bakteria. Po pierwsze objawy choroby, którą wywołuje, są bardzo podobne do covidu, grypy czy pneumokokowego zapalenia płuc.
– Młode, zdrowe osoby będą miały przez dzień lub dwa podwyższoną temperaturę i dreszcze, czyli doświadczą gorączki Pontiac, najłagodniejszej, pozapłucnej odmiany legionelozy. Wezmą paracetamol i po kilku dniach wyzdrowieją. W znacznie gorszej sytuacji są osoby o obniżonej odporności. I nie chodzi tylko o 90-latków z nowotworem. Wystarczy 65 lat i cukrzyca. Wtedy przebieg legionelozy może być śmiertelny – ostrzega rozmówca naTemat.
Po drugie, podstępność bakterii legionella jest związana z tym, że jest niemożliwa do stwierdzenia przez użytkownika sieci wodnej. – Woda skażona legionellą ma nadal taki sam zapach, kolor i smak co czysta woda – wyjaśnia dr Grzesiowski.
Trzeci aspekt to zjadliwość legionelli, która jest związana z tym, że bakteria nie wnika – jak większość innych bakterii – pomiędzy komórki ludzkiego ciała, ale do ich wnętrza, jak wirusy. Tam się po kryjomu namnaża, oszukując układ odpornościowy.
Dlatego objawy legionelozy pojawiają się nagle i bywają gwałtowne. To duszność, gorączka, suchy kaszel, dreszcze, bóle mięśni. – Trudności z oddychaniem są spowodowane właśnie tym, że bakteria uszkodziła płuca – tłumaczy ekspert.
Jak mówi dr Grzesiowski, okres wylęgania legionelozy zależy od stanu zdrowia zakażonej osoby. Im słabsza odporność, tym szybciej pojawią się oznaki choroby. Ludzie schorowani mogą poczuć się bardzo źle już po 2–3 dniach, natomiast osoby, którym poza tym nic nie dolega, mogą zauważyć łagodne objawy zakażenia dopiero po 7–10 dniach.
Epidemia legionelli w Rzeszowie. Przyczyna
Specjalista przypuszcza, że epidemia legionelozy na Podkarpaciu to efekt awarii w sieci wodociągowej.
– Zazwyczaj do skażenia dochodzi w końcówce systemu: szpitalu, szkole, budynku mieszkalnym. Chodzi o pojedyncze miejsce. Mamy wtedy kilku chorych w krótkim czasie i szybko znajdujemy źródło zakażenia. Ale na Podkarpaciu mamy do czynienia z wyjątkowo dużą skalą ekspozycji, bo chorują ludzie mieszkający w odległych od siebie lokalizacjach, bez kontaktu z publicznymi miejscami, dlatego można podejrzewać, że do nieprawidłowości doszło na poziomie centralnego zaopatrzenia w wodę – mówi dr Grzesiowski.
O jakie nieprawidłowości może chodzić? – Sytuacje, które znam z własnego doświadczenia, dotyczą jednego lub kilku budynków. W tym przypadku konieczna jest drobiazgowa kontrola miejskiego wodociągu, w tym sprawdzenie, czy w ostatnich miesiącach nie doszło do awarii, czy nie podłączono jakiegoś nowego odcinka sieci, który był wyłączony z użycia przez kilka tygodni. To wystarczy, żeby do sieci dostały się większe ilości tej bakterii, których nie zwalczyły dotychczas skuteczne dawki chloru czy ozonu – wskazuje ekspert.
Dr Grzesiowski dodaje, że czynnikiem ryzyka są upały i letnie remonty sieci wodociągowych.
Walka z legionellą
Jak pozbyć się legionelli? Dr Grzesiowski mówi, że w najczęstszym przypadku – gdy bakteria namnożyła się w wodzie w pojedynczym budynku – odkręca się wszystkie krany i przez pewien czas spuszcza wodę, do której podaje się zwiększone dawki chloru czy przegrzewa się całą sieć wodą o temperaturze powyżej 70 stopni Celsjusza.
W sytuacji, gdyby skażona woda krążyła w sieci wodociągowej w części miasta, jest to potężne przedsięwzięcie logistyczne. W okresie wakacyjnym dochodzi dodatkowa trudność – z powodu urlopów nie wszyscy są w swoich mieszkaniach lub domach. A to znaczy, że część sieci jest niedostępna i nieużywana, więc bakteria może przetrwać i ponownie zaatakować.
– Odkażenie instalacji przy skażeniu to bardzo skomplikowana operacja, którą zazwyczaj powtarza się 2-3 razy właśnie po to, by przeciwdziałać takim sytuacjom, bo nierzadko widzimy nawrót po czyszczeniu – konkluduje ekspert.
Czytaj także: https://natemat.pl/465563,depresja-marek-sekielski-i-malgorzata-serafin-o-ksiazce-jest-ok