Michalik: Jeśli PiS wygra, już wkrótce, na każdego, niczym na psa, "kij się znajdzie"
Od czasu do czasu pojawiają się jeszcze hasła symetrystów, nawołujące do "pokazania programu", jakby dla opozycji mógł istnieć inny program niż pokonać PiS, a dla PiS inny – niż rozdawać pieniądze podatników do, przekupując kolejne grupy społeczne.
Zawsze jest tak, że żeby wygrać ważną wojnę trzeba się umieć całkowicie skoncentrować na celu, bez rozpraszania nadało ważne sprawy. To trudne, bo współczesne media i opinia publiczna gonią za rzeczami bez znaczenia. Klikają się bowiem efektowne drobiazgi, a nie sprawy życia i śmierci. Jak więc nie zapomnieć o tym, co ważne?
Po pierwsze – zdać sobie sprawę, że dziś naprawdę chodzi o nasze być albo nie być. Jeśli PiS wygra wybory szybko nastąpi kilka rzeczy. Zostanie powołana do życia Lex Tusk, w której dziewięciu arbitralnie wybranych przez sejm ludzi zyska pozakonstytucyjne, niezgodne z prawem uprawnienia do oskarżenia każdego dziennikarza, polityka i obywatela o nielegalne powiązania z Rosją. Komisja ta będzie miała uprawnienia prokuratora i sędziego, będzie mogła nie tylko tropić, ale i oskarżać i sądzić, a także skazywać na kary, z pozbawieniem praw publicznych na 10 lat włącznie. Takie instytucje są charakterystyczne dla Rosji, są natomiast nie do pomyślenia w demokratycznym świecie.
Jeśli wygra PiS zacznie być także respektowana ustawa o ochronie chrześcijan, która przeszła już pierwsze czytanie w sejmie i która zakłada de facto brak możliwości krytykowania działań księży i kościoła katolickiego.
Zapisano w niej karę do 3 lat więzienia (tyle samo, co dolna granica kary za gwałt) za "lżenie" kościoła, czyli po prostu zwykłą krytykę. Oznacza to, że po jej wejściu w życie, każdy dziennikarz, który skrytykuje czy wyśmieje kościół lub niedorzeczne czy obraźliwe wypowiedzi wypowiedzi jego hierarchów będzie narażał się na proces i karę i odszkodowanie lub więzienie.
Jak stwierdziła Fundacja Batorego takie zniesienie funkcjonującego dotąd wyłączenia bezprawności głoszenia ocen i opinii związanych z religią "podważy konstytucyjną zasadę wzajemnej niezależności państwa oraz Kościoła i zwiększy ryzyko eskalowania wrogości i napięcia między grupami społecznymi".
Ale, jak już wiemy, PiS z podsycania wrogości i tworzenia podziałów między ludźmi zrobił sposób na wygrywanie wyborów i utrzymywanie władzy – więc te przerażające konsekwencje nie tylko są mu na rękę, ale wręcz stanowią pożądany efekt.
Mało tego, w procedowanym właśnie przez sejm projekcie ustawy zaostrzającej kary za szpiegostwo, PiS wprowadził przepisy pozwalające zamykać usta niezależnym dziennikarzom i politykom, np. karę ośmiu lat więzienia za "dezinformację". Karane będzie "rozpowszechnianie nieprawdziwych lub wprowadzających w błąd informacji, mające na celu wywołanie poważnych zakłóceń w ustroju lub gospodarce Rzeczypospolitej Polskiej, innego państwa lub organizacji międzynarodowej". Łatwo sobie wyobrazić, że pod tak ogólny i nieprecyzyjny przepis można podciągnąć wszystko. Wywoła on z pewnością efekt mrożenia – ze strachu, żeby ich opinie nie spowodowały aresztowania i pozbawienia wolności dziennikarze i obywatele zaczną siedzieć cicho "na wszelki wypadek", żeby nie ściągać na siebie represji i prześladowań.
Karane będą też działania mające "skłonić organ władzy publicznej Rzeczypospolitej Polskiej lub innego państwa do podjęcia lub zaniechania przez nie określonych czynności" – cokolwiek to znaczy.
Oskarżenie o szpiegostwo to najcięższy kaliber zarzutów, jakie można postawić obywatelowi, zagrożonych niezwykle dolegliwymi karami i większość ludzi zrobi wszystko, żeby tego uniknąć. Takie prawo przyjęła też Rosja, która w ciągu ostatniego roku niezwykle aktywnie oskarża ludzi o szpiegostwo, rozpoczynając, jak twierdzą eksperci, jedną takę sprawę dziennie!
Jeśli PiS wygra, już wkrótce, na każdego, niczym na psa, którego się chce uderzyć, "kij się znajdzie". Cel: żebyśmy wszyscy byli posłuszni i siedzieli cicho.