"To taka moda, to przez rodziców". Dlaczego Kościół ciągle nie rozumie wojny o religię w szkole
Mamy początek września i jak zwykle wokół lekcji religii się gotuje. Każdy artykuł o tym, że coraz mniej uczniów chodzi na katechezę albo jak wypisać dziecko z religii generuje setki komentarzy w rodzaju: "Religia powinna wrócić do salek katechetycznych. Stanowcze NIE dla religii w szkołach i przedszkolach".
I tak od lat. Co roku, niezmiennie, tak samo.
Rodzice burzą się o plany lekcji, że religia jest w środku. Protestują, że jest jej za dużo, bo dwie godziny w tygodniu to skandal w porównaniu z innymi przedmiotami. Alarmują, że dzieci mają przeładowane plany lekcji, że w szkołach jest ciasno, apelują o ograniczenie katechezy i pomstują na katechetów. A także na podręczniki do religii.
Od lat uczniowie masowo rezygnują z lekcji religii i dla nikogo nie jest tajemnicą dlaczego.
Chyba tylko dla Kościoła.
"Katecheza świadczy o kondycji polskiego Kościoła"
– Ja jestem pesymistą. Katecheza świadczy o kondycji polskiego Kościoła. A w tej chwili jest ogólna niechęć i odwrót od niego. Niektórzy biskupi usprawiedliwiają się, że jest moda na odchodzenie. Ale wielu rodziców ma dość Kościoła. Zabierają dzieci z religii, bo przestali widzieć sens, żeby tkwiły w takim systemie. Tu potrzebna jest reforma całościowa, żeby poprawić sytuację. Nie da się zmienić tego powierzchownie. Ja tego nie widzę – komentuje Artur Sporniak z "Tygodnika Powszechnego".
Zaznacza, że zaraz będzie synod: – Jeśli nawet zrobi rewolucję z w Kościele, to nasz Kościół prędko się jej nie podda. Bo nasz jest tak zatwardziały w swoich strukturach, że niewiele da się zrobić.
Uważa też, że religia jeszcze długo będzie wyglądać tak, jak teraz i dzieci dalej będą z niej odpływać. – Zostanie ich garstka. I być może wtedy państwu nie będzie się opłacać robić lekcji dla kilku osób i może będą próbowali renegocjować konkordat. Myślę, że to kwestia nawet chyba nie kilkunastu lat – przypuszcza.
Kościół jednak jakby zamarł, jeśli chodzi o ten temat. Religia w szkołach jest i ma być bez względu na wszystko. Dzieciaki odchodzą, oni nic z tym nie robią, bo przecież to nie wina Kościoła. Tak jak z językiem, którego używa Kościół, zrażając do siebie ludzi, o czym pisał Rafał Badowski.
"Poziom katechetów daje do myślenia"
– Myślę, że Kościół trochę sobie to odpuścił. Jeśli chodzi o religię, to jestem umiarkowanym optymistą. Nie widzę tego bardzo różowo. W obecnej sytuacji zabrakło mu chyba pomysłu na duszpasterstwo, na przyciągnięcie młodych ludzi, na wyjście im naprzeciw – przyznaje w rozmowie z nami jeden z księży.
Podaje przykład. Uczniowie z V czy VI klasy poprosili księdza, żeby opowiedział im o egzorcyzmach i wypędzaniu złego ducha. Katecheta zasłonił się tym, że tego nie ma w programie, że nie teraz. "Jak ksiądz nie chce, to sami sobie poczytamy w internecie, nas więcej nic nie interesuje" – usłyszał.
– Ich interesuje tylko to. Jeśli z takim nastawieniem przychodzą do szkoły i interesują ich tylko egzorcyzmy, to dla katechetów naprawdę jest to trudne wyzwanie – mówi.
– Poziom katechetów daje do myślenia. Wiele osób oczekuje od nich super dobrego, ciekawego przekazu katechezy. Tylko pytanie, skąd Kościół ma wziąć tych super katechetów? Oni są, jacy są. Lepsi i gorsi. Niech taki gorszy pojawi się w szkole, to natychmiast jest idealny powód, żeby wypisać się z religii. Ja sam dostaję skargi od rodziców na katechetę, że straszy dzieci. A co ja mogę zrobić jako proboszcz? Jego chroni karta nauczyciela – mówi ksiądz.
Ale duchowni mają też inne swoje tłumaczenie, dlaczego uczniowie nie chcą chodzić na religię. Jakby żyli w innym świecie.
"Teraz przyszła taka moda, żeby być antykościelnym"
– Uczniowie wypisują się z religii, bo rodzina jest kiepska. To już jest inne społeczeństwo – reaguje na nasze pytanie ksiądz z północnej Polski.
Kolejny, proboszcz z parafii na wschodzie kraju, uważa, że to taki trend. – Teraz przyszła taka moda, żeby być antykościelnym. W tej chwili jest to na fali i to nie tylko wśród młodzieży, ale ona szczególnie to podchwytuje. Słyszy rozmowy w domu, a potem reaguje: "Dziś na religię się nie chodzi" – mówi.
Dodaje jeszcze, że katecheza jest dobrowolna i gdyby chodziło o nieobowiązkowy WF, czy historię, to byłoby tak samo.
– Wszystko zależy od rodziny, w jakiej wychowuje się dziecko. Jeżeli w rodzinie jest atmosfera antykościelna, to nie ma siły. Dziecko przesiąknie tą atmosferą i nią żyje. A jeśli rodzice są związani z Kościołem, są praktykujący, to ma to wpływ na dziecko – przekonuje.
Problem w tym, że tych praktykujących dorosłych też jest coraz mniej. A o winach i grzechach Kościoła można dziś pisać bez końca. Tak jak o tym, że to Kościół sam zniechęca ludzi, a młodych wręcz odrzuca.
– Cały czas mocujemy się z funkcjonowaniem Kościoła, który już się przeżył i który trzeba reformować. Który prowadził do złych rzeczy jak pedofilia. To głównie zniszczyło autorytet Kościoła i zniechęciło ludzi – mówi Artur Sporniak.
Wskazuje też na systemowy problem z kształceniem katechetów. To właściwie temat rzeka. Z jednej strony Kościół alarmuje, że ich nie ma, a z drugiej sam pogrąża te lekcje.
– Religia po prostu powinna być ciekawsza, bardziej zróżnicowana. Katecheci powinni mieć większą swobodę. Ale tu zapala się czerwona lampka. Bo to się uda, gdy ma się dobre kadry. Gdy ma się ludzi z pomysłami i talentem pedagogicznym. Wtedy to się sprawdzi. Natomiast jeśli da się więcej swobody osobom niedobrze przygotowanym, bez charyzmatu nauczycielskiego, ze sztywnym światopoglądem i nastroszonych na świat, to ta swoboda tylko dobije te lekcje – uważa Artur Sporniak.
"Są katecheci, od których wypisują się całe klasy"
Kilka dni temu Katolicka Agencja Prasowa podsumowała nauczanie religii w Europie. Wskazuje, że religii nie ma w szkołach tylko w części Francji, na Białorusi, w Bułgarii, Słowenii i w Rosji. A w pozostałych krajach Europy jako przedmiot szkolny jest standardem. W domyśle – w Polsce nikt zatem nie powinien się burzyć, skoro u innych to norma.
Jej raport podchwyciły wszystkie katolickie media w kraju, grzmiąc: "Usunąć religię ze szkół? Będziemy jak Rosja, Bułgaria albo Białoruś. Religia w szkole to norma w Europie".
Tyle że bez żadnej refleksji, z jakiego powodu taki spór trwa w Polsce od lat. Dlaczego rodzice się burzą. Ani jaki jest poziom tych lekcji w Polsce.
– Dziś jest tak, że kto się nadaje, czy się nie nadaje, idzie do katechezy. Na przykład zakonnica, która dzięki temu utrzymuje swoje zgromadzenie. Albo wikariusz, który przynosi pensję do parafii. Choć są katecheci, którzy są świetni. Mają charyzmat nauczycielski i realizują program wiedzy – mówi Artur Sporniak.
Jeden z nauczycieli dzieli się z nami swoimi refleksjami na ten temat. Pracuje w szkole niedaleko Warszawy, gdzie – jak mówi – na około 500 uczniów jest tylko ok. 15, którzy są tak naprawdę prawdziwie zaangażowani w życie Kościoła i z tym się nie kryją.
Na religię chodzi więcej uczniów, ale to i tak ok. 10 proc. mniej niż kilka lat temu.
– Po uczniach, którzy chodzą na religię widać, że robią to z powodu rodziców, środowiska i dlatego, że muszą, a nie dlatego, żeby krzewić wiarę. Gdy kończą 18 lat, bardzo wielu wypisuje się z religii. Rozmawiam z nimi, słyszę, co mówią. Często jest to kwestia katechety. Obserwuję, że bywają tacy, do których uczniowie bardzo chętnie chodzą na lekcje. A bywają tacy, od których wypisuje się cała klasa – mówi.
Rozmawiamy chwilę o różnicach między katechetami.
Jaki powinien być katecheta?
Jego obserwacje są następujące:
– Uczniom imponuje duża wiedza i pełna wiara w to, co się mówi. Czyli nie tylko suche fakty, bardzo pobieżne, podręcznikowe, ale zgłębienie tematu. Często słyszę od nich potem: "Katecheta powiedział o tym i o tym, zna się na tym i na tym". Bardzo im imponuje, że zna się też na biologii, na fizyce, że np. rzeczowo potrafi z nimi dyskutować o powstaniu świata. Umiejętność wejścia w dyskusję jest bardzo ważna. Ale też umiejętność przyznania się do błędów, jeśli chodzi o religię, o chrześcijaństwo, o historię.
Katecheci, do których uczniowie lubią chodzić i lubią z nimi dyskutować, nie stoją w 100 proc. za tym, co się działo w historii i nie pochwalają wszystkiego, o czym mówi Kościół. Ale wchodzą w dyskusję na ten temat.
– Katecheta, do którego klasa nie chciała chodzić na religię, był zasadniczy. Opowiadał o wierze w sposób siermiężny. Nie pokazywał różnych aspektów wiary. Narzucał światopogląd. Mówił, że uczeń musi umieć to i to. Nauczyć się czegoś na pamięć. Tu nie było dyskusji. A jeśli była, to na zasadzie przekonywania, narzucania i wykazywania błędów u ucznia: "Jak możesz tak myśleć?" – dzieli się obserwacjami.
Nasz rozmówca uważa, że to porażka Kościoła, że uczniowie odchodzą.
– Nie zazdroszczę jednak katechetom. W dzisiejszych czasach ciężko mu rozmawiać z uczniami, oni potrafią być straszni. Ale gdybym ja był nauczycielem religii, to na pewno bardzo dużo rozmawiałbym z nimi o bieżącej sytuacji społeczno-politycznej. Przez pryzmat Kościoła, co mówi o tym Kościół, dlaczego to krytykuje albo nie i jakie mogą być tego konsekwencje. Bo to pokazuje praktyczny wymiar religii. To interesuje dzisiejszego ucznia. On chce zobaczyć, jak można żyć. Jaki jego religia ma na to pomysł. I chce o tym dyskutować. Lekcje religii naprawdę mają potencjał – uważa.
I niby to takie proste. Kościół sam tego nie widzi?
– Kościół nie tyle tego nie dostrzega, czy nie rozumie. Tylko są czynniki, które powodują, że kurczowo trzyma się obecnego systemu. Finansowo na tym dobrze wychodzi. Trudno mu się tego wyzbywać. Wiele jest czynników, które powodują, że cały czas wspiera ten model, który już nie funkcjonuje. I ciężko go rozmontować. Ale na pewno trzeba by pomyśleć o systemie kształcenia – komentuje Artur Sporniak.
Czytaj także: https://natemat.pl/508567,twoje-dziecko-moze-ale-nie-musi-chodzic-na-religie-oto-jak-brzmi-zapis