Wygląda szybciej niż jeździ, ale… to ma sens. Najsłabszy Jaguar F-Type to auto do konkretnych celów

Piotr Rodzik
13 września 2023, 10:51 • 1 minuta czytania
Kiedy odbierałem samochód w zasadzie nie mogłem uwierzyć, że to już praktycznie dekada na rynku. Jaguar F-Type – po dwóch liftingach – dalej wygląda jak egzotyczne, rasowe i po prostu nowoczesne coupé. I choć w kilku miejscach trudno ukryć, że to już dość stara konstrukcja, to… dalej chciałbym go mieć na własność. 
Nocą F-Type wygląda szczególnie dobrze. Fot. naTemat.pl

Aż trudno uwierzyć, jak przez tę dekadę zmieniła się motoryzacja. Ale Jaguar F-Type bardzo dobitnie pokazuje, jak leci czas. Samochód przecież został pokazany światu na Paris Motor Show w… 2012 roku. Jeśli to nie brzmi wystarczająco dobitnie, to kilka faktów.


Otóż kiedy F-Type został pokazany światu, to…

Tak, F-Type jest TAK STARY. Zresztą – testowaliśmy go w naTemat ponad pięć lat temu. I prawdę mówiąc – wiele ten samochód się nie zmienił.

Czytaj także: https://natemat.pl/361331,sa-samochody-i-sa-jaguary-nie-wierze-ze-ten-model-nie-zwroci-twojej-uwagi

A mimo to wciąż bym go chciał. Powodów jest kilka:

1. Jest piękny

I nie, nie przemawia przeze mnie lokalny patriotyzm, bo projekt F-Type’a wyszedł spod ręki Polaka – Tadeusza Jelca, który zaprojektował wiele ze współczesnych Jaguarów.

Ale po prostu – linia tego coupé nie zestarzała się ani trochę. Okej, może projekt tylnych świateł trochę już trąci myszką w dobie LED-owych świateł z efektowną sygnaturą świetlną, najlepiej jeszcze połączonych poziomą podświetloną listwą ciągnącą się przez całą klapę bagażnika.

F-Type tego po prostu nie ma. Ale sama linia auta, wysuwany spojler, muskularna maska (gdzie mieści się nawet pięciolitrowe V8, ale… to nie ta okazja, o czym zaraz), to wszystko po prostu jest dzieło sztuki. Jaguar wygląda jak prawdziwy kocur. Tak po prostu.

Wnętrze to z kolei coś więcej niż kolejne sportowe auto. F-Type wyróżnia się komfortem i designem. Jest tu po prostu przyjemnie, a całe wnętrze otula kierowcę i pasażera (za fotelami nie ma miejsca nawet na torebkę).

Sama deska rozdzielcza (z wysuwanymi kratkami od nawiewów, co w sumie też świadczy o wieloletnim stażu auta, bo nikt już tego dziś nie robi) jest minimalistyczna i wysmakowana. Do wielu opcji można dotrzeć dzięki fizycznym guzikom. Jest tu mnóstwo skóry. Nie modnej w sportowych autach alcantary czy włokna węglowego. Tu liczy się skóra.

Po liftingu pojawiły się cyfrowe zegary – takie same, jak w innych Jaguarach/Land Roverach/Range Roverach. I akurat korzystanie z nich to ergonomiczny koszmar, tak jak w każdym innym modelu tej marki. Z kolei ekran centralny ma nowszy system niż kiedyś, ale po jego jakości bardzo brutalnie widać, że to auto ma swoje lata. Bo o ile wirtualny kokpit ma bardzo kontrastową czerń i po prostu wygląda dobrze, o tyle ekran centralny wygląda jak z jakiejś Dacii sprzed dekady. W słońcu nic na nim nie widać.

Ale wracając do pozytywów – jestem też gigantycznym fanem foteli – choć to rasowe, sportowe kubły, zapewniają duży komfort jazdy. Oczywiście same fotele to za mało – ważna jest też praca zawieszenia. I tutaj Jaguar zaskakuje, ale zupełnie w inny sposób, niż byście tego mogli się spodziewać.

2. Jest… komfortowy

Ale serio – zawieszenie (w egzemplarzu testowym pasywne, nie da się regulować jego twardości) zaskakująco dobrze wybiera nierówności. W zasadzie za kierownicą Jaguar F-Type – przynajmniej ten egzemplarz – sprawia wrażenie bardziej luksusowego (serio) gran turismo niż sportowego przecinaka.

Zresztą nawet bagażnik jest całkiem obszerny jak na takiego typu auto. Ponad trzystulitrowy kufer nie brzmi może zbyt dumnie, ale de facto to… liftback. Klapa bagażnika podnosi się razem z szybą (i spojlerem). Dostęp do niego w efekcie jest bardzo wygodny, na pewno zmieszczą się tam ze dwie kabinówki – dla kierowcy i pasażera miejsce się znajdzie.

3. Wygląda szybciej niż jeździ, ale… jest serio okej

Jak pewnie wiecie, Jaguar F-Type to potwór. Dostępny z pięciolitrowym V8 o mocy 575 koni mechanicznych rozpędza się do nawet 300 km/h. Tylko że… to nie ten model.

Ten na zdjęciach to wersja bazowa, taki entry model. Dużo tańszy, bo z dużo niższą akcyzą. To wersja P300, którą napędza… dwulitrowy, czterocylindrowy silnik. I takie auto jest dwukrotnie tańsze niż potwór z widlastą ósemką, ale coś za coś – koni jest tutaj całe trzysta.

Do 100 km/h rozpędzasz się z kolei w blisko sześć sekund. Co to oznacza? Że na światłach może objechać cię hothatch. A to już trochę wstyd, prawda?

I tak, i nie. Zawsze możesz pójść po rozum do głowy i zamiast ścigać się na skrzyżowaniach, po prostu cieszyć się życiem w tym aucie. A w Jaguarze F-Type jest po prostu przyjemnie. Piszę o tym nie bez powodu. Najczęściej sportowe auta wywołują jednak ten dreszczyk emocji i o nim staram się opowiadać w testach.

Tymczasem 300-konny F-Type jest po prostu… przyjemny. Wystarczająco szybki, ale nie na tyle, żeby cię swoimi osiągami męczyć (czy pracą zawieszenia). Jeśli miałbym używać sportowego auta jako daily, to właśnie takiego. Nawet kwestia silnika została rozwiązana w sposób dopasowany do charakteru auta.

Zacznijmy może od tego, że w przypadku 575-konnego V8 dźwięk jest tak dobry, że Brytyjczycy przekazali jego nagranie do… Biblioteki Brytyjskiej, czyli odpowiednika naszej Biblioteki Narodowej. Powód? Raz, że jest świetny. Dwa, że Jaguar już za moment przechodzi na tylko elektryki. Więc to tak dla potomnych.

No i fajnie. Tylko że tutaj mamy cztery cylindry. I co? Też jest super. Super, czyli nienachalnie, co pewnie bym w każdym innym przypadku krytykował, ale tutaj to po prostu współgra z charakterem auta. Przy spokojnej jeździe aktywny wydech jest dość wyciszony, a w środku niewiele słychać. Dopiero przy gwałtownym przyspieszeniu wydech zaczyna ryczeć. A przy odpowiednim ustawieniu potrafi nawet strzelać. Z czterech cylindrów!

Czyli to ideał?

Aż tak to nie. Jaguar F-Type, choć wyjątkowo przyjemny, ma kilka mankamentów. Wspomniałem już o ekranie multimedialnym, ale nie dodałem, że system nagłośnienia Meridian (czyli ten opcjonalny) gra bardzo, bardzo słabo. Zupełnie bez wyrazu. Na pocieszenie – auto jest na tyle dobrze złożone, że chociaż plastiki nie rezonują przy mocnym ustawieniu basów (bo te chyba jako jedyne działają).

300-konny F-Type, choć z natury mimo wszystko spokojny, nie da się jednak ukryć, że prowadzi się gorzej od konkurencji. Nie jest skory do wyczynowej jazdy w zakrętach. Oczywiście zrobi to lepiej niż 99 proc. aut na rynku, ale w segmencie sportowym niczym się nie wyróżnia.

Mówię precyzyjnie o tej wersji, ponieważ dostępne jest tu tylko "zawieszenie pasywne", jak określa je producent. Dopiero w mocniejszych wersjach pojawiają się bardziej usportowione zawieszenia. Niby na pokładzie jest mechanizm różnicowy razem z systemem wektorowania momentu obrotowego, ale właśnie – za pomocą układu hamulcowego. F-Type jest więc bardzo bezpiecznym autem (nie próbuje cię zabić na zakręcie), ale elektronika momentalnie go dusi w momencie jakiegokolwiek szaleństwa na drodze.

Trzeba też uczciwie przyznać, że choć mówimy o 10-letniej konstrukcji, F-Type startuje od 362 tysięcy złotych, a ten egzemplarz to prawie 405 tysięcy zł brutto. Za te pieniądze kupisz już Porsche 718 Caymana. I to wcale nie golasa. A magia znaczka działa, co zresztą widać na ulicach.

Widać na ulicach, bo pomimo długiego rynkowego stażu wiele F-Type’ów po naszych ulicach się po prostu nie kręci. Ale dla mnie to akurat zaleta. Ten samochód dalej robi dość egzotyczne wrażenie. I to jego wielka przewaga, po prostu się wyróżnia.

A poza tym to ostatni dzwonek. W 2025 roku Jaguar przechodzi tylko na prąd. Żadnego kolejnego spalinowego F-Type’a już nie będzie. Nawet takiego czterocylindrowego.