16-letni Krzysztof nadal się nie odnalazł. Oni szukają go dniami i nocami: "Brakuje tira plakatów"

Katarzyna Zuchowicz
14 września 2023, 12:12 • 1 minuta czytania
Są z Poznania, ale nieprawdopodobnie zarażają ludzi w całej Polsce. W sprawę zaginionego 16-letniego Krzysztofa Dymińskiego zaangażowali się tak, że brak słów. Poświęcają swój wolny czas, w nocy pakują paczki, na własny koszt rozsyłają po Polsce plakaty, sami je roznoszą i rozwieszają. – Bardzo kibicuję tej sprawie, żeby był happy end. Nie odczuwam, że to mi kradnie czas. Myślę, że karma do człowieka wraca – mówi Natalia Jarosz.
"Załączam plakat, który można udostępniać i/lub wydrukować" – przekazała na Facebooku mama Krzysztofa Dymińskiego. Fot. Facebook/Agnieszka Dy

To Mariusz Janka, sam zaangażowany w poszukiwania Krzysztofa, skierował nas do Natalii. Sam, gdy się kontaktowaliśmy, nie mógł rozmawiać. Na wiadomość odpisał w nocy.


– On o drugiej w nocy do mnie pisał, że plakaty pakuje – śmieje się Natalia. O Mariuszu mówi, że wszystkich zaraża, że to on rozkręcił akcję z plakatami zaginionego Krzysztofa Dymińskiego, że jest motorem zapalnym tego wszystkiego i ciągnie to do przodu. I że potrafi każdego zwerbować do pomocy.

– On pisze listy do influencerów o pomoc, odpisuje na wiadomości, wysyła paczki z plakatami Krzysztofa. U nas cała Mosina, Luboń, Swarzędz, Poznań są w plakatach. Nie wiem, gdzie Mariusz jeszcze nie dotarł. On jest wszędzie – mówi Natalia Jarosz.

Opowiada, że wpadł na pomysł, żeby brali plakaty, szli na dworzec i jak pociąg stoi dłużej, wchodzili do przedziałów i szybko informowali pasażerów o Krzysztofie. – Działamy też w poznańskich uberach, w taksówkach. Do każdego podchodzimy, wręczamy plakaty. Mariusz stwierdził, że taksówkarz lubi rozmawiać z ludźmi, więc na pewno pokaże plakat pasażerowi. Teraz zamówił wielki baner, który chcemy powiesić w koło Avenidy w Poznaniu, bo tam jest multum ludzi, a chcemy, żeby rzucał się w oczy – wymienia Natalia.

"Mamy tak mały skład, a taką dużą siłę rażenia"

Kilka dni temu, gdy przeglądałam grupę facebookową "Zaginięcie Krzysztofa Dymińskiego", to Mariusz najbardziej dał się zauważyć. Bardzo często – oprócz odsyłania do rodziców Krzysztofa – w komentarzach przewijało się: "Proszę pisać do pana Mariusza", "Mariusz wyśle plakaty", "Pisz do Mariusza". Jakby był centralną postacią oddolnej akcji pomocy w poszukiwaniach 16-latka.

Choć podkreślmy – na całej grupie widać ogromne zaangażowanie ludzi w tę sprawę. Tu opisaliśmy, jak ludzie rozwieszają plakaty, jak dopytują, skąd można je wziąć, a potem zamieszczają zdjęcia. "W Łodzi są rozwieszone", "Jeśli jest możliwość, to wezmę plakaty, mieszkam w Sosnowcu"– to ostatnie wpisy.

Pod koniec sierpnia Mariusz Janka utworzył nawet na tej grupie szczególną mapę Polski. Zwrócił się do ludzi: "Wpisujcie, proszę, gdzie widzieliście plakaty, gdzie zostały powieszone". Pod nią widać, jak duży jest odzew.

Słyszymy, że niektórzy sami dzwonili: "Słuchajcie, jadę nad morze, przyślijcie mi plakat", "Ja jadę w góry, chętnie powieszę", "Ja będę w Berlinie, dajcie mi plakat".

– Mamy tak mały skład, a taką dużą siłę rażenia i to jest piękne, że jeden człowiek potrafi tak dużo osób zaangażować i pociągnąć do tego, że oni realizują to dalej. On zawsze pisze: "Wyślijcie mi adres, wyślę wam plakaty". Oni reagują potem pod tą mapką. On pisze: "Super, cieszę się, że wiszą". Mariusz ma własną firmę i zawsze jak ktoś coś u niego zakupi, to prosi, czy może dorzucić plakaty Krzysztofa do paczki. Pyta, czy ktoś powiesi je u siebie i zwykle ludzie mu nie odmawiają, bo to jest dobry człowiek. Ja zaczęłam robić tak samo. Takim systemem obiegliśmy całą Polskę – opowiada Natalia Jarosz.

Działają razem. Ona też zamieszcza zdjęcia plakatów na grupie.

Jak to się zaczęło? Dlaczego aż tak? Co jeszcze robią?

"Zaczepiamy ludzi, prosimy, dajemy plakat"

– To Mariusz mnie zaangażował. Nasze dzieci chodziły do jednej szkoły. I tak po nitce do kłębka zaczęliśmy udostępniać informację o zaginionym Krzysztofie – mówi Natalia Jarosz.

W większości działają razem: – Prosimy np. dzieci w liceach, żeby porozwieszały plakaty. Zatrzymujemy się pod Lidlem, czy Biedronką, gdzie jest dużo ludzi i też każdego zaczepiamy, prosimy, dajemy plakat. Ludzie chętnie biorą. Nie zdarzyło mi się, żeby ktoś wyrzucił go do kosza. Mówią: "Super, powiesimy", "Ojej, to ten chłopak", "Wiemy o sprawie, zabierzemy plakat, powiesimy u siebie". Niektórzy robią zdjęcie i mówią, że np. wyślą komuś na WhatsApp. Ludzie reagują bardzo fajnie.

Mariusz Janka krótko wspomina, jak to się zaczęło. I że jest ich cała grupa.

– Samo przyszło. Najpierw z ciekawości zainteresowałem się wzmianką o zaginięciu Krzysztofa. Później do pomocy dodałem Natalię, ona 16-letniego syna Maksymiliana oraz moją córkę, bo oni są z jednego liceum, ale w tym roku nasze drogi edukacyjne się rozeszły. Maksymilian zaangażował swoją koleżankę Angelikę i innych. I tak powstała nas pokaźna grupa. Do grupy dołączyła Iga i jest nas jeszcze więcej – mówi.

Opowiada: – Mamy sporo pomysłów, szukamy rozwiązań, ogarniamy paczki. Iga przeczesuje wątki na różnych forach. Udostępniamy informacje na grupach, wieszamy plakaty. I codziennie czekamy na jakieś wiadomości. Mam taki pomysł, żeby w centrum miasta wkładać plakaty do aut z innymi rejestracjami, żeby plakat pojechał dalej. Razem jesteśmy bardzo silną grupą a nasze plakaty i paczki obiegają sporą część Polski.

– Jedyne, czego nam brakuje, to chyba całego tira tych plakatów, bo pomysłów gdzie je zawiesić i jak dotrzeć do ludzi mamy sporo – dodaje.

Poruszyła ich historia Krzysztofa Dymińskiego

Paczki z plakatami mają od rodziców Krzysztofa, oni rozdzielają je dalej. Był moment, że plakaty się skończyły, czekano na dodruk.

– Mariusz pisał wtedy do drukarni, żeby zamówić nakład ze swoich środków. Gdyby pani Agnieszka nie przysłała, sam by je dodrukował – mówi Natalia Jarosz.

Zaznacza, że nie mają żadnego związku z rodziną Krzysztofa. Jego historia od samego początku po prostu ich poruszyła.

– Nie jest chłopcem z patologicznego domu. To normalna, przeciętna, rodzina. Bardzo chciałabym happy endu, ale każdy scenariusz musi być brany pod uwagę. Stwierdziliśmy, że nawet jeśli Krzysztof nie żyje, będziemy go szukać, dopóki nie będzie odnalezione jego ciało.

Ile muszą mieć siły, samozaparcia, chęci i wiary? Część plakatów nawet laminują, żeby nikt ich nie zrywał i żeby wyglądały estetycznie. Część wymieniają, gdy zmoczy je deszcz. Działają w wolnym czasie. Wysyłki plakatów realizują na własny koszt.  – Nie odczuwam, że to mi kradnie czas. Myślę, że karma do człowieka wraca. Wiem, że zakończenie może być takie, że nie znajdzie się żywy. Ale jeśli tak będzie, niech znajdzie się jego ciało, żeby rodzina mogła zaznać spokoju, co się z nim dzieje. Bardzo kibicuję tej sprawie, żeby był happy end – mówi Natalia Jarosz.

Przypomnijmy, 27 maja Krzysztof wyszedł z domu w miejscowości Pogroszew-Kolonia pod Ożarowem Mazowieckim. Od tamtej pory pojawiały się różne tropy i spekulacje, które na razie nie przyniosły żadnego przełomu.

Czytaj także: https://natemat.pl/509893,zaginiecie-krzysztofa-dyminskiego-na-grupie-fb-angazuja-sie-w-poszukiwanie