Była świadkiem wstrząsającego wypadku na A1. "Płonące auto, wszędzie porozrzucane rzeczy"

redakcja naTemat
28 września 2023, 11:46 • 1 minuta czytania
Sprawa tragicznego wypadku na autostradzie A1, w którym 16 września zginęła 3-osobowa rodzina, wciąż budzi ogromne emocje. Jednemu z portali udało się porozmawiać z bezpośrednimi świadkami tego wydarzenia, m.in. z kobietą, która jako jedna z pierwszych zatrzymała się przy płonącym aucie.
Świadkowie opowiadają o wstrząsającym wypadku na A1 Fot. screen/facebook.com/ Bandyci drogowi

W sobotę wieczorem 16 września trzyosobowa rodzina – Martyna, Patryk oraz ich 5-letni syn Oliwier – wracała znad morza autostradą A1 do domu w Myszkowie w województwie śląskim. Na 339 kilometrze podróży, w miejscowości Sierosław pod Piotrkowem Trybunalskim ich osobowa kia zderzyła się z BMW i stanęła w płomieniach. Cała trójka zginęła.


Świadkowie o wypadku na A1

Dziennikarzom Interii udało się porozmawiać z kobietą, która jako jedna z pierwszych osób zatrzymała się przy płonącym samochodzie. Pożar był jednak nie do opanowania. – Widok przerażający, płonące auto, wszędzie porozrzucane rzeczy. Widziałam nawet plecaczek dziecka. Nie da się dojść do siebie po tym, co tam zobaczyliśmy – opowiada kobieta.

Z kolei inny cytowany kierowca dojechał do miejsca wypadku już później, kiedy droga była zamknięta. Jak opowiada, od pracowników obsługi autostrady usłyszał, że "BMW uderzyło w kię i tak doszło do wypadku".

Inni stojący w korku opowiedzieli mężczyźnie, że BMW wyprzedziło ich na wysokości zjazdu na Warszawę. – Kierowca mrugał na wszystkich, którzy jechali lewym pasem. Panowie mówili, że jechał sporo ponad 200 km/h – podkreśla.

Autostrada miała być zablokowana wyjątkowo długo, w pewnym momencie mowa była nawet o sześciu godzinach. – Sami panowie z obsługi autostradowej zastanawiali się, czemu tak długo, przecież prokurator był tam już od godziny – dodaje pan Tomasz.

Świadkowie mówią, jak miał się zachowywać kierowca BMW

31-letni kierowca BMW był trzeźwy. Nie był też wcześniej karany. Wczoraj dziennik "Fakt" dotarł do świadków, którzy powiedzieli, co robił tuż po wypadku. – Nawet nie wyszedł do nas, by cokolwiek pomóc. Nic. Siedział jak szczur przy aucie, 200 metrów dalej – usłyszał "Fakt". Gazeta podkreśla jednak, że niejasna jest jedna rzecz – być może mężczyzna był w szoku po zdarzeniu.

Dziennik podaje również, że świadkowie mówią, iż nie zostali przesłuchani ani na miejscu wypadku, ani później. "Fakt" zapytał zatem o to Prokuraturę Okręgową w Piotrkowie.

Prok. Anna Agnieszka Mosur odesłała dziennikarzy do komunikatu na stronie prokuratury.

W tym oświadczeniu podano, że "tuż po zdarzeniu z udziałem prokuratora i biegłego dokonano oględzin miejsca wypadku, zwłok oraz obu uczestniczących w wypadku samochodów marki BMW i KIA".

"Przesłuchano w charakterze świadków osoby, które podjęły próbę udzielenia pomocy ofiarom, a także osoby, które utrwaliły moment tragedii na kamerach we własnych pojazdach. Przeprowadzono również badanie trzeźwości i test na obecność substancji odurzających u kierującego BMW z wynikiem negatywnym" – czytamy.