Takich samochodów już za chwilę nie będzie. Dlatego tym bardziej trzeba się nimi zachwycać
Może uchylę rąbka tajemnicy, którą tak pieczołowicie budowałem. Samochód, który widzicie na zdjęciach, to z grubsza… zwykły Jaguar F-Pace SVR. O ile zwykłym można nazwać samochód z pięciolitrowym V8, które dodatkowo posiada mechaniczny kompresor.
Ale z grubsza, bo to edycja specjalna i auto nazywa się bardzo szumnie: Jaguar F-Pace SVR Edition 1988. O co chodzi z tym 1988 rokiem? To właśnie wtedy Jaguar wygrał słynny 24-godzinny wyścig Le Mans. I co ważne, Jaguar XJR-9 LM podczas tego morderczego wyścigu pokonał dokładnie 394 okrążenia Circuit de la Sarthe. Już wiecie, skąd liczba wyprodukowanych aut?
F-Pace SVR Edition 1988 to nawiązanie właśnie do legendarnego XJR-9 LM. Tyle że… nawiązanie dość po macoszemu. Najważniejszy jest tu lakier, który nawiązuje do wyścigowego dziadka. Na zdjęciach pewnie samochód wygląda na czarny, ale w odpowiednim świetle rzeczywiście wydobywa się z głębi lakieru charakterystyczny, fioletowy kolor. Ale to prawdę mówiąc dostrzegalne głównie na żywo. Ale nazwa wygląda świetnie w katalogu, bo to Midnight Amethyst Gloss.
Do tego dochodzą obręcze kół (22 cale!) w charakterystycznym złotym (szampańskim?) odcieniu, kilka dekorów we wnętrzu w tym samym kolorze i kilka oznaczeń na progach czy ponad nadkolami – że to Edition 1988.
I… to tyle. Prawdę mówiąc to trochę rozbój w biały dzień, bo od podobnie wyposażonego zwykłego F-Pace SVR ta edycja jest droższa o mniej więcej… sto tysięcy złotych. Tyle się płaci za te kilka dodatków.
A właściwie płaciło, bo nie wierzę, że to auto jeszcze można zdobyć nie z rynku wtórnego. Jakby nie patrzeć w Polsce jest osiem sztuk, więc pewnie chętni się już znaleźli. Albo zgłosili się z innych krajów.
Niemniej jednak Edition 1988 to wciąż Jaguar F-Pace SVR. A to oznacza, że to wciąż cholernie dobre auto.
Składają się na to trzy rzeczy: cudowne osiągi, komfort oraz wyjątkowy brytyjski feeling. No, to po kolei:
Ależ ten samochód jeździ!
Long story short: w F-Pace SVR (w każdym, w Edition 1988 też, dla prostoty będę się więc posługiwał od tego momentu podstawową nazwą modelu) to prymitywne auto.
Okej, specjalnie tak wyolbrzymiam, dałby Bóg, żeby w Polsce ktokolwiek umiał zrobić auto w połowie tak imponujące. Ale prymitywne, bo montowane pięciolitrowe V8 doładowane kompresorem to silnik jak na obecne czasy mocno archaiczny.
Zresztą – koncern zdaje sobie z tego sprawę i w nowszych konstrukcyjnie modelach stosowany jest już trochę mniejszy silnik od BMW. Tak jest choćby w majestatycznym Range Roverze.
To nie znaczy, że to zły silnik. Ba, jest doskonały (pomijając zużycie paliwa, ale jeśli interesuje cię zakup takiego auta, to nie jest dla ciebie raczej specjalnie istotny czynnik), tyle że po prostu nieprzystający do naszych czasów, które nacechowane są troską o środowisko.
Pięć litrów z muskularnego V8 jest dodatkowo podbudowane mechanicznym kompresorem. Nie ma tu żadnego doładowania z turbosprężarki. Co za tym idzie? Po pierwsze: niesamowite liczby, bo F-Pace SVR z tego silnika wyciąga kosmiczne osiągi. 550 koni mechanicznych, 700 niutonometrów i obezwładniające w aucie tych rozmiarów 4 sekundy do setki. I to bez żadnego poczucia turbodziury.
Co ważne, F-Pace SVR jest świetny nie tylko na prostej. Jak na pokaźnych rozmiarów SUV-a samochód wręcz świetnie skręca. Oczywiście to żadna magia, a zasługa świetnie zestrojonego (i adaptacyjnego) zawieszenia, mechanizmu różnicowego oraz oczywiście elektroniki, która pilnuje każdego z kół.
Ale z drugiej strony – mimo tych możliwości zawieszenie jest mocno wyrafinowane. W odróżnieniu od wielu samochodów konkurencji nie jest betonowe i zwłaszcza w bardziej komfortowych nastawach potrafi być całkiem… używalne. I to na nawet dziurawych drogach.
Ale w tej materii F-Pace jest bardziej nowoczesny niż w kwestii silnika. Samochód na bieżąco skanuje bowiem drogę i dostosowuje pracę zawieszenia do tego, co przed kołem. Na przykład głęboka koleina.
I last but not least – ten dźwięk z V8. Aktywny wydech pracuje wprost cudownie w tym aucie. Na rynku już nie ma wielu samochodów, które tak brzmią. Nawet Porsche ze swoimi Cayenne’ami może się chować. Serio, to po prostu miód na uszy każdego petrolheada.
Chociaż trzeba uczciwie przyznać, że normy dotyczące wydechu dopadły i brytyjski koncern. Kilka lat temu jeździłem Range Roverem Sportem SVR (jeszcze poprzedniej generacji) i o ile ten samochód jest głośny, o tyle tamten był po prostu potworem.
Wygoda i jakość
I w ten sposób płynnie przechodzimy do tego, jak F-Pace’em się świetnie jeździ. Generalnie – samo auto jest dość nietypowych rozmiarów, gdyż odnosząc się do konkurencji samochód jest gdzieś pomiędzy BMW X3 a X5. Trudno więc przypisać go do konkretnego segmentu, ale już X3 to pokaźne auto, więc F-Pace SVR jest po prostu duży.
Niemniej jednak za kierownicą czuć, że nie jest to aż tak duży samochód jak X5. Ale nie znaczy to, że rodzina nie jest w stanie nim komfortowo podróżować. Bagażnik jest naprawdę duży, a na kanapie miejsca jest zdecydowanie pod dostatkiem.
I jeśli myślisz, że w środku jest głośno, to… nie jest. Tak, to jest zupełnie w kontrze do tego, co pisałem wyżej. Rzecz w tym, że aktywny wydech w F-Pace SVR potrafi zdziałać cuda. I tak jak w odpowiednich warunkach dźwięk tego auta rozrywa niebo, tak na autostradzie we wnętrzu jest… super komfortowo. Zwłaszcza że samochód jest po prostu świetnie wyciszony.
Do tego nagłośnienie Meridian jest doskonałe, a całe auto jest wykończone w świetny i bardzo minimalistyczny sposób. Na czele z wielkim ekranem multimedialnym z systemem Pivi Pro, który według mnie jest najładniejszy na rynku i… w końcu przestał się chyba wieszać, bo to kolejne auto z tym systemem, którym jeżdżę, i w końcu nie ma tutaj dziwnych historii.
W każdym razie F-Pace’a nie da się pomylić z niemiecką konkurencją. Wady? Te same co zawsze – ergonomia czasami kuleje, ale jeśli dla kogoś styl jest najważniejszy, to jest to idealny wybór.
Ten brytyjski feeling
No właśnie – Jaguar nie jest pomimo tej listy niezaprzeczalnych zalet pierwszym wyborem dla polskiego klienta marek premium. Jeśli masz dość konkretne pieniądze (bo to samochód za konkretną kasę), to odruchowo kierujesz się jednak w kierunku niemieckiej konkurencji. I to nie tylko takiej spod znaku Audi/Mercedes/BMW, ale także Porsche.
Ale na ich tle Jaguar naprawdę oferuje przeżycie. Kiedy tamte marki oferują pracujące wręcz w kliniczny sposób doładowane (i mniejsze) jednostki, F-Pace ze swoim pięciolitrowym monstrum przypomina nam o motoryzacji, która powoli odchodzi. I którą zresztą to Jaguar chce szybko zabić.
To paradoks, ale tak to wygląda. Bo od 2025 roku wszystkie nowe modele tej marki będą już tylko elektryczne. Więc tak, to praktycznie ostatnia europejska marka, która ma taki silnik w ofercie, ale zastąpi go nie wysilonym dwelitrowcem jak próbuje to robić np. Mercedes, tylko po prostu – gasimy światło.
Ale to na razie pieśń przyszłości, choć nieodległej. Na dziś mamy do czynienia z mimo wszystko niebanalnym autem, które nie przypomina za bardzo swoich konkurentów. To wybór dla kogoś, kto woli minimalistyczne wnętrze niczym z Volvo, ale chce też brutalnej mocy – w takim najbardziej brutalnym, pierwotnym, nienowoczesnym wydaniu. Z mocarnym V8 na czele.
Dla przyzwyczajonych do barokowego wnętrza nowych Mercedesów czy BMW (Audi jeszcze jest trochę spokojniejsze, ale pewnie jeszcze) taki wybór może być wręcz przeniesieniem w świat innej motoryzacji.
Ale oczywiście za swoją cenę. Cennik F-Pace SVR zaczyna się od 612 tysięcy złotych. Ten konkretny egzemplarz (przypominam, Edition 1988) został wyceniony na… 745 tysięcy złotych.