Sekielscy wypuścili dokument o jednej z największych afer PiS. O czym są "Korzenie Zła"? [OGLĄDAJ]
"Korzenie zła" to nowy dokument Tomasza i Marka Sekielskich, który ukaże kulisy afery Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych (SKOK) założonych przez senatora PiS Grzegorza Biereckiego.
To jedna z największych afer w historii III RP, która dodatkowo nie została wyjaśniona, gdyż Prawo i Sprawiedliwość nie powołało komisji śledczej.
Dokument zaczyna się od scen z początku stycznia 2021 roku, kiedy to z aresztu tymczasowego po blisko 7 latach został zwolniony Piotr Polaszczyk, główny oskarżony w aferze SKOK Wołomin. Cały czas ciążą na nim zarzuty, ale nie został on skazany.
Mężczyzna otwarcie przyznaje już na początku dokumentu, że nie ukrywa, że był związany z aferą, ale chce, żeby odpowiedzieli za nią ci, którzy wymyślili i zorganizowali cały proceder.
Jaki proceder?
Wieloletnie zaniechania w Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredytowych – instytucjach finansowych, które opierały swoją działalność na zasadzie spółdzielczości – doprowadziły część z nich na skraj przepaści i odsłoniły patologie, takie jak w upadłej SKOK Wołomin (wskazano tam m.in. nieprawidłowości przy udzielaniu wysokokwotowych kredytów).
Mechanizm załatwiania takich kredytów opisują w filmie Sekielscy. Przywożono do Wołomina ludzi, którzy mieli zostać tzw. słupami. Najczęściej byli to bezrobotni lub bezdomni.
Osoby odpowiedzialne za proceder zapewniały im nocleg w miejscowym hotelu (w dokumencie pada jego nazwa), ubierały je w garnitury, przygotowywały odpowiednie dokumenty. W ten sposób "słupy" stawały się dyrektorami firm, menedżerami przedsiębiorstw itp.
Po takiej metamorfozie można było udać się do placówki banku, żeby złożyć dokumenty kredytowe. Na decyzję czekano od paru godzin, do kilku dni. Umowy nie podpisywano ze "słupami" w banku, tylko w wynajętym przez odpowiedzialnych za ten proceder małym baraku, po drugiej stronie ulicy.
– Jak taki słup wziął kredyt milion złotych, a pokrycie rat było rzędu 700 tysięcy, to te 300 tysięcy i mogłeś je sobie zagospodarować, jako ten dysponent słupa – opisuje działanie oszustwa Polaszczyk.
Atak na Kwaśniaka
– Był to mechanizm przestępczy, mieliśmy do czynienia ze zorganizowaną grupą przestępczą. Żeby dopełnić tą (opinię - red.) osoba, która stała na czele tego procederu, była jednocześnie zleceniodawcą próby zabójstwa (wiceprzewodniczącego KNF -red.) Wojciecha Kwaśniaka – mówi na archiwalnym nagraniu z posiedzenia Senatu w 2015 roku Andrzej Jakubiak, przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego w latach 2011-2016.
Kwaśniak opowiedział w dokumencie o wspomnianym zdarzeniu. Napastnik zaczaił się na niego przed jego domem. Gdy ten chciał wejść do środka został zaatakowany od tyłu pałką teleskopową. Napastnik zadawał mu ciosy, których Kwaśniak starał się uniknąć. Po około 5 minutach mężczyzna uciekł. Kwaśniak doznał licznych ran, między innymi pęknięcia czaszki z przemieszczeniem.
Zatrzymanym w sprawie napadu został Krzysztof A., który wraz z dwoma wspólnikami miał być odpowiedzialny za napaść na wiceszefa KNF.
Powstanie pierwszych SKOK-ów
W dokumencie pokazano, jak powstawały pierwsze SKOK-i. Inicjatorem ich założenia była grupa polityków związana z "Solidarnością" z Grzegorzem Biereckim na czele, która na początku lat 90. wyjechała do USA z misją przyciągnięcia do Polski zagranicznego kapitału. To właśnie tam polscy politycy spotkali się z przedstawicielami amerykańskich unii kredytowych, czyli tamtejszego odpowiednika SKOK-ów.
Postanowiono ten model spółdzielczych kas przenieść do Polski i tak w 1992 roku powstała Kasa Krajowa SKOK. W rozwój tej idei zaangażowało się wielu czołowych polityków tamtych czasów, między innymi Lech Kaczyński.
SKOK-i początkowo powstawały przy wielkich zakładach pracy, gdzie silnie działała "Solidarność", oraz przy parafiach. Od 1992 do 1995 roku nowopowstałe lokalne kasy mogły dobrowolnie przystępować do Krajowej Kasy, a po 1995 roku miały już obowiązek, żeby to zrobić.
Według pierwotnego założenia SKOK-i nie wymagały nadzoru, bo jako małe instytucje przyzakładowe zrzeszały osoby, które razem pracowały i znały się nawzajem. Dlatego nie wymagały kontroli państwa. Sęk w tym, że, jak przedstawia w dokumencie Sekielskich dziennikarka Bianka Mikołajewska, nic nie stało na przeszkodzie, żeby założyć SKOK np. w Gdańsku przy stoczni, ale zapisywać do niego też osoby pracujące w kopalni na Śląsku.
Żeby zostać klientem SKOK, trzeba było wypełnić deklarację członkowską, opłacić wpisowe, udział i wkład członkowski oraz wstąpić w poczet stowarzyszenia "pomoc bliźniego" wśród członków, którego działała Kasa. Każdy na deklaracji mógł też polecić członka, który mógł wstąpić do SKOK.
Polaszczyk opowiedział o swoim pierwszym kontakcie ze SKOK. Potrzebował finansowania na swoje przedsięwzięcie, chciał pożyczyć milion złotych. Został zaproszony przez ówczesnego prezesa SKOK Wołomin Mariusza G. na spotkanie. Przedstawił dokumenty. Okazało się, że nie ma odpowiedniego zabezpieczenia.
– "Nie macie (odpowiedniego zabezpieczenia - red.), a może by się znalazło". No przecież to jest sugestia. "A nie będzie problemu?" - zapytałem. Nie, okej. To był sygnał, że pozwoliłem sobie na taką nieuczciwość – relacjonował spotkanie Polaszczyk.
Fundusz łapówkowy
Kolejnym poruszonym przez Sekielskich wątkiem był fundusz łapówkowy, z którego opłacano polityków. Jego istnienie potwierdził Polaszczyk. Nie miał on ustalonego budżetu, ale jeśli była potrzeba na opłacenie kogoś, to takie pieniądze się znajdowały. Za co płacono?
– Chodziło o PR, o dobrą informację o systemie SKOK, o całą otoczkę związaną ze SKOK-ami i to najlepiej wychodziło politykom związanym z prawicą, bo oni od samego początku istnienia SKOK-ów z tych SKOK-ów żyli – wyznał Polaszczyk.
Problem powstał, kiedy podczas pierwszych rządów PiS w 2006 roku pracowano nad ustawą dotyczącą Komisji Nadzoru Finansowego. Pojawił się pomysł, żeby nadzorem objąć też SKOK-i. Wtedy odezwały się głosy wspomnianych polityków związanych z Kasami, którzy negowali tę ideę, ponieważ SKOK-i to małe instytucje i dobrze sobie radzą i nie stać je na rygory bankowe, które chce się im narzucić.
Polaszczyk podkreśla w dokumencie, że polityka odgrywała ważną rolę w SKOK-ach. Żaden SKOK, jego zdaniem, nie powstałby, bez znajomości z politykami z prawej strony sceny politycznej. Wymienił też kilka nazwisk poza senatorem PiS Grzegorzem Biereckim, którzy utrzymywali dobre relacje i spotykali się z prezesem SKOK Wołomin Mariuszem G.
Ważne nazwiska
Padło tutaj choćby nazwisko Jana Marii Jaskowskiego czy Jacka Sasina. Obecność Sasina na spotkaniach z zarządem SKOK Wołomin potwierdza także Władysław Serafin, prezes Krajowego Związku Rolników, który także oskarżony jest w aferze SKOK Wołomin.
– Z jednej strony są to kontakty towarzyskie, a z drugiej są to kontakty, które nacechowane są elementem ekonomicznym w postaci tego, że liczy się, że SKOK będzie mógł wykupić reklamę, coś zrobić, wesprzeć finansowo kampanię danego polityka. Przy takiej instytucji naprawdę można zarobić ekonomicznie, zarobić politycznie, wypłynąć. Zaistnieć w gazecie "Dobry Znak", która miała duży nakład (142 tys. -red.) – mówi Polaszczyk.
Według zeznań byłej wiceprezes SKOK Wołomin redaktorem naczelnym "Dobrego Znaku" był prezes G., a z pismem współpracowali politycy, jak wspomniany już Jan Maria Jackowski, czy Aleksandra Jakubowska. Podczas przesłuchania padają inne nazwiska, jak córki Lecha Kaczyńskiego Marty Kaczyńskiej czy też publicystów Rafała Ziemkiewicza i Jana Pietrzaka.
Sprawa Sasina
W dokumencie opisana jest także sprawa Jacka Sasina. Polaszczyk opowiada o wsparciu finansowym, które miał otrzymać polityk od SKOK Wołomin.
– W sumie to było kilkadziesiąt tysięcy złotych. To były pieniądze wręczane przez sekretariat, zostawiane w kopercie dla sekretarza, współpracownika pana Sasina, który przychodził i odbierał te pieniądze od sekretarki – mówi Polaszczyk.
– Ostatni raz to ja wręczałem nu je osobiście będąc z nim na kawie w restauracji "U Pietrzaków". To było 40 tysięcy złotych. Nie miałem takich pieniędzy przy sobie, więc wysłałem jednego ze współpracowników, żeby pojechał do wiceprezes i przywiózł. Przyjechał i widział nas siedzących razem w lokalu – opowiada Polaszczyk.
W dalszej cześci dokumentu wyznał, że te pieniądze dla Sasina nie były przeznaczone na konkretny cel, tylko ogólnie "na Prawo i Sprawiedliwość", na wsparcie partii.
Wątek kontrwywiadu
Film braci Sekielskich zahacza także o wątek wojskowy. Polaszczyk był oficerem kontrwywiadu, który na przełomie lat 80. i 90. ochraniał kontrwywiadowczo najważniejsze instytucje w państwie.
Jego dowódcy (pułkownik Lichocki i pułkownik Wolny) mieli mu wydać rozkaz rozpracowania obozu prawicowo-wolnościowego. Celem rozpracowania był m.in. Kaczyński. Stąd szerokie kontakty Polaszczyka z biskupami i politykami prawicy.
W dokumencie przedstawione zostało także powstanie fundacji Pro Civili oraz nieprawidłowości związane z jej funkcjonowaniem. Fundacja, jak pada w dokumencie, finansowała nieformalnie różne potrzeby służb specjalnych. Jej prezesem był Polaszczyk.
Biskup Głódź i nagonka na Komorowskiego
W dokumencie pojawia się także wątek biskupa Sławoja Leszka Głódzia. To on miał organizować spotkania Piotra Polaszczyka z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Co ciekawe dalej ukazana została nagonka prawicowych polityków, między innym Jacka Kurskiego, na prezydenta Bronisława Komorowskiego, którzy na podstawie wspólnego zdjęcia Komorowskiego i Polaszczyka podczas premiery filmu "1920. Bitwa Warszawska" zarzucali prezydentowi kontakty z oskarżanym i uwikłanym w aferę ze SKOK-ami człowiekiem.
Sam Polaszczyk przyznaje, że nie znał dobrze Komorowskiego i poznał go "przelotnie" podczas wspomnianej premiery filmu, którego on był producentem. Podkreśla, że spotykał go towarzysko na różnych wydarzeniach, ale nie były to spotkania "operacyjne".
– Nie byłem u niego w Pałacu Prezydenckim, nie latałem do niego z butelkami wina. Za to latałem do prezydenta Kaczyńskiego – twierdzi Polaszczyk. Jego słowa potwierdził w jednym z wywiadów były dowódca WSI generał Marek Dukaczewski.
"Myśmy nie byli związani ze SKOK-ami"
Polaszczyk został poproszony przez Sekielskiego o komentarz do nagrania z 2015 roku, kiedy Jarosław Kaczyński słyszy, że jest problem ze SKOK-ami i potrzebna jest pomoc poszkodowanym, ale żaden polityk PiS nie chce jej udzielić. Wtedy prezes PiS się oburza i twierdzi, że jego partia nie jest związana ze SKOK-ami i nie ma z nimi nic wspólnego. Twierdzi, żeby pomocy szukać "u Komorowskiego i WSI".
– Oczywiście, że SKOK-i zawsze były związane z PiS i panami Kaczyńskimi. Oczywiście że wtedy o wysztkim wiedziano, przed 2014 rokiem i przed moim aresztowaniem, co się tam dzieje – mówi w dokumencie Polaszczyk.
Co ciekawe, to PiS w 2017 roku odrzucił wniosek o powstanie komisji śledczej badającej SKOK Wołomin. Stwierdzono nawet, ustami Jacka Saina podczas jednego z wywiadów, że błędnie próbuje się zespolić aferę ze SKOK-ami z PiS, bo związani z nią mieli być byli oficerowie WSI współpracujący z fundacją Pro Civili.