Fragmenty książki Britney Spears udowadniają, że jej życie było koszmarem. Łamie mi to serce
Kiedy patrzę na zdjęcia młodziutkiej Britney, widzę śliczną dziewczynę. Duże oczy, szeroki uśmiech, promieniujące z niej optymizm i nadzieja. Pamiętam, jak to jest być młodą kobietą. To przede wszystkim niewinność i mocne przekonanie, że twoje marzenia się spełnią, a życie będzie piękne. Spotkasz miłość życia, będziesz szczęśliwa, co może pójść nie tak? Nawet jeśli jesteś nieśmiała, niepewna siebie, uważasz siebie za brzydulę, to na pewno ktoś ciebie uratuje.
Wystarczy rok, kilka lat, ba, nawet miesięcy, żeby to wszystko stracić. Zakochasz się i ktoś złamie ci serce na milion kawałków, zawiodą cię bliscy i rodzina, a świat będzie miał za nic twoje ideały i marzenia. Poczujesz się zgnojona i zajmie ci trochę, żeby poukładać sobie swoje postrzeganie siebie i świata na nowo. Jednak blask w twoich oczach zgasł, a uśmiech nie będzie już tak szeroki.
Mówię to z własnego dziewczyńskiego doświadczenia i doświadczenia swojej przyjaciółek, ale widzę to też w Britney Spears. Britney, która przecież przeżyła znacznie więcej niż my, maluczcy, bo mówimy o światowej gwieździe pop, która już jako nastolatka miała świat u swoich stóp. Nie mogę wyobrazić sobie dorastania pod taką presją, pod wiecznym ostrzałem apartów i obiektywów, tego, że każdy wchodzi ci z butami w życie.
A przecież w latach świetności swojej kariery była nieustannie upokarzana przez media, co dobitnie pokazuje dokument "Framing Britney Spears" z 2021 roku. Od początku była ofiarą seksistowskiej medialnej narracji.
Starszy dziennikarz mówiący przy nastolatce o jej piersiach, reporter pytający, czy jest dziewicą, radiowiec zadający Justinowi Timberlake'owi, byłemu chłopakowi piosenkarki, czy "piep***ł Britnej Spears" (Justin ze śmiechem i dumą odpowiada twierdząco, a jego odpowiedź powitana jest chóralnym męskim okrzykiem aprobaty).
Oto młoda kobieta, która haruje jak wół, zarabia miliony i ma rzesze fanów na całym świecie, a w zamian jest stalkowana przez paparazzi, maltretowana psychicznie przez media i slut-shamingowana. Bo ma czelność być młodą, atrakcyjną, zdolną kobietą. Gdy oglądamy we "Framing Britney Spears" sceny, w których hordy paparazzi z każdej strony napadają na wymęczoną, przerażoną wokalistkę i nie słuchają jej próśb "proszę, zostawcie mnie", nie sposób pohamować wściekłości.
Wystarczy spojrzeć na zdjęcia Britney o kilka lat starszej, żeby zobaczyć w niej zmianę. Niewinności i naiwności już w niej nie ma, jest wystudiowany uśmiech i smutne oczy. Nic dziwnego, że po latach, w pamiętnym 2007 roku, Spears nie dała już rady. Załamała się, wybuchła. Ale zamiast jej pomóc, świat znowu ją zawiódł.
Justin Timberlake skrzywdził Britney Spears i nie tylko
Britney dorastała na naszych oczach. Później na naszych oczach przeżyła załamanie psychiczne, straciła dzieci i wolność (aż na 13 lat), wywalczyła koniec kurateli i wróciła. Teraz, znowu na oczach świata, zachowuje się co najmniej niepokojąco, bo wstawia dziwne, nagie fotki albo tańczy z nożami. I znowu cierpi: poroniła, rozwodzi się z mężem.
Lubimy oceniać ludzi, lubimy oceniać Britney. Była ulubienicą Ameryki, gwiazdą, dziewicą, dziwką, wariatką, biedną, ubezwłasnowolnioną kobietą, ale nie lubimy myśleć o tym, że to my wszyscy ją zawiedliśmy. My jako media, społeczeństwo, kultura, fani.
Ale Spears zawiodły też bliskie osoby i mowa głównie oczywiście o jej rodzinie. Nie wiemy, dlaczego kuratela sądowa trwała aż 13 lat. Czy chodziło o chorobę psychiczną? O uzależnienia od używek? A może to jeden wielki spisek jej ojca, który chciał czerpać korzyści z jej pieniędzy?
Ruch #FreeBritney i media skłaniały się ku tej ostatniej opcji, bo z domu Spears płynęły niepokojące informacje. O koszmarze, który gwiazda miała przeżyć z rąk rodziny, Spears wspominała na Instagramie i w sądzie, o toksycznym ojcu mówił też ówczesny partner Sam Asghari. Zresztą artystka nie ma żadnego kontaktu ani z ojcem, ani siostrą Jamie Lee.
Fani spodziewają się, że gwiazda ujawni prawdę o kurateli w swojej nadchodzącej książce, autoryzowanej biografii "Kobieta, którą jestem", która ukaże się (również w Polsce) 24 października. Fragmenty, które pojawiły się w sieci, wskazują też na cierpienie, które zadał jej Justin Timberlake. I nie chodzi tylko o oskarżenia o zdradę po rozstaniu w 2002 r., mówienie, że ją "pie***ył" czy poniżenie jej w "Cry Me A River".
Spears zaszła z Timberlakiem w ciążę, miała 19 lat. "Bardzo kochałam Justina. Zawsze liczyłam na to, że pewnego dnia założymy rodzinę, ale Justin zdecydowanie nie był zadowolony z ciąży. Powiedział, że nie byliśmy gotowi na dziecko w naszym życiu, że byliśmy zbyt młodzi" – czytamy. Ostatecznie po namowach Justina zdecydowali się na aborcję. Britney Spears napisała, że gdyby to była wyłącznie jej decyzja, to "nigdy by tego nie zrobiła". "Jednak Justin był pewny tego, że nie chce zostać ojcem" – wspomina w książce. To wydarzenie opisała jako "jedno z najbardziej bolesnych doświadczeń w jej życiu". Nie miała jednak czasu na łzy po niechcianej aborcji, musiała jechać w trasę. Od razu.
A jakby tego było mało Justin miał zerwać z nią SMS-em, a potem obsmarowywał ją w mediach. Po tym wyznaniu fani przypomnieli sobie teledysk do "Everytime", piosenki, która powstała w odpowiedzi na "Cry Me a River" Timberlake'a w 2003 r. Pojawia się w nim kobieta w szpitalnej sali z noworodkiem na ręce, co przez lata budziło pytania. Dzisiaj znamy już chyba odpowiedź.
Co będzie w książce Britney Spears? Aż boję się o tym myśleć
Jasne, byli młodzi, a młodość rządzi się swoimi prawami i swoimi błędami. Jasne, takie były czasy, a świat się zmienił. Jasne, jej rodzina chciała dla niej dobrze. Jasne, show-biznes wszystkich sponiewierał. Niby wszystko jasne, ale jednak nie i jest mi naprawdę z całego serca przykro, że ta dziewczyna przeszła przez aż tyle.
Bo jeśli fragment o aborcji to tylko jeden fragment z książki Britney, to aż boję się pomyśleć, co jeszcze się w niej znajduje. Ile cierpienia, traumy, smutku. Ile ludzi traktujących ją jak g*ówno. Wcale się nie dziwię, że tańczy teraz z nożami i wstawia dziwne zdjęcia. Może to znak, że psychicznie nie jest z nią dobrze, a może po prostu ma już wszystko w d*upie i zwyczajnie robi co chce.
Jedyne co mnie pociesza to fakt, że Britney twierdzi, że wszystko jest w porządku, a wydarzenia "Kobiecie, którą jestem" to przeszłość. "Celem mojej książki nie było obrażanie nikogo w żaden sposób! Taka wtedy byłam... to już przeszłość! Nie podoba mi się to, co czytam w nagłówkach... dlatego właśnie odeszłam z show-biznesu cztery lata temu! Większość treści książki pochodzi sprzed 20 lat... poszłam do przodu i teraz mam piękną czystą kartę do zapisania" – napisała na Instagramie w piątek i dodała "shit happens".
"Właściwie to nie wiedziałam, że potrzebuję napisać tę książkę... Chociaż niektórzy mogą poczuć się obrażeni, pozwoliła mi ona zamknąć wszystkie rozdziały na rzecz lepszej przyszłości! Mam nadzieję, że mogę pomóc ludziom, którzy często czują się samotni, skrzywdzeni lub niezrozumiani. Ale celem mojej książki nie było ciągłe wracanie do moich przeszłych doświadczeń, co właśnie robi prasa, a co jest głupie i bez sensu! Od tego czasu poszłam do przodu" – podsumowała.
Bardzo chciałabym w to wierzyć. Bądź szczęśliwa, Britney.