Nowy łańcuszek na Facebooku. Brzmi jak mail od żołnierza z USA, a ludzie to łykają

Bartosz Godziński
13 listopada 2023, 16:42 • 1 minuta czytania
Facebooka zalały wpisy z oświadczeniami sprzeciwiającymi się "nowej zasadzie", którą rzekomo wprowadza serwis społecznościowy Marka Zuckerberga. Jego treść jest napisana pokraczną polszczyzną i przypomina łańcuszek sprzed paru lat o "Statusie Rzymu", ale ludzie (w tym także celebryci) wciąż się na to nabierają.
Łańcuszki odżyły na Facebooku w 2023 roku Fot. Firmbee / Pixabay, Facebook

"Nie zezwalam Facebookowi na obciążanie 4,99 USD miesięcznie na moje konto; wszystkie moje zdjęcia są moją własnością, a NIE Facebook!!!" – tak zaczyna się jeden z krążących łańcuszków.


Już pierwszym zdaniu powinna zapalić się lampka, bo cena jest podana w dolarach, ale jednak ludzie i tak na ślepo to kopiują. Kolejna lampka: Facebook nie jest żadnym podmiotem publicznym, tylko prywatną firmą.

Oświadczenia zalały nasze strony główne, bo w treści jest też niejako przymus wklejania tego u siebie, więc osoby mało ogarnięte w internetach posłusznie słuchają. Wierzą, że w ten sposób "omijają system".

"Od jutra zacznie obowiązywać nowa zasada Facebooka dotycząca tego, gdzie będą mogli wykorzystywać Twoje zdjęcia. Nie zapomnijcie, że ostateczny termin upływa dzisiaj!" – czytamy w innym "oświadczeniu".

Już kilka lat temu krążyły podobne łańcuszki straszące tym, że "NIE ZAPOMNIJ OSTATECZNY TERMIN JEST DZISIAJ!!!" i powołujące się na "Status Rzymu". Teraz zostało to zmodyfikowane, wciąż jest tłumaczone na pałę z angielskiego niczym niesławne maile od żołnierzy z USA, a internauci nadal to masowo i większości nieironicznie udostępniają.

Ogólnie wszystko sprowadza się do obawy przed tym, że nagle Mark Zuckerberg zaraz zacznie wykorzystywać nasze zdjęcia do niecnych czynów. Łańcuszek stał się teraz popularny, ponieważ Meta, czyli spółka, do której należy Facebook (a także Instagram i WhatsApp), rzeczywiście wprowadziła "nową zasadę" i każdy europejski użytkownik dostał już powiadomienie - dotyczy jednak czegoś innego.

Płatny Facebook wprowadził zamieszanie, więc łańcuszki odżyły

Kilka dni temu Facebook dał nam "wybór": albo będziemy korzystać z serwisu z reklamami za darmo, albo będziemy płacić za subskrypcję prawie 60 zł. Co ciekawe płatny Facebook nie oferuje (na razie) nic więcej.

Po prostu nie ma na nim reklam, ale sugerowane strony czy grupy wciąż się pojawiają. Stąd z pewnością większość użytkowników wybrała wersję bezpłatną.

"Subskrypcja Facebooka bez reklam może mieć drugie dno. Obecnie w Europie toczy się spór przeciwko spółce Meta (właściciel Facebooka i Instagrama), w którym europejskie organy zarzucają amerykańskiej spółce, że ta nie przestrzega lokalnych przepisów. Chodzi przede wszystkim o przetwarzanie tzw. danych behawioralnych w celach profilowania reklamowego" – zauważa "Wyborcza".

Tak więc Meta chce omijać w ten sposób europejskie przepisy w dość kontrowersyjny sposób, bo zwykli użytkownicy przecież nie będą chcieli płacić więcej niż serwisy streamingowe.

Oferuje więc dwie możliwości, a jeśli wybierzemy bezpłatną wersję, to automatycznie zgadzamy się na zbieranie o nas danych. I to podobno jest zgodne z RODO.

W zamian dostajemy dostęp do serwisu teoretycznie za darmo, ale akceptując regulamin, pozwalamy zbierać wartościowe z perspektywy marketingowej informacje (to, co lubimy, gdzie jesteśmy, w co klikamy etc.).

Są bardzo cenne dla reklamodawców, bo im więcej o nas Facebook wie, tym dostarcza lepsze, bo bardziej spersonalizowane reklamy, które z kolei mogą przełożyć się na decyzję o zakupie.

Zresztą już wielu z nas zobaczyło proponowany post, który wyświetlił się "magicznie" po czymś, co napisaliśmy w wiadomości prywatnej. To nie jest tak, że to Mark Zuckerberg siedzi po nocach i czyta nasze maile, ale rzeczywiście algorytmy to "widzą", analizują i potem w pozornie dobrej wierze ("no co, przecież nie wyświetlamy rzeczy, które mogą ci się nie spodobać!?") nas spamują.

Regulamin jest ważniejszy niż oświadczenie. Możemy go zaakceptować, płacić lub... usunąć konto

Dlatego też takie oświadczenia na Facebooku są nic nie warte, bo zaakceptowaliśmy go przy rejestracji. Ponadto serwis fakenews.pl przypomina, że "Wszystkie treści tworzone przez użytkowników i publikowane na platformach społecznościowych (Facebook, Instagram, Twitter) należą do nich".

Jest jedno "ale". Publikując je, udzielamy licencji do "korzystania, wykorzystywania, rozpowszechniania, modyfikowania, uruchamiania, zwielokrotniania, publicznego odtwarzania lub wyświetlania, tłumaczenia i wykonywania praw zależnych". Licencja obowiązuje do czasu usunięcia ich z serwisu.

Oczywiście to sprawia, że Facebook mógłby sobie wziąć nasze fotki czy filmiki i użyć je bez naszej zgody np. w spotach reklamowych. Przyznacie jednak, że taki scenariusz jest mało realny (jednak nie niemożliwy jeśli oglądamy na bieżąco "Black Mirror").

Chodzi przede wszystkim o to, by serwis mógł pokazywać nasze treści innym użytkownikom (czyli dajemy mu licencje) np. gdy polajkujemy post sponsorowany, a także właśnie o śledzenie naszych aktywności, o których była mowa wcześniej. Wszystko w myśl starej zasady: "jeśli coś jest za darmo, to ty jesteś produktem".