Dwie twarze Mateusza Borka. "Wielki Bór" czy może raczej "Wielki ból"?
Gdy dzwonię po ludziach ze środowiska piłkarsko-sportowego, by porozmawiać o Mateuszu Borku, w słuchawce zazwyczaj słyszę odmowę. Koledzy wolą o Borku nie rozmawiać (a bliskich, którzy według kodeksu życia Mateusza Borka są bardzo ważni, ma wielu). Pewnie dlatego, że w ostatnim czasie Borek nie ma dobrej prasy. I to delikatnie powiedziane.
Ale po kolei.
Borka długo Polacy znali "tylko" jako pana z telewizji. Konkretnego, w dobrze skrojonym garniturze, zawsze świetnie przygotowanego. Niezależnie od tego, czy miał skomentować kolejny mecz swojej ukochanej Bundesligi w Eurosporcie czy finał Ligi Mistrzów w Polsacie.
Dopiero od niedawna poznajemy go w wersji "light", choć dla niektórych może to być raczej wersja "hard".
Przy jego głosie wychowało się już całe pokolenie kibiców. Ze słyszenia znają go pewnie nawet ci, którzy sportem na co dzień się nie interesują. Mateusz Borek to dziś w Polsce dla wielu sportowy głos numer jeden. A już w 2009 roku Polacy ocenili go jako drugiego najlepszego komentatora piłkarskiego. Uległ tylko Dariuszowi Szpakowskiemu.
– Jest bestią przed mikrofonem, wielu się na nim wzoruje – słyszę od jednej z osób ze środowiska piłkarskiego.
– To zawsze sympatyczny facet, choć nigdy nie pracowaliśmy bezpośrednio razem. Na pewno idol wielu osób. To nie podlega żadnej dyskusji – podkreśla inny rozmówca blisko związany z piłką nożną.
Twarzą Polsatu był przez 20 lat. Ikona, król anteny i jej gwiazda – w tym nie ma przesady. Domem dla niego było tam studio z kamerami i fleszami.
– Portal internetowy Polsatu Sport siedział w głównym newsroomie, tam, gdzie większość dziennikarzy całego Polsat News. Przez półtora roku mojej pracy tam widziałem Borka w tym miejscu… raz. Wiem, miał głównie inne obowiązki, ale jednak taki Bożydar Iwanow pojawiał się tam praktycznie codziennie – zdradza nam były pracownik Polsatu.
To raczej nie tak, że Borek gwiazdorzył wtedy wszędzie, gdzie się pojawiał. 10 lat temu był spikerem podczas turnieju piłkarskiego w małej hali. Przyszedł tłum ludzi, a wielu w przerwie od razu wypatrzyło Borka. Kiedy ruszyli w jego kierunku, nie schował się za rogiem, nie uciekał, ale cierpliwie pozował do fotek. Nie każdemu by się chciało.
Być może przygoda Borka z Polsatem trwałaby dłużej, gdyby nie pewne zgrzyty. Realizował swoje projekty poza stacją i jak sam później stwierdził: "Nagle komuś zaczęło to przeszkadzać". – Obserwuję go od lat, czasami się dziwiłem, że potrafi robić aż tak dużo rzeczy jednocześnie – mówi mi Cezary Kucharski, były piłkarz, reprezentant Polski.
I zaczął się Kanał Sportowy
To była życiowa rewolucja nie tylko dla Borka. Razem z Michałem Polem, Tomaszem Smokowskim i Krzysztofem Stanowskim w 2019 roku rozkręcili przełomowy projekt. Kanał Sportowy dziś wzbudza skrajne emocje, ale to było wywrócenie stolika. Pierwszy raz ktoś na taką skalę próbował robić sportową telewizję w internecie.
Dziś wiemy, że skończyło się sukcesem (oglądalnościowym i finansowym), ale te parę lat temu to nie było takie oczywiste. Internet jest pełen przykładów, gdzie "gwiazdy z telewizji" nie odnajdują się na YouTube. Dla Borka i Smokowskiego to była gra o dużą stawkę.
Tymczasem Borek poza Polsatem poczuł się jak ryba w wodzie. Wyrwany ze sztywnych ram, bo sieć pozwala na więcej. Z perspektywy widza to był moment, kiedy pan w garniturze trochę wyluzował, nie musiał trzymać się zawsze pięknej polszczyzny. Albo bardziej wprost: mógł być sobą.
Jeśli chodzi o język, to od dawna było wiadomo, że Borek poza kamerami raczej nie jest święty. A przecież kiedyś był nawet lektorem w kościele i chodził na pielgrzymki.
Jaki bywa Mateusz Borek, można zobaczyć w książce "Stan futbolu", którą w 2016 roku napisał właśnie Krzysztof Stanowski. Poniżej fragment i opis rodzajowej scenki z udziałem bohatera tego tekstu i menadżera piłkarskiego Radosława Osucha.
(...) – Co powiedziałeś, k***a? – zagotował się Mateusz. – Że ci Sparks kupuje marynarkę, frajerze – odparł Osuch. – Nie mów do mnie frajerze, k***a. Wiesz, co znaczy słowo "frajer"? Wiesz co to znaczy? Jeszcze raz powiesz do mnie "frajerze", k***a, jeszcze raz powiesz, to cię zaj***ę – Borek nie zawsze posługuje się piękną, telewizyjną polszczyzną. – Zmiataj stąd, frajerze. – K***, k***a, tylko nie "frajerze" ! Zaj***ę cię! (...)
"Frajer" to jedna z największych obelg w więziennej grypserze. Borek, jako "chłopak z Dębicy" wyznaje proste zasady ulicy. Ale do jego paragangsterskiego wizerunku jeszcze wrócimy.
"Wielki Bór"
Kiedy rodził się Kanał Sportowy, Borek nie był otrzaskany z realiami YouTube. Przynajmniej w porównaniu do Michała Pola – weterana wszelkich vlogów i transmisji w sieci. Nie był też, jak jego kolega z Polsatu Roman Kołtoń, który już od dawna zbierał zasięgi ze swoją "Prawdą Futbolu".
Borek wskoczył do nowego świata, który musiał być dla niego kuszący, bo nigdy nie zamykał się tylko na sport. Ukończył szkołę muzyczną, co często lubi przypominać. Zagrał też krótkie epizody w filmach. Najpierw było "E=MC²" u Olafa Lubaszenki, później "Underdog" i "Jak pokochałam gangstera". O tym pierwszym mówił, że zagrał beznadziejnie. To jednak dobrze pokazuje, że ciągnęło go do wielkiego ekranu.
W Kanale Sportowym szybko wyszło, że Borek lubi show, a show... lubi Borka. W internecie nie musi się hamować, jak to było w tej prawdziwej telewizji. Zaczął się pokazywać częściej, mógł mówić dłużej i bez owijania w bawełnę.
– Na wizji jest zdecydowanie typem showmana, ale prywatnie to bardzo normalny facet – zapewnia Michał Listkiewicz, były sędzia piłkarski i szef PZPN. Z Borkiem znają się od lat, bo obaj długo funkcjonują w tym środowisku.
Kiedy na YouTube z powodu zaskakujących roszczeń Polsatu nagle zablokowano transmisję na żywo Kanału Sportowego, po powrocie na wizję Borek powiedział, co o tym myśli.
– Człowieku, weź się rozpędź, pier****j tą głową w ścianę i się k***a zatrzymaj. Zastanów się, co ty robisz i po co ty to zrobiłeś – stwierdził. Wtedy chyba nawet Smokowski i Pol spojrzeli na niego zaskoczeni. W tym czasie internauci już wycinali "shoty" z "orędziem" Borka.
To był ten Borek, który się nie hamuje. Z drugiej strony jest Borek komentator, o którym nasi rozmówcy mówią: profesjonalista i perfekcjonista. – Jest w tym dobry, lubię go w tej roli – przekonuje Cezary Kucharski. – Mateusz często dzwoni do mnie przed transmisją i pyta o wymowę nazwisk, bo wie, że jestem hungarystą – dodaje Michał Listkiewicz.
Borek nałogowo ogląda mecze. To ten gość, do którego zadzwonisz, jeśli w pytaniu za milion w "Milionerach" dostaniesz jakiekolwiek pytanie związane z piłką nożną.
Już w 2008 roku w rozmowie z "Gazetą Pomorską" mówił: – Jestem ze wszystkim na bieżąco. Śledzę wszelkie ruchy kadrowe u poszczególnych finalistów. Mam w głowie składy, potrafię wyrecytować nawet krótkie metryczki zawodników. To jest w końcu podstawa; kiedy ma się tę wiedzę można zastanawiać się nad komentarzem.
Mecze komentuje na... pustym żołądku. Gdy mecz jest o 20:45, to o 16 już nic nie je. – Nie masz wtedy tego refluksu, zmęczenia, znużenia. Wolę być głodny. Malutkie ciastko w przerwie, żeby dojechać do końca i dopiero idę na kolację po meczu – zdradził w jednym z wywiadów.
Borek w studiu sprawia wrażenie luzaka. Z większością swoich gości zwykle dobrze się zna i wcale nie ukrywa bliskich relacji ze sportowcami. Tak było z Tomaszem Hajto, chociaż później ich drogi się rozjechały. Ze "Świrem", czyli Piotrem Świerczewskim przyjaźnią się do dzisiaj.
– Myślisz, że Monika Olejnik nie kumpluje się z politykami? Kumpluje się, to oni do niej pierwsi dzwonią. To, że oni inteligentnie się pokłócą na antenie czy na wizji, to są wymogi tego zawodu – mówił Borek jeszcze w 2008 r. Michałowi Kińskiemu. W tej samej rozmowie dawał do zrozumienia, że woli, jak go "pięciu nienawidzi i pięciu lubi, niż dziesięciu będzie obojętnych".
Z czasem Borek zasłynął z monologów. One stały się memem, chociaż nie zawsze w negatywnym tonie. Kultowe są już prawdy życiowe Borka wygłaszane na wizji. Internauci zaczęli żartować z "Wielkiego Bora", który w swoim podniosłym tonie komentuje kolejne sportowe "dramy". Niektóre fragmenty są już kultowe.
Nie mówmy o presji w piłce! Presję mają ludzie z chorymi dziećmi, pielęgniarka na onkologii i bezrobotni, którzy muszą utrzymać rodzinę.
Borek lubi takie teksty, w pouczającym tonie, zgrywa przy tym bossa. I często chce wyglądać jak boss. Włącza mu się tryb mentora. Już nie tylko w garniturze, ale na przykład w ciemnych okularach w czasie transmisji, albo przy basenie, kiedy nagrał "odezwę" do narodu ws. Paulo Sousy, byłego selekcjonera reprezentacji Polski.
Czasami wdaje się też w twitterowe przepychanki, które zwykle ucina. Potrafił odpisać: "Nie przypominam sobie młody człowieku, byśmy byli na Ty".
– Może to jest taka konwencja? Trochę jak aktorzy wcielają się w jakąś rolę. Nawet jeśli wyjdzie jakaś przejaskrawiona formuła. Przecież nie był kiedyś tak rozpoznawalny, później pojawiły się te role w filmach – wylicza nasz rozmówca, który widuje Borka przy okazji różnych piłkarskich wydarzeń.
"Afera tajska"
Po drodze Borek wplątał się w dziwaczną historię, którą okrzyknięto "aferą tajską" i która do dziś wyskakuje w Google jako podpowiedź, gdy wpisze się jego nazwisko. Nazwa nieprzypadkowa, bo dziennikarz często wypoczywa w Tajlandii, gdzie ma swój dom. Podczas jednego z takich wyjazdów miał wrzucić do sieci screena z serią zdjęć. Było tam widać kobiece piersi i coś na kształt męskiego przyrodzenia. Zdjęcie szybko zniknęło, bo pewnie pojawiło się przez przypadek. Ale w sieci przecież nic nie ginie.
Podczas słynnego "Hejt Parku" z Marcinem Najmanem ktoś zadzwonił do studia i wymownie do tego nawiązał. Kiedy Najman dusił się ze śmiechu, Borek swoim mentorskim tonem powiedział do kamery: "Do mnie pijesz? Kolego, pomyliłeś odwagę z odważnikiem, pozdrawiam cię serdecznie".
– To k***a śmieszne było? – zapytał po chwili. Pechowo dla niego to rekordowy odcinek "HP". Do połowy listopada obejrzało go ponad 12 mln widzów. Temat wracał w innych transmisjach, ale Borek nie dawał się w to wciągnąć i mówił krótko, że nie ma czego komentować.
Ta "aferka" rozeszła się po kościach. I gdyby jedynym "skandalem" w kontekście Borka było sporadyczne rzucenie "k***ą" na wizji, nie byłoby o czym gadać. Ale Borek to człowiek wielu biznesów – jak mówią o nim niektórzy.
To nie tylko piłka, ale też umowy sponsorskie – te duże, jak i malutkie. Borek patrzy na kierowców w okolicy podwarszawskiego Zegrza z dość amatorskiego baneru reklamujacego jedną z inwestycji deweloperskich. Ostatnio wziął udział w bardzo topornej reklamie... kebaba.
Jest też świat sportów walki, w którym Borek od lat czuje się bardzo pewnie. Został przecież promotorem bokserskim. Przyjaźni się z Maciejem Kawulskim, reżyserem i jednym ze współzałożycieli KSW.
Jeden z bardziej kuriozalnych elementów swojego wizerunku Borek ukuł właśnie w nawiązaniu do walk na ringu czy w klatce. W skrócie... lubi gangsterski klimat. I w zasadzie "gangsterem" został już we wspomnianym "E=mc²", ale to była niewinna aktorska przygrywka. 20 lat po premierze tego filmu Borek ściągnął na siebie prawdziwy skandal.
Pamiętacie spot Gromdy, która promuje walki na gołe pięści? To organizacja, w której Borek działał od początku jej powstania. Aż do 2023 r., kiedy sam odciął się od niej po skandalicznym wideo, w którym wziął udział. Materiał uznano za seksistowski i pełen przemocy.
– K***a zawsze będzie k***ą. I nic tego nie zmieni – słyszymy w reklamie. Tego akurat nie powiedział Borek, ale spot kończy się jego soczystym zdaniem: "Dla prawdziwych facetów. I twardych sku****li".
Tu już Borek nie mógł nabrać wody w usta. Wziął udział w czymś, co dziennikarze i zwykli internauci po prostu zmiażdżyli. Postanowił się z tego ewakuować, bo wizerunkowo był to dla niego strzał w stopę.
W tym przypadku hasło, którym Borek reklamował się jeszcze w Polsacie, bardzo źle się zestarzało: "Nie mówię czegoś, do czego nie jestem przekonany, czy dlatego że ktoś mi każe" – zaznaczał.
Po wpadce z Gromdą w sieci Borek już na dłużej dostał łatkę gwiazdy "gangsterskiego" klimatu. Jakby tego było mało, mniej więcej w tym samym czasie zagrał jednak... w teledysku u rapera Kizo. – Patocelebrytę chcą mieć teraz wszędzie. Również na komendzie. Jak za dużo gadasz, to przejdźmy na ty. Ty k***o konfidencie – słyszymy. Borek w tym czasie siedzi w luksusowym aucie z groźną miną.
Później ten występ wypomniał mu Stanowski, który słusznie zauważył, że hasło "przejdźmy na ty" było sloganem jednego ze sponsorów Kanału Sportowego. Borek – przez przypadek lub nie – wpisał je w klimat, którego nawet nie wypada w całości cytować.
– W życiu może lepiej być trochę bardziej pokornym, a niekoniecznie gwiazdą rocka. Może niepotrzebnie poszedł w tę stronę. To, na jaki level udało mu się wskoczyć oraz jego rozpoznawalność, są gigantyczne. Ale nie chcę nikogo umoralniać – wskazuje jeden z naszych rozmówców po pytaniu o dziwne współprace Borka.
Może to jest jego alter ego, że chciałby poznać trochę życia komediowego, gangsterskiego. Może zabawa tą formułą jest elementem wizerunku, który sobie stworzył. Skórzane kurtki, ciemne okulary… lubimy ludzi, którzy są charakterystyczni, bo wpadają w oko. Jurek Owsiak ma czerwone okulary. Uważam, że nie wszystko trzeba brać serio na temat Mateusza Borka poza kamerą, bo ma prawo bawić się formułą.
Borek szczególnie w Kanale Sportowym bawi się tą formułą i testuje jej granice, ale to wciąż ten "Mateusz z ekranu".
– On wcale nie pozuje na wielką gwiazdę. Zawsze można do niego zadzwonić i pogadać. Ma już swoje lata (50 – red.), ale lubi młodzieżowy styl bycia. Tym luzactwem, sposobem ubierania się i językiem trochę oszukuje PESEL – ocenia Listkiewicz. – Czasami starszym panom odbija, żeby komuś zaimponować, ale u Mateusza to nie jest sztuczne, mi nie przeszkadza – dodaje.
Jestem bardziej z pokolenia Dariusza Szpakowskiego czy Włodzimierza Szaranowicza, ale w towarzystwie Mateusza świetnie się czuję. Nie dał mi nigdy do zrozumienia, że jestem leśnym dziadkiem. Umie rozmawiać z 20-latkami i 80-latkami, skraca dystans. Wiem, że świetnie dogaduje się z Andrzejem Strejlauem.
Borka broni też Kucharski: "Każdy ma dwie twarze, publiczną i tą prawdziwą. Mateusz jest osobą znaną i pewnie dla niektórych kontrowersyjną, ale nie urodził się jeszcze taki, który dogodziłby wszystkim".
Listkewicz w rozmowie z nami wraca jeszcze do czasów Polsatu. – Kiedyś zaprosił swojego syna, oprowadzał go po studiu i przedstawiał wszystkim. Tam byli też znani piłkarze. To rodzinny człowiek i widziałem wtedy, jak bardzo jest zakochany w synu – wspomina.
Rozłam w Kanale Sportowym
– Mati nie potrzebuje artykułów, poradzi sobie – słyszę od jednej z osób, którą chciałem podpytać o Mateusza Borka i Kanał Sportowy. Jedni najpierw chcieli mówić, później się rozmyślili, bo "o kolegach się nie rozmawia".
To faktycznie wyjątkowo drażliwy temat. Rozłam w Kanale Sportowym odbił się gigantycznym echem, ale tak naprawdę, panowie mogli załatwić to spokojnie i po cichu. Krzysztof Stanowski odszedł, temat zamknięty. I wydawało się, że szumu długo nie będzie, każdy pójdzie w swoją stronę.
Jedna transmisja "KS" z Arłamowa była jak włożenie kija w mrowisko. Borek na pytanie o Stanowskiego odpalił się tak, że trudno było mu już wejść w słowo. Smokowski dyplomatycznie wtrącał swoje trzy grosze, Pol wolał raczej uniknąć tematu.
Ze strony Borka padły zarzuty o niedotrzymywanie umowy. – Dla mnie podanie ręki jest droższe od zapisu na papierze – mówił. Później internauci śmiali się, że to żelazne "dębickie zasady". To nawiązanie do tego, że dziennikarz pochodzi z Dębicy.
Padła cała seria zarzutów: o źle skonstruowaną umowę, albo że "rozmowa o biznesie z Krzyśkiem jest na poziomie podstawówki".
To nie wyglądało na ustawkę. I nie wiadomo, czy Borek przewidział konsekwencje, ale Stanowski, który już pracuje nad swoim nowym projektem poza Kanałem Sportowym, postanowił odpowiedzieć. Chociaż jak sam przyznawał, wolałby tego nie nagrywać.
"Kłamanie na mój temat jest o tyle obarczone ryzykiem, że zawsze mogę powiedzieć prawdę" – pisał. Później pojawił się ponad godzinny materiał podważający wersję głównie Borka. Bo o Smokowskim i Polu, Stanowski powiedział niewiele.
– Mateusz miał, ma i będzie miał problem ze mną, z Weszło, z moimi pracownikami. Problem, którego nie umiem zdiagnozować i go rozwiązać. Ale on nie zniknie – tłumaczył Stanowski. Jego mama została zwolniona z "KS", bo Borek jako powód miał wskazać, że... polubiła na Twitterze wpis, który nie był pozytywny dla Borka.
Mateusz mówił, że w firmie, w której jest wspólnikiem, nikt nigdy nie będzie zarabiał więcej od niego. To jest tak głupie, małostkowe, że trudne aż do skomentowania. Ale tu nie chodziło o logikę, a o czyste ego. (...) Wirtualne roszczenia Mateusza występują zawsze, gdy coś mu się wydaje niezgodne z prawem ulicy lub generalnie, gdy coś mu się wydaje.
I jeszcze jeden fragment. Później pojawiły się reakcje, że tym wideo Stanowski... "zezłomował" wizerunek Borka i Smokowskiego.
Ciągle udajesz biznesmena albo gangstera. W obu tych opcjach wypadasz niewiarygodnie. (...) Tobie się wydaje, że to przeze mnie nie możesz już formalnie czy nieformalnie, nie wiem, jak to tam jest, być przy Gromdzie. Ale to nie przeze mnie, tylko przez te nagrywki: "K***a zawsze będzie k***ą", "Trzeba zasłużyć, by usiąść przy stoliku prawdziwych sk***eli". Człowieku, masz 50 lat. Jesteś super komentatorem, być może najlepszym w Polsce komentatorem piłkarskim. Masz świetny głos, niesamowity zasób słów, charyzmę. Ale nie umiesz oddzielić pewnych rzeczy. Nie umiesz się zdecydować, co ci przystoi, a co nie.
Borek później bronił się podczas kolejnej transmisji w Kanale Sportowym, ale już bez podgrzewania atmosfery. Mówił, że jego zarzuty względem "Stana" były jak "zabawa konwencją" i stwierdził: "Będzie prawda Matiego, prawda Krzysia".
– Wyciągnąłem z tego kilka naprawdę konstruktywnych wniosków. Ja mam 50 lat, on 40 lat. Razem mamy 90 lat. Nie chcę nakręcać spirali. Ma rację w tym, że jesteśmy za duzi. Niech każdy idzie w swoją stronę. Krzysiu, wszystkiego dobrego – zakończył Borek. Dla wielu internautów było to... najbardziej nieszczere "wszystkiego dobrego", jakie słyszeli.
– Wszyscy mówili, że Kanał Sportowy się nie rozpadnie i nikt się nie pokłóci. Przy tylu twardych charakterach wiadomo było, że dojdzie do jakichś zmian – mówi nam jeden z dziennikarzy sportowych. – Może za pół roku temat wróci, coś się stanie i dojdzie do biznesowej rywalizacji np. w kwestii sponsorów – dodaje.
Borek jeszcze w Polsacie nie ukrywał, że ma trudny charakter i jest uparty. – Chcę, żeby wyszło na moje. Demokracja jest najlepsza, jeśli to ja mam rację – przyznawał, podobno żartobliwie.
Zadzwoniłem do Mateusza Borka, żeby porozmawiać o... Mateuszu Borku. – Wszyscy wiedzą już wszystko, nie będę tego komentował – powiedział krótko.