Awantura o Witek obnażyła plan PiS. Wydało się: Taką właśnie będą opozycją
Czy wczoraj mieliśmy pierwszy sygnał, jaką opozycją zamierza być PiS?
Tak, oczywiście! Dużo jest znaków na niebie i ziemi, które zwiastują, że dopiero teraz czeka nas prawdziwa totalna opozycja. Poprzednia opozycja w niczym tak naprawdę totalna nie była. Natomiast tutaj mamy już na początek kilka rzeczy.
Jedna to oczywiście wystawianie pani poseł Witek. Ale słyszymy też, co pan prezes Kaczyński raczy wygadywać w przestrzeni publicznej – to świadczy o ciężkim szoku, ale też o przestawieniu wajchy na totalność. PiS chce znaleźć się w oblężonej twierdzy, gdzie znajdą się najwierniejsi z wiernych, "pierwsza kadrowa" Porozumienia Centrum i inni, którzy się na to załapią.
Póki co jednak ta oblężona twierdza pozostaje jeszcze otwarta, w końcu Mateusz Morawiecki z tworzenia rządu nie zrezygnował...
PiS jest świadome tego, że jeszcze ma władzę, no i ma Dudę, za sprawą którego chce szachować wszystkich. Ale Mateusz Morawiecki nie jest z kosmosu, z Marsa czy z Jowisza. Musi doskonale zdawać sobie sprawę, że nie stworzy żadnego rządu. Dlatego należy zacząć się zastanawiać, dlaczego ten czas oddania władzy jest tak wydłużany.
Prawdopodobnie nie chodzi już o "zwykłe" sprzątanie, ale o te naprawdę ciężkie rzeczy, takie jak KRS czy ustawę o prokuraturze, która uaktywnia się chyba w połowie grudnia. Czyli PiS chce przygotować wilcze doły, pola minowe i druty pod napięciem – tak, żeby nowy rząd wizerunkowo już się wyprztykał, zanim zdąży wszystko rozbroić, zanim zacznie odnajdywać różne pułapki, to minie tyle czasu, żeby wizerunkowo się mógł już wyprztykać.
To, co mieliśmy wczoraj w głosowaniach nad panią Witek w Sejmie i na pana Pęka w Senacie, było swoistym testem. Potwierdził on, że większość ma koalicja – już w tej chwili rządząca w Sejmie, choć jeszcze bez rządu.
Teraz najważniejsze jest, żeby zepsuć wszystko, co się da zepsuć. Zablokować wszystko, co da się zablokować. Zabetonować wszystko, co da się zabetonować. A jeszcze na koniec zatruje się wodę w studni, żeby nie było wątpliwości, że ten nowy rząd coś może zrobić.
Ale czy PiS-owi opłaca się tak zaostrzać przekaz przed kolejnymi wyborami, które nas w przyszłym roku czekają?
Powiedziałbym, że tutaj są cele krótkoterminowe i długoterminowe. Krótkoterminowe to jest to, co przed chwilą mówiłem: maksymalnie utrudnić życie tym, którzy przyjdą po nas. A cele długoterminowe są dosyć konkretne.
Pieniądze, które Tusk na 100 proc. odzyska z KPO w bardzo dużej mierze trafią do samorządów. I pani redaktor zwróci uwagę, że wczoraj pojawiło się mnóstwo wypowiedzi, od pana premiera począwszy, skończywszy na panu prezydencie, o tym, jak to samorząd za PiS-u fantastycznie funkcjonuje.
Sączy się więc to, jak oni te samorządy ratowali – i teraz będą startować w samorządach. A jeśli się uda i ludzie ich poprą, to oni... dorwą się do pieniędzy, które załatwi Tusk.
Później są oczywiście wybory do europarlamentu. Pomimo tego całego narzekania i antyunijnego nastawienia, to w gruncie rzeczy fajnie przytulić się do diety, nabyć emeryturę unijną, a przy okazji mieć jakieś tam wpływy. Jest więc o co walczyć.
Pytanie jednak, czy partia dotrwa do takich wyborów. Stąd mamy to ewidentne zaostrzenie kursu. Jarosław Kaczyński robił to już skutecznie dwa razy: zbierał swoją "pierwszą kadrową" z PC, a potem wspólnie patrzyli, kto wymiękł i odpadł – i przeczekiwali. Teraz mają więcej pieniędzy, więcej fundacji, rozprowadzili więcej różnych środków. Czyli mogą przeczekać tę największą nawałnicę jak pączusie w maśle.
No ale wybory samorządowe trzeba jakoś spróbować ugryźć. Na razie trochę jeszcze działają w amoku. Nie spodziewali się, że będą musieli oddać władzę, to ewidentnie widać. To widać też po reakcjach Kaczyńskiego, które są organiczne.
To nie jest gra? Kaczyński naprawdę ma taki problem z oddaniem władzy?
Gdyby się kontrolował, to nie mówiłby głupot o biciu żony czy lumpach, co to w ogóle za język? Natomiast w jego otoczeniu można zobaczyć zdziwione oczy, przerażenie, że jednak ten peron to odjeżdża prezesowi z całym dworcem i z całą siecią połączeń kolejowych.
Widać, że przeżywa to strasznie. Naprawdę nie przypuszczałem, że polityk może przeżywać tak mocno oddanie władzy. Nagle się okazuje, że te wszystkie informacje, które mu dostarczano – chyba jednak fałszywe – tak go tąpnęły, że nie jest w stanie sklecić zdania, tylko coś bełkocze o Niemcach i innych rzeczach. To wygląda przerażająco.
Widoczne są nerwy, zmęczenie – wszyscy przecież widzieli, jak zasnął podczas wystąpienia premiera. My mówimy "jak można w takim momencie zasnąć", ale każdy z nas był w takim momencie skrajnego wyczerpania. Tam z tyłu już nikt nie reagował. Posłowie z tyłu patrzą z taką rezygnacją. "No tak, nasz szef w zasadzie to już emerytura".
A jeszcze wracając do punktu wyjściowego naszej rozmowy – widać było wyraźnie, w co gra PiS zgłaszając Elżbietę Witek, ale czy większość sejmowa mogła się inaczej zachować?
Nie, koalicja nie miała wyboru. I nikt tam za bardzo nie cierpiał przy tym wyborze, bo PiS i pani Witek zapracowali sobie na to wszystko. Nawet gdyby politycy obecnej większości sejmowej powiedzieli "dobra, trudno, kompromitujcie się na własną rękę, bierzemy tę Witek" – w ten sposób nie daliby rady tego załatwić. Ludzie w Polsce oczekują realizacji obietnic. A jedną z pierwszych obietnic jest obietnica rozliczenia poprzedników.
Tu była piłka bardzo prosta. Należało zagrać z Konfederacją tak, jak zagrano – a następnie trzeba było dać wyraźny znak. A było nim właśnie niewpuszczenie pani Witek do prezydium. Czy tego chce, czy nie chce, to ona jest symbolem reasumpcji, zrywania głosowań. Pani Witek po prostu z automatu nie mogła wejść do prezydium Sejmu, bo ludzie musieli zobaczyć, że zaczynamy rozliczenia.