To ona skradła serce Pawlaka w nowych "Samych swoich". Weronika Humaj: "Zmierzyliśmy się z legendą"

Aneta Olender
18 lutego 2024, 07:10 • 1 minuta czytania
Jak sama przyznaje, choć w tym zawodzie to przydatna umiejętność, ona nie umie rozpychać się łokciami. Jednak najwyraźniej w niczym to nie przeszkadza, bo zarówno na małym, jak i dużym ekranie widzimy ją coraz częściej. Weronika Humaj widzom znana szczególnie z serialu "Stulecie Winnych" teraz pokazuje swoje umiejętności w filmie "Sami swoi. Początek". W rozmowie z naTemat aktorka opowiada m.in. o obawach przed zmierzeniem się z tak kultową historią i o pewności siebie na scenie i w życiu.
Weronika Humaj w "Sami swoi. Początek" zagra Manię, ukochaną, a później żonę Pawlaka. Fot. Jarosław Sosinski / kadr z filmu "Sami swoi. Początek".

W twoim domu rodzinnym są fani "Samych swoich"?

Mam w pamięci sceny z oglądania "Samych swoich", dobrze znam wątek zakazanej miłości Wici i Jadźki, ale raczej nie był to kultowy film w moim domu. Szybciej mogłabym tak powiedzieć o "Jak rozpętałem drugą wojnę światową".


Kiedy na ekrany wchodzi coś, co w pewnym sensie już było, porównania są nieuniknione. Słychać też komentarze "po co to ruszać?". Jaka zareagowałaś, kiedy okazało się, że zagrasz w nowych "Samych swoich"?

Najpierw był casting, później długo, długo cisza i nagle dowiedziałam się, że w tym gram. Oczywiście, że miałam obawy. Jednak gdy dostałam scenę na casting, pomyślałam "Ok, fajnie napisane". Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że autorem scenariusza jest Andrzej Mularczyk. 

Czyli scenarzysta trzech dobrze nam znanych części "Samych swoich" wyreżyserowanych przez Sylwestra Chęcińskiego.

Tak, dlatego przekonywałam się do tego projektu coraz bardziej. A gdy już przeczytałam cały scenariusz, uznałam, że jest to świetna historia – i wzruszająca, i z wieloma momentami zabawnymi. Przyciągała mnie też rola, którą miałam do zagrania. 

Wiele elementów przemawiało za tym, by w to iść, więc posłuchałam intuicji. Musieliśmy zmierzyć się z legendą, ale mam świadomość, że ryzyko istnieje zawsze. Nigdy nie wiesz, jaki będzie odbiór, jaki finał. 

Twoją bohaterkę fani Kargula i Pawlaka – w tym mój tata – znają doskonale. 

To Mania, żona Pawlaka. Postać, która została już wykreowana przez Marię Zbyszewską.

Ale tak naprawdę to zupełnie nowy film, inni bohaterowie, z innymi marzeniami, planami, z innym doświadczeniem niż ci, których poznaliśmy wcześniej.  

Rzeczywiście jest to inny film, inna opowieść. Poza tym założenie było takie, że nie kopiujemy, tylko przepuszczamy bohaterów przez siebie. Czułam, że moja Mania będzie różniła się od tej już znanej, ale oczywiście próbowałam coś złapać i od niej – pewną posągowość i zasznurowanie, które dostrzegałam. 

Przed wejściem na plan oglądałaś namiętnie poprzednie filmy?

Oglądałam, ale nie wałkowałam ich w kółko. Uznałam, że nie jest to wcale dobry pomysł. Natomiast oglądałam też dokumenty o Kresach, wypowiedzi ludzi stamtąd, żeby jakoś poczuć tamte czasy, klimat.

Myślę, że dużo dały mi też moje doświadczenia, kontakty z moimi dziadkami. Urodziłam się w Nowej Hucie, ale gdy miałam 10 lat, przeprowadziliśmy się do nich na wieś. Zresztą wcześniej spędzałam tam każde wakacje. 

Przypominałam sobie rozmowy z dziadkiem i to, jak obserwowałam i jego, i babcię. Zupełnie inny model małżeństwa niż dziś i niespotykana miłość do ziemi, poczucie tożsamości. 

Dziadek żyje?

Tak, ma 93 lata. Jest niesamowitym człowiekiem, jest w świetnej formie. 

Nadal mieszka w tamtej wsi?

Tak, tak. Do tej pory ziemia, gospodarka, zwierzęta są dla niego wszystkim. 

Wakacje u dziadków to był taki wyczekany czas, sielska kraina?

Spędzaliśmy tam całe dwa miesiące. Byliśmy my, czyli ja i moje rodzeństwo, banda kuzynostwa, dzieci sąsiadów, więc naprawdę było genialnie. Wstawaliśmy rano podekscytowani, bo zastanawialiśmy się, co dziś nas czeka, co zrobimy. 

A teraz masz jakieś takie swoje ukochane miejsce? 

W pewnym sensie moje mieszkanie jest takim moim bezpiecznym miejscem, domem. A tak naprawdę najważniejsi są bliscy, przyjaciele, z którymi tworzę życie. 

Czyli ludzie, nie miejsca?

Z pewnością. Dom bardziej kojarzy mi się z ludźmi, niekoniecznie z konkretnym miejscem. Poza tym chyba nie znalazłam jeszcze takiego swojego miejsca, do którego wracam, żeby się wyciszyć, odzyskać energię.

Bardzo ładują mnie góry, wędrówki. Kocham iść przed siebie, bo wtedy mam kontakt ze sobą, wracam do siebie.

Czy twoim celem nie są przypadkiem Himalaje?

Już od paru lat siedzi to w mojej głowie. Trochę czytam na ten temat, bo nigdy się wspinałam, ale ciągnie mnie do tego. Jest cel, ale to droga jest najważniejsza. 

Na pewno musiałabym się bardzo przygotować do takiej wyprawy. Jednak myślę, że realizacja planu jest coraz bliżej.

Trzeba do tego sporo przestrzeni i czasu, a ty ostatnio chyba jesteś dość zajęta? 

Rzeczywiście zeszły rok był dosyć intensywny i mam nadzieję, że tak będzie nadal, bo bywa różnie. Nie mam etatu w żadnym teatrze, więc w pewnym sensie jestem freelancerem, ale myślę, że jest to spójne ze mną. Uwielbiam poznawać nowych ludzi, współtworzyć kolejne projekty, historie.

Wtedy jest się przez jakiś czas na czymś w rodzaju haju, ale później, po wszystkim, przychodzi moment, gdy gdzieś się zaszywam. Potrzebuję czasu na regenerację. Im jestem starsza, tym bardziej czuję, jak jest mi to potrzebne, i ile potrzeba czasu, by zrzucić jakąś rolę, zostawić projekt za sobą. 

I ile to zajmuje?

Zależy od roli, od projektu. Oprócz tego, że pożegnanie z rolą jest trudne i trzeba jakoś domknąć ten proces, to do tego czasu jest się też na ogromnych obrotach. A potem, nagle, budzisz się w mieszkaniu i jest cisza. Nie ma już tych wszystkich bodźców.

Myślę, że dla mnie najlepszą metodą jest terapia szokowa, rzucenie się w coś innego. Odkryłam to nie tak dawno, kiedy wybrałam się w podróż. Jednego dnia skończyłam zdjęcia, a następnego poleciałam do Tajlandii. 

Wtedy pierwszy raz nie miałam aż takiego zjazdu. Poza tym było to moje pierwsze zetknięcie z Azją. Wydarzyło się to trochę przypadkowo, ale poleciałam tam i zachwyciłam się inną kulturą, smakami. Od tamtego czasu zaczęły się moje podróże. Złapałam bakcyla. 

Pozwól, że jednak wrócę jeszcze do pracy – poza "Sami swoi. Początek", niebawem będzie można zobaczyć cię też w innej produkcji i w zupełnie innej roli. Mam na myśli serial Canal "Prosta sprawa". Kogo tam zagrasz?

Mogę powiedzieć, że jest to kino akcji i że historia dzieje się w Karkonoszach. Gram onkolożkę. Tak się potoczyła moja ścieżka zawodowa, że sporą część tej drogi spędziłam w kostiumowych produkcjach, więc ucieszyłam się, że to historia współczesna. 

Ale ta twoja ścieżka zawodowa to też dubbing i teatr. Ostatnio widziałam cię w spektaklu Teatru Telewizji "Znowu 'łut szczęścia'". 

Za teatrem zaczęłam tęsknić, bo miałam od niego dłuższą przerwę. Po szkole nie do końca wiedziałam, w którą stronę chcę iść. Dałam sobie czas, żeby się rozejrzeć. Nie złożyłam CV do żadnego teatru, ale udawało mi się raz na rok robić gdzieś spektakl i odpowiadało mi to. 

Ostatnim, w którym grałam, była "Lolita" w Łodzi, ale niestety z powodu pandemii zszedł z afisza, więc Teatr Telewizji był dla mnie takim powrotem. Kocham kino, ale teatr to zupełnie inny rodzaj pracy. 

Przed naszą rozmową dzwoniłam do kogoś, kto grał z tobą w spektaklu. Chciałam o ciebie wypytać.

I co ten ktoś powiedział?

Żadnych plotek, kontrowersji… Że jesteś wspaniała, że masz świetne poczucie humoru. Że jesteś utalentowaną i skromną osobą. Zgadasz się z tym ostatnim?

Chyba jestem.

A stereotyp jest taki, że aktorka i skromna się wykluczają, bo trzeba umieć się rozpychać łokciami.

Rzeczywiście… Czasami myślę, że może byłoby mi momentami łatwiej, gdybym potrafiła się rozpychać.

Ale i bez tego chyba jest dobrze?

Idę swoją drogą i staram się mieć zaufanie do siebie, do swojej intuicji. Dobrze na tym wychodzę.

Kiedyś wywiady były dla mnie bardzo stresujące, paraliżujące. Uważałam, że moje role mówią za mnie, dlatego przy jakiejkolwiek promocji zaznaczałam: "błagam, nie chcę się wypowiadać, niech ktoś zobaczy, jak zagrałam, to jest moja wypowiedź". Dziś rozumiem, że jest to też ważne dla widzów. 

Jednak staram się działać na własnych zasadach. Ufam sobie. To jaka jestem, jest wystarczające, to jest moja wartość. Nie spełniam czyichś oczekiwań. Mam ochotę tak się ubrać, to tak robię, mam ochotę coś powiedzieć, to mówię to.

Kiwam głową ze zrozumieniem. Kiedy szłam na dziennikarstwo, usłyszałam, że to dziwne, bo przecież nie potrafię wejść gdzieś z buta… I pewnie starałam się być inna, sprostać oczekiwaniom. A dziś uważam, że wrażliwość to też odwaga.

To są właśnie stereotypy. Jesteś dziennikarką, więc musisz mieć takie cechy, jesteś aktorką, to takie. A tak naprawdę jest masa aktorów i szalonych, niezwykle energetycznych, i bardzo introwertycznych, nieśmiałych. Jasne, że każdą rolę staram się przepuszczać przez siebie, ale jednak jest to rola, a nie jestem to ja.

Ale już w wywiadach występuję jako ja, nie mam się za czym schować, dlatego to było dla mnie trudne. Może i ja żyłam tym stereotypem, że powinnam być jakaś, inna niż jestem. 

Czy ta introwertyczna część ciebie sprawiała, że było ci trudniej np. w szkole teatralnej? 

Nic złego mnie tam nie spotkało. Zastanawiałam się, czy przypadkiem czegoś nie wypieram, ale nie, myślę, że naprawdę miałam szczęście. 

Poza tym, mimo że szkoła była dla mnie bardzo ważna, miałam pewien dystans do tego świata. Może to też mnie uratowało, bo szkoła teatralna jest w pewnym sensie bańką.

Jasne, były różne sytuacje. Usłyszałam kilka nieprzyjemnych tekstów, może dziś bym inaczej na nie zareagowała, ale nigdy nie było sytuacji, by ktoś przekroczył moją granicę. 

Choć wiem, że takie sytuacje się działy – w innych grupach, na innych rocznikach. Sądzę, że byliśmy też jeszcze takim pokoleniem, które pozwalało na więcej. Dopiero później zaczęło się to zmieniać. Przyszły młodsze roczniki i zrobiły rewolucję. Super, bo jestem za partnerską pracą. 

W twojej rodzinie były jakieś artystyczne zapędy i dlatego ty wybrałaś taki zawód?

Razem z moją siostrą poszłyśmy do szkoły muzycznej, ale nie wynikało to z jakichś artystycznych zapędów moich rodziców. Zresztą każde z mojego rodzeństwa było w szkole muzycznej, choć moi bracia rezygnowali po roku albo dwóch. 

Mieszkaliśmy w Nowej Hucie, a my spędzaliśmy czas przed blokiem, więc rodzice chcieli nam jakoś inaczej zorganizować czas. Jestem im wdzięczna, bo może od tego wszystko się zaczęło.

Teraz już nie grasz?

Gdy skończyłam szkołę muzyczną, zagrałam dyplom, przestałam grać. To było takie ostre cięcie. Może kiedyś trafi mi się rola, w której będę mogła się wykazać. Uwielbiam grać z nut. Myślę, że jestem w tym dobra. 

Nie grasz dlatego, że masz złe wspomnienia ze szkoły muzycznej?

Do szkoły muzycznej chodziłam przez 12 lat. Byłam w klasie fortepianu, później miałam dodatkowy instrument – klawesyn. Ta szkoła nigdy nie była moim marzeniem, ale polubiłam ją. Lubiłam spędzać tam czas, lubiłam, jak się działo. 

Chociaż w klasie fortepianu chyba rzeczywiście doświadczyłam przekroczenia moich granic. Trafiłam na kobietę, która trochę się ze mnie wyśmiewała, podkreślała, że mam małą rękę, wciąż mówiła o wynikających z tego powodu problemach technicznych i o tym, że nigdy nie będę pianistką. 

Kiedy jasno dano mi do zrozumienia, że nie ma sensu, żebym była na kierunku fortepianu, to jakoś tak to się potoczyło, że nauczycielka od rytmiki zobaczyła mnie na korytarzu i zaproponowała mi przejście do niej. 

Tak zrobiłam, choć rytmika jest kierunkiem trochę obśmiewanym, o którym mówi się, że idą na niego dziewczyny, które nie potrafią dobrze grać na fortepianie.

Nie miałam pojęcia, że tak się mówi.

Tak jest, ale miałam tam super przedmioty: taniec, balet, improwizację, miałam praktyki w przedszkolu, psychologię.

Czy dobrze rozumiem, że byłaś w szkole średniej i po tej szkole szłaś do drugiej szkoły "średniej", a do tego jeszcze praktyki?

Tak. Nie wiem, jak jest teraz, ale wtedy po II stopniu mogłabym uczyć w przedszkolu.

Musiałaś być świetnie zorganizowana.

Zawsze umiałam kombinować i zawsze dobrze na tym wychodziłam.

Ale nie byłaś przeciążona?

Owszem były takie momenty w liceum, gdy miałam totalnie rozładowane baterie. Nie wiedziałam, dlaczego nie mogę wstać z łóżka.  

Na pewno jakoś mnie to też ograniczało towarzysko, ale z drugiej strony to była moja przestrzeń. Szkoła muzyczna na pewno mnie ukształtowała i na pewno mi pomaga. 

A dziś, gdy przygotowuję się do roli, lubię zrobić konkretną playlistę, złożoną z kawałków, które kojarzą mi się z postacią. 

Mówiłaś wcześniej o zaufaniu do siebie, o zmianie, którą przeszłaś. Pamiętasz, kiedy to się stało? Niektórzy żartują, że dzieje się tak po przekroczeniu 30.

Trochę tak jest. Jak miałam 28, 29 lat, czułam, że sporo się we mnie zmienia, że to dorosłe życie, ta odpowiedzialność mnie przeraża. A gdy już przyszła 30., wzięłam wszystko na klatę. 

Czuję, że zaczynam mieć inne potrzeby, że zaczynam siebie czuć bardziej. No i dystans. To jest coś, co ratuje. 

Pewnie nie przychodzi to ot tak, ale jest efektem pracy nad sobą, procesem?

Myślę, że ogromnej pracy. Lata nad tym pracowałam. Wszystkie doświadczenia były potrzebne, te dobre i te trudne – także zawodowo, mierzenie się ze swoją ambicją. 

Staram się patrzeć na to z wyrozumiałością. Taka była i jest moja droga, dlatego jestem w tym miejscu, w którym jestem.

Motywują cię porażki czy wręcz przeciwnie?

Chyba wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że porażki zawsze mocno przeżywałam. Wolę pracować w innej atmosferze. Wtedy czuję, że potrafię latać. 

Potrzebuję też specyficznych warunków pracy. Nie z każdym dobrze się czuję, nie z każdym będzie mi się dobrze pracowało. Nie chcę się boksować, brać udziału w jakimś pokazie sił. Jeśli coś mi mówi, żeby nie iść w to, to słucham siebie, bo komfort pracy jest dla mnie ważny. Tak samo jest w życiu. Uczę się obsługi siebie.

A co z tą ambicją?

To bardzo trudny temat. Ona jest super, kiedy motywuje. I to też jest potrzebne, by walczyć o siebie, ale myślę, że miałam taki okres w swoim życiu, gdzie ambicja zaczęła mi przeszkadzać.  

Od dziecka brałam udział w każdym konkursie, nieważne czy plastycznym, matematycznym czy historycznym.

Ja podobnie. Zapisywałam się nawet na konkursy o wiedzy biblijnej… 

Też brałam udział w czymś takim. Lubiłam to, lubiłam adrenalinę. Jednak z perspektywy czasu patrzę na to inaczej.

Że jest to ciągłe udowadnianie sobie i innym, że potrafię, że coś osiągam, znaczę? 

Dokładnie. Super, że miałam w sobie taką siłę i potrzebę, żeby pokazywać "Ej, tu jestem, zobaczcie mnie", ale z drugiej strony jest to trochę smutne, że musiałam tego szukać na zewnątrz. 

A i tak pewnie ciągle było za mało…

Tak, bo przecież jestem niewystarczająca. Mierzyłam się z tym. Teraz jest inaczej. I to jest właśnie efekt tej pracy nad sobą. 

Czuję, że zmienia się też moje podejście do zawodu. Kiedyś bardzo sklejałam grane przeze mnie postaci ze sobą, a ambicja ciągle mówiła, że powinnam już tu być, to zrobić. 

Teraz sobie myślę, co ma przyjść, to przyjdzie, to, co przychodzi, jest dla mnie dobre i dzieje się w odpowiednim momencie. Wiem, że nadużywa się tego określenia, ale naprawdę chcę być blisko siebie. 

Oczywiście jednocześnie mam duży apetyt na różne role, chciałabym grać i nie zostać zaszufladkowaną. 

W "Stuleciu Winnych" grałaś przez 4 lata, ale chyba nie zostałaś zaszufladkowana?

Bałam się tego po pierwszym sezonie. Grałam tam postać Ani i ludzie skleili mnie z nią. Potem, gdy dostałam propozycję zagrania w "Stuleciu Winnych" drugiej postaci, Kasi, wiedziałam, że to odważny pomysł. 

Zastanawiałam się też, czy na pewno dobry – zostać tak długo w jednym serialu. Miałam jednak potrzebę udowodnienia i ludziom i pewnie sobie też…

Że nie tylko ta Ania.

Że nie tylko ta Ania. Zagrałam dwie postaci w jednym serialu, więc poprzeczka była zawieszona wyżej. Nie wiem, jak mi się to udało, to niech już widzowie ocenią, ale dla mnie to było cenne.

Czujesz, że to jest twój czas?

Czuję. Nie będzie fałszywej skromności. Wiesz, po czym poznaję, że to jest dobry czas? Po tym, że jestem w jakimś dobrym miejscu, że nie pojawia się presja. 

Czuję, że mam większe zaufanie do tego, co mi przyniesie życie. Odważam się marzyć, zaczynam mówić o tym, czego bym chciała i robię krok w stronę tych marzeń. A wcześniej myślałam: "znajdźcie mnie".

Chciałabym ci zadać jeszcze moje ulubione pytanie: o czym marzysz, ale nie zawodowo?

Zawsze chciałam mieć drewniany domek w górach, są jeszcze te Himalaje. Mam dużo marzeń i nie będę ukrywać, że kocham to, co robię, kocham mój zawód, który jest nieodłączną częścią mojego życia, więc wiele marzeń jest związanych z tym właśnie. 

Zresztą aktorstwo pomaga mi realizować moje marzenia. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym robić coś innego.

Czytaj także: https://natemat.pl/513076,wspolczesne-chlopki-czy-mam-czasami-dosc-nie-czasami-ale-codziennie