Racewicz musiała przerwać wywiad. Mówiła o tym, jak dowiedziała się o stracie męża
Joanna Racewicz przerwała wywiad. Wspominanie śmierci męża wciąż ją boli
Niecałe czternaście lat temu jej poukładane życie legło w gruzach. Katastrofa smoleńska zabrała jej najdroższą osobę, męża Pawła Janeczka. Pełnił on funkcję porucznika Biura Ochrony Rządu.
Niedawno, podczas rozmowy ze "Światem Gwiazd", Joanna Racewicz podzieliła się refleksjami dotyczącymi wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku. Ujawniła, że w chwili, gdy rozgrywała się ta tragedia, przebywała na terenie swojego miejsca pracy.
Szczegółowo wspomniała, że moment, w którym otrzymała wiadomość o śmierci swojego męża, nastąpił tuż po wywiadzie z Anią Dąbrowską, przeprowadzonym dla programu "Dzień Dobry TVN".
– Odbyło się pierwsze wejście, zrobiłyśmy pierwszą rozmowę. Na przerwie reklamowej ktoś otworzył komputer i pamiętam zdanie: "Boże, słuchajcie, możemy nie mieć prezydenta!" – przytoczyła.
– Wtedy zaczęłam dzwonić do Pawła. Jego telefon był wyłączony, nie odbierał. Był sygnał jak przy trybie samolotowym. Zadzwoniłam do jego kolegi, który odebrał. Dziwna wymiana zdań: "Poczekaj, sprawdzam". Zrozumiałam, że on jest na tym pokładzie – dodała Racewicz.
– Potem pamiętam tylko tyle, że już nie było następnego wejścia, że Remik Maścianica, producent tego wydania, odwiózł mnie do domu, choć upierałam się, że pojadę sama. Potem zaroiło się w domu od ludzi, a ja mogłam tylko przytulać Igora i właściwie o niczym nie myślałam – stwierdziła.
Dziennikarka podkreśliła, że jej mąż początkowo miał nie lecieć do Smoleńska. Z uwagi na urodziny Igora zmienił jednak plan. – To nie była jego kolej. Miał dwa tygodnie później lecieć do Nowego Jorku z prezydentem, ale zamienił się z kolegą, bo chciał być na urodzinach syna – tłumaczyła Racewicz.
– Zresztą była taka rozmowa między nami: "Co wybrać, Joasiu?". "A chcesz być, kochanie, na urodzinach syna?", "No pewnie!". "To bierz Smoleńsk". Kilka dni później ten kolega, z którym się zamienił, niósł na ramieniu jego trumnę, płacząc jak bóbr – wspominała.
Po przywołaniu momentu pochówku męża Racewicz tymczasowo przerwała rozmowę. Kiedy powróciła do studia, podkreśliła, że "czas nie ma mocy uzdrawiania ran".
– Gdybym miała jakoś funkcję czasu w tym przypadku, to on oswaja z tym, z czym masz się zmierzyć. Niczego nie leczy – oznajmiła. Dziennikarka potem wspomniała o swoim synu, który w 2010 roku miał niespełna dwa latka.
– Dla Igora świat praktycznie od zawsze jest światem bez taty – powiedziała. – Mówi, że trochę go pamięta, ale nie wiem, czy to funkcja jego wyobraźni, naszych rozmów, moich opowieści, czy faktycznie w takim małym człowieku jest jakaś pamięć? – dodała.
Racewicz przez następne kilka minut dzieliła się historią o osobie, która zastąpiła Pawła Janeczka w dniu tragicznego lotu. Zaznaczyła, że nie żywi żadnej urazy do współpracownika swojego męża za zaistniałą sytuację, ponieważ sama również wielokrotnie wymieniała się zmianami w pracy.
– Bardziej mnie dziwiło, że nigdy nie podszedł do mnie, nie zadzwonił, niczego nie powiedział. Może się bał? – zastanawiała się.
– Ludzie czasem boją się powiedzieć coś, zareagować. Reakcja oznacza wzięcie części odpowiedzialności. Strach blokuje myśli, słowa, uczynki i skutkuje zaniedbaniem. (...) Nie mam żalu, chyba go rozumiem, chociaż zrobiłabym inaczej – podsumowała.