Równo rok temu wywaliłem z telefonu Facebooka i TikToka. I to był prawdziwy game changer

Michał Mańkowski
06 marca 2024, 18:14 • 1 minuta czytania
To był mój mały game changer w codziennym życiu. I jestem w szoku, że od jego wprowadzenia w życie minął już rok. Może dlatego wczorajsza awaria Facebooka, która "wstrząsnęła internetem" mnie tak naprawdę nawet nie obeszła.
Równo rok temu wywaliłem z telefonu Facebooka i TikToka. I to był prawdziwy game changer. Zdjęcie wygenerowane przez Midjourney

Równo 12 miesięcy temu wywaliłem z telefonu Facebooka i TikToka. I przyznam, że sam jestem zaskoczony, jak szybko ten rok minął, bo w mojej głowie to "było przecież przed chwileczką".


Miałem pewne obawy, bo pracuję w mediach, więc bycie na bieżąco to moja codzienność i część obowiązków. Facebook, czego by o nim nie mówić, to zawsze kopalnia tematów i newsów, a TikTok pozwala być na bieżąco z trendami.

Ostatecznie wygrało jednak zmęczenie tym bezwiednym odpalaniem aplikacji i zombie scrollowaniem. Łapałem się na tym, że czasami działała u mnie pamięć mięśniowa, a kciuk samoczynnie leciał w określone miejsca ekranu smartfona. Odblokowanie, klik w aplikację, scroll, scroll, scroll, scroll. Do porzygu.

W pracy, na mieście, przy śniadaniu, wieczorem na kanapie podczas oglądania serialu. Nagle okazało się, że poziom skupienia został przez lata rozbity do tego stopnia, że nie byłem w stanie obejrzeć 40-minutowego odcinka bez sięgnięcia po telefon. Ciekawie opisuje to artykuł "State of the culture", który w otwierający oczy sposób opisuje mechanizmy rządzące dzisiejszą kulturą i social mediami.

Rozproszenie jest najszybciej rozwijającą się gałęzią. Można to nazywać przewijaniem, przesuwaniem, marnowaniem czasu czy jakkolwiek inaczej. To nie jest sztuka czy rozrywka, ale nieustanna aktywność. Kluczem jest to, że każdy bodziec trwa tylko kilka sekund i musi być powtarzany. To jest coś więcej niż tylko trend. Może trwać wiecznie, ponieważ opiera się na chemii ciała, a nie modzie czy estetyce. Nasz mózg nagradza te krótkie chwile rozproszenia. Uwalnia się neuroprzekaźnik - dopamina, co sprawia, że czujemy się dobrze, więc chcemy powtórzyć bodziec. To model podobny do uzależnienia. Fragment tekstu "State of the culture"

Wiedziałem, że to jest złe, bo gołym okiem było widać, że nic z tego nie wynika. Męczyłem się z tym, ale nie mogłem przestać tego robić. Miarka przebrała się po dwóch sytuacjach, na które zwróciłem uwagę bardziej niż zazwyczaj.

Pierwsza: Sprawdziłem telefon, przescrollowałem Facebooka, odłożyłem go. Nie minęło kilkadziesiąt sekund, a w mojej ręce znów automatycznie wylądował telefon, na którym... odruchowo zacząłem znowu scrollować Fejsa. Przecież absolutnie nic nie mogło się zmienić w tym czasie, nie miałem potrzeby sprawdzenia, wiedziałem to, a mimo to, zrobiłem to.

Druga: Wieczór, leżę na kanapie i scrolluję TikToka. Mija już naprawdę dużo czasu (aż wzdrygam się, gdy pomyślę jak dużo), a ja nadal to robię. Wiem, że nie chcę. Chcę przestać, ale... jeszcze sprawdzę, co tam czeka na dole. Każdy kolejny film to coraz większe – przepraszam za dosłowność – gówno. A mimo to kciuk dorzuca kolejne scrolle i z każdym kolejnym filmem tak przyjemne dla mózgu wyrzuty dopaminy.

Chciałem, ale nie mogłem, więc ostatecznie decyzja sprowadzała się do... kill it. Aplikacja Facebooka i TikToka wyleciała z telefonu na zbity pysk. Nie lubię półśrodków, więc nie chciałem bawić się w ograniczanie czasu spędzanego na aplikacjach.

Byłem pewien, że mocno odczuję ich brak i po paru tygodniach bądź miesiącach wrócę jak syn marnotrawny.

Tymczasem zaskoczenie.

Poszło zaskakująco łatwo i bez najmniejszych problemów. Może przez kilka dni odruchowo chciałem odpalić aplikacje, ale szybko pozbyłem się tego nawyku. Nie o samym usunięciu tutaj, a o tym co dzięki niemu zauważyłem. Facebook, pod względem atrakcyjności dla użytkownika, jest dzisiaj w stanie wegetatywnym. Wchodzę tam raz na kilka tygodni z poziomu komputera, gdy sobie przypomnę i już po chwili żałuję. Feed przypomina Naszą Klasę ze schyłkowych czasów, brakuje tylko eurogąbek do płacenia. Jest absolutnie straszny. Masa reklam, absurdalnych bądź idiotycznych profili i grup, które poleca mi algorytm, a które nijak pasują do moich zainteresować. Pełno tam ordynarnego spamu, gównocontentu od jakichś randomowych ludzi i perfidnego scamu.

Można się różnie zestarzeć, ale Facebook dosłownie i w przenośni zestarzał się źle. Bardzo źle. Uderza to ze zdwojoną siłą, gdy wchodzi się na niego tak rzadko, jak robię to teraz. Zderzenie z tym, czym Facebook był, a czym jest, okazało się dość brutalne. Zarówno dla mnie, jak i Facebooka.

Z kolei TikTok ma najlepszy algorytm ze wszystkich apek, który wciąga użytkownika za uszy i nie chce go wypuścić. Uzależnia. Wykracza już daleko poza zwykły portal social-mediowy. Pożera czas i zachęca nie tylko do oglądania, ale i tworzenia contentu, bo bariera wejścia w porównaniu do Facebooka, Instagrama czy YouTube jest bardzo niska.

TikTok wywrócił do góry nogami model popularności. Wszędzie indziej potrzeba dużo obserwujących, by ktoś nasze treści oglądał. Na TikToku można dotrzeć do setek tysięcy osób, nie mając prawie w ogóle ludzi, którzy nas wcześniej obserwowali.

W efekcie w feedzie widać patologie i nierzadko chore lub ewidentnie zaburzone osoby, które oglądając innych, wierzą w łatwo odtwarzalną karierę influencerska.

Masa znajomych wciąż często wysyła linki z TikToka do obejrzenia. Da radę obejrzeć je z poziomu przeglądarki, choć jest to lekko upierdliwe. Zresztą, chwilę później te same filmiki latają po instagramowych reelsach czy youtube'owych shortsach.

Dlatego polecam każdemu. Naprawdę niewiele się traci, a sporo zyskuje. I wcale nie mam poczucia, bym był mniej na bieżąco.

PS Instagram i Messenger wciąż zostały na telefonie.