Michalik: TVN powinna się bronić przed sądem ws. kary od KRRiT. Jest jednak jedno "ale"

Eliza Michalik
08 marca 2024, 16:12 • 1 minuta czytania
Przedwczorajsze wydanie "Faktów" Anita Werner zakończyła odczytaniem oświadczenia dotyczącego kary nałożonej na stację TVN przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Sprawa ma tło polityczne.
Eliza Michalik Fot. Tadeusz Wypych/REPORTER

Karę 550 tysięcy złotych nałożono za znakomity dokument Marcina Gutowskiego "Bielmo. Franciszkańska 3" udowadniający, że "papież - Polak" Karol Wojtyła wiedział o przypadkach pedofilii wśród księży, ale świadomie chronił przestępców, przenosząc ich do z parafii do parafii i nigdy nie pomógł ofiarom. Reporter TVN ujawnił akta i zeznania świadków w sprawie działań Wojtyły, późniejszego papieża.


Krajowa Rada, w której wciąż zasiadają nominaci minionego pisowskiego reżimu, z niesławnym Maciejem Świrskim jako przewodniczącym, nie ma rzecz jasna nic wspólnego z normalną instytucją medialną. Stoi za to na straży – no właśnie, czego? Dobrego smaku? Czyjego? Fanatyków religijnych? Skrajnej nacjonalistycznej faszyzującej prawicy? PiS? Interesów bogatej, wpływowej i politycznie skorumpowanej organizacji, jaką jest obecnie Kościół katolicki?

Jest na pewno przyczółkiem PiS w mediach – abstrahując od tego, że jest przeżytkiem. Bo w nowoczesnym świecie naprawdę nie potrzebujemy już takich zbiurokratyzowanych bytów – na straży prawa dużo skuteczniej mogłyby stać algorytmy wyłapujące przypadki naruszeń przepisów.

Jest jednak jedno "ale"

Słusznie więc Anita Werner powiedziała, że kara jest próbą wprowadzenia cenzury, zastraszenia stacji i naruszeniem prawa widzów do informacji. I zaznaczyła, że misją dziennikarzy jest ujawniać i informować, nawet o trudnych, bolesnych sprawach (ja rzekłabym, że przede wszystkim o takich). Dobrze, że TVN24 będzie walczyć i odwoła się od kary.

W te sprawie jest jednak jedno "ale" – stacja TVN, która produkuje reportaże i dokumenty najwyższej klasy i zatrudnia wielu znakomitych dziennikarzy, zwłaszcza śledczych, od lat jest głucha na masowe nawoływania i apele swoich widzów o zaprzestanie zapraszania do programów publicystycznych polityków – oszustów i kłamców, którzy intencjonalnie, dla własnych interesów bezwstydnie wprowadzają widzów w błąd, nie spotykając się często z żadną kontrą prowadzących.

Bez odpowiedzi pozostają publicznie pytania o sens promowania takich osób – kłamczuchów, recydywistów i rozmaitej maści prostaków, krzykaczy, nacjonalistów i populistów i sadzania ich obok uczciwych ekspertów, normalnych demokratycznych polityków, racjonalnych dyskutantów i ludzi cieszących się szacunkiem i autorytetem, którzy przez takie zabiegi są w oczach widzów "zrównywani" z "dyskutującymi" z nimi gburami i oszustami.

Zbyt wielu ludzi zauważyło już i głośno zwróciło uwagę na nieodpowiedzialność takiego postępowania, żeby stacja TVN na to nie zareagowała – a jednak tak się właśnie stało.

Po wysłuchaniu oświadczenia TVN mam więc następującą refleksję: prawda nie jest kategorią wybiórczą, lecz totalną. Nie można "trochę" walczyć o prawdę, walczyć o nią w jednych programach, a w innych nie, ponieważ taki relatywizm moralny zawsze się mści.

Nie można w znakomitym "Czarno na białym" być bezkompromisowym obrońcą prawdy, a godzinę wcześniej lub później, w innym programie, sadzać na krześle złodzieja i kłamczucha i z szacunkiem i pełną powagą pytać go o opinię na temat spraw publicznych, wywołując w widzach wrażenie, że to porządny człowiek i że jego zdanie jest nie mniej warte niż innych, uczciwych ludzi.

"Broniliśmy ich na ulicach"

Nie mówiąc o tym, że takie zachowanie, nie tylko jest nierzetelne wobec widzów, ale sprawia wrażenie, jakby TVN cierpiał na syndrom sztokholmski. Jak to ujął jeden z internautów na X o nicku Mirkojak: "Chcieli ich (TVN) zlikwidować – nie zmienili listy gości. Broniliśmy ich na ulicach – nie zmienili listy gości".

Mam wrażenie, że coraz więcej i więcej osób nie rozumie polityki TVN w tym zakresie i odbiera ją, moim zdaniem słusznie, jako brak szacunku dla odbiorców i próbę ich zmanipulowania.

Lub/i emanację jakichś prywatnych towarzyskich lub innych układów stacji z wyżej wymienionymi. Te podejrzenia mogą być całkowicie nieprawdzie, ale wystarczy poczytać media społecznościowe, żeby dostrzec, że ludzie tak właśnie myślą.

O co chodzi z tym doborem gości? Nie wiem. Jeśli jednak media mają odzyskać zaufania opinii publicznej i pełnić rolę opiniotwórczą, powinny się zastanowić, co właściwie robią i dlaczego.