Kobiety o spotkaniach z księdzem na oddziale położniczym. "Nie miałam majtek, on stał w drzwiach..."
"Kościół musi o sobie przypomnieć, byśmy my, kobiety, nigdy nie zapomniały"
– Dziękuję, że chcesz poruszyć ten temat – mówi mi Monika. Rodziła kilka lat temu w Poznaniu w szpitalu imienia (nomen omen) świętej Rodziny. Do dziś pamięta, jak upalne było wtedy lato. Leżała na ciasnej, dusznej sali z trzema innymi kobietami. – Niewiele było prywatności – wspomina.
W tych kiepskich warunkach personel medyczny próbował zapewnić pacjentkom poszanowanie intymności w takim stopniu, w jakim to było możliwe. Do sali nie mogli wchodzić ojcowie noworodków, nie mówiąc już o innych odwiedzających. Pacjentki mogły się z nimi spotykać na korytarzu, o ile oczywiście wymęczone ciążą i porodem były w stanie ustać, bo krzeseł było niewiele.
Wstęp do środka mieli tylko lekarze i pielęgniarki. Jednak była jedna osoba, której – jak się okazało – nie obowiązywała zasada poszanowania intymności pacjentek: kapelan szpitalny. Pewnego dnia kobiety były kompletnie zaskoczone pojawieniem się nieproszonego gościa.
– Do sali nagle i niespodziewanie wszedł ksiądz, który chodził chyba po całym szpitalu. Niektóre z kobiet były na wpół rozebrane, karmiące piersią... Niektóre płakały, bo ich dzieci miały problemy zdrowotne. Zamurowało nas wszystkie – Monika wraca myślami do okoliczności pobytu w szpitalu.
Kobieta przyznaje, że to wtargnięcie pogorszyło i tak niełatwe doświadczenie porodu.
– Źle to wspominam, to była tak intymna przestrzeń i tak delikatny, trudny czas. No, ale... Kościół musi o sobie przypomnieć właśnie w tym momencie, abyśmy my, kobiety, nigdy o nim nie zapomniały – ocenia z goryczą Monika.
"Personel medyczny traktował księdza jak świętą krowę"
Agnieszka rodziła w Warszawie w Instytucie Matki i Dziecka przy ulicy Kasprzaka. Był rok 2016. Kobieta wspomina, że kapłan nie przestrzegał podstawowych zasad higieny.
– Gdy leżałam na patologii, ksiądz chodził po pokojach codziennie, nie tylko po naszym oddziale, "zwiedzał" cały szpital. Gdy przyszedł, podał wszystkim rękę (nie umywszy jej wcześniej). Pierwszy raz byłyśmy zaskoczone i na to nie zareagowałyśmy, ale za drugim powiedziałyśmy, że nie chcemy podawania rąk ze względu na zarazki i że w ogóle nie chcemy odwiedzin. Obraził się oczywiście, ale więcej nie zaglądał – mówi Agnieszka.
To jednak był dopiero początek jej przejść z klerem w "jednostce naukowo-badawczej", jaką jest IMiD.
– Pewnego razu w związku z komplikacjami musiałam zostać przewieziona na (wieloosobową!) salę porodową i cały dzień leżeć podpięta pod KTG. Nie miałam na sobie majtek, koszula mocno mi się podwijała, ze względu na podpięte KTG, a ksiądz stał w drzwiach tej sali trzy metry ode mnie i urządzał sobie pogaduszki z... lekarką dyżurującą – relacjonuje kobieta.
Jak mówi, przestrzeganie jej praw jako człowieka i pacjentki było fikcją.
– Żadne z nich nie widziało w tym nic niestosownego, że leżę nieopodal z odsłoniętym tyłkiem, przerażona tym, co dzieje się z moim dzieckiem. Poprosiłam pielęgniarkę, by okryła mnie kocem. Nie chciałam wchodzić w dyskusję z księdzem i lekarką, bo byłam w tym momencie zdana na jej łaskę i niełaskę – wraca myślami do tamtej sytuacji.
Na tym się jednak nie skończyło. Agnieszka mówi, że przyłapała księdza na odprawianiu obrzędów nad jej nowo narodzonym dzieckiem. Rzecz jasna robił to nie tylko bez jej inicjatywy, ale i bez jej zgody. – Kolejne moje spotkanie z tym księdzem było na sali neonatologicznej, gdzie dzieci leżały w inkubatorach i gdzie wstęp był wzbroniony nawet dla rodziny (z wyjątkiem rodziców). Przyszłam do mojego dziecka, a ksiądz akurat nad jego inkubatorem odprawiał modły. Miarka się przebrała i wyprosiłam go, mówiąc, żeby przestał odprawiać swoje czary nad moim dzieckiem i że nie życzę sobie, by robił to ponownie. Zaczął gderać pod nosem, że jeszcze zobaczę, że "jak trwoga to do Boga" i wyszedł – relacjonuje Agnieszka.
Kobieta wspomina, że po tym incydencie zaczęła się bać o bezpieczeństwo swojego dziecka. Żałuje, że nie złożyła wtedy oficjalnej skargi. – Mimo złości wtedy nie chciałam wojny, widziałam, że ten ksiądz jest traktowany przez personel jak święta krowa, a ja i moje dziecko byliśmy od tego personelu zależni. Zdaję sobie sprawę z tego, że jeśli nie zgłasza się nieprawidłowości, to nic się nie zmienia, ale zabrakło mi w tamtym momencie odwagi – przyznaje Agnieszka.
Rozmówczyni naTemat nie chce jednak, by podobnie skandaliczne traktowanie nadal było rzeczywistością innych kobiet w Polsce. – Powodzenia w pisaniu artykułu, mam nadzieję, że doda on odwagi innym, by walczyły o swoje – dodaje.
Ksiądz w szpitalu. Pacjentka: Nie dałam się przekrzyczeć
Katarzyna trafiła do Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie nie z powodu porodu, ale problemów zdrowotnych. Leżała na oddziale ginekologiczno-endokrynologicznym. Okazało się, że zamiast skupić się na dochodzeniu do siebie, musi w szpitalu egzekwować swoje prawo do snu i spokoju.
– Jest 5.15 rano, a tu włazi ksiądz – bulwersuje się kobieta. Katarzyna szybko i wyraźnie przekazała mu, że nie życzy sobie jego obecności. – Jak go wyrzuciłam, to zrobił mega awanturę na pół oddziału, bo o 6 to on pije kawę z pielęgniarkami i potem nie ma czasu. Byłam niewzruszona i nie dałam się przekrzyczeć. Więcej nie przyszedł – kwituje Katarzyna.
Wirus sutanny się nie trzyma?
Aneta została przyjęta na oddział ginekologiczny Uniwersyteckiego Szpitala nr 1 w Lublinie w szczycie pandemii. Przygotowywała się do operacji. To był trudny czas. Obowiązywał ścisły rygor sanitarny, bo COVID-19 zbierał śmiertelne żniwo zwłaszcza wśród osób starszych i obciążonych chorobami.
Tym razem znowu jednak okazało się, że jest ktoś, kogo zasady nie obowiązują. Tak jakby personel medyczny wierzył, że wirus sutanny się nie trzyma. Aneta – podobnie jak inne rozmówczynie naTemat – kapłana nie zapraszała. Ona także była zaskoczona jego przybyciem.
– Ksiądz wtargnął do sali, bo chciał mi dać komunię przed operacją. Przyjęłam groźny wyraz twarzy i wypadł – relacjonuje kobieta.
Po chwili przypomina sobie znaczący fakt.
– Ksiądz nie miał maseczki – wskazuje.
Odwiedziny w szpitalu. Równi i równiejsi
Natalia rodziła w Szpitalu Zakonu Bonifratrów pw. Aniołów Stróżów w Katowicach na początku 2022 roku. Do dziś pamięta, jak trudny był poród w czasie epidemii.
– Sytuacja chodzących od sali do sali księży pukających do sal, gdzie przebywają młode mamy z noworodkami, bądź kobiety czekające na poród, była nieadekwatna. Pomijając już fakt, jak delikatnym miejscem jest oddział położniczy, w tamtym czasie, a był to jeszcze moment, gdy w szpitalu panowały obostrzenia ze względu na wysoką liczbę zachorowań na koronawirusa, obecność księdza wydawała się absurdalna – wspomina kobieta.
Z jej opowieści wyłania się znany z innych relacji obraz, gdy reguły bezpieczeństwa w placówce medycznej związane z ochroną życia lub zdrowia pacjentów obowiązują wszystkich, poza klerem.
– Zgoda na obecność partnera przy porodzie była wydawana tylko wtedy, gdy miał negatywny wyniku testu. To było trudne, ale logiczne. Niestety był to jedyny moment, kiedy można było liczyć na wsparcie bliskiej osoby. Odwiedziny zostały wstrzymane, partner nie miał prawa wejść na oddział nawet w celu przyniesienia dodatkowych rzeczy kobiecie i dziecku – relacjonuje Natalia.
Jednak do jej sali bez żadnego trybu aż dwa razy wszedł ksiądz.
– To paradoks, kiedy ksiądz wchodzi na oddział, jak mu się żywnie podoba i oferuje komunię od drzwi do drzwi. Czy w tym przypadku nie stanowi już zagrożenia zdrowia? – pyta retorycznie Natalia.
"Czy ksiądz liczy na to, że poogląda sobie moją c*pkę?"
Anna urodziła dziecko w 2010 roku w szpitalu w Kaliszu. – Na oddziale patologii noworodka na salę nagle i bez jakiejkolwiek zapowiedzi (podejrzewam, że to musiała być niedziela) wparował pan ksiądz w całej swojej regalii i chyba z monstrancją. Od wejścia powiedział tylko: ciało Chrystusa! Akurat byłam sama w pokoju i tak zaskoczona tą nagłą wizytą, że zdołałam tylko odpowiedzieć: Nie, dziękuję! Pan wyszedł i tyle – relacjonuje kobieta.
Podczas pobytu w placówce jej uwagę zwróciła kolejna sytuacja.
– Pamiętam, że była jeszcze jedna pani na dyżurce, która pytała, czy nie chciałybyśmy wypełnić jakiejś dobrowolnej ankiety. Z nudów się zgodziłam i było tam dużo dziwnych pytań o wiarę, aborcję i macierzyństwo. Poza tymi dwoma incydentami 2010 rok w Kaliszu był dość świeckim przeżyciem – wspomina Anna.
Kolejna rozmówczyni naTemat, Marta, była pacjentką wojewódzkiego Klinicznego Centrum Ginekologii, Położnictwa i Neonatologii w Opolu w grudniu 2022 roku. Trafiła na oddział z powodu problemów zdrowotnych. Jak wspomina, kapelan szpitalny mimo obostrzeń swobodnie spacerował po placówce.
– Księżulo zaczynał "obchód", jak kończyły się odwiedziny. Łaził bez wymaganej wówczas maseczki. Co prawda pukał przed wejściem, ale nie czekał na "proszę" i bezpardonowo właził – mówi Marta.
Z perspektywy czasu kobieta żałuje, że nie porozmawiała z intruzem o przyczynach jego niebezpiecznego i nietaktownego zachowania.
– Jak już wychodziłam, to pomyślałam sobie, że w sumie to mogłam go wtedy zagadać, czy liczy na to, żeby pooglądać sobie moją c*pkę (bo tak bez "proszę" otwiera drzwi) tak dla odmiany, po tych kutangach na parafii? – śmieje się Marta. Jednak wtedy, jak przyznaje, nie było jej do śmiechu.
Czy pacjentki w Polsce mają prawo do prywatności?
Wzmiankowany na samym początku ks. Stanisław Warzeszak, który ponad dekadę temu udzielił wywiadu "Przeglądowi Urologicznemu", dwumiesięcznikowi Polskiego Towarzystwa Urologicznego, miał zupełnie inny ogląd intymności chorych i ich praw.
Bardzo nie spodobało mu się to, co zobaczył w szpitalach Wielkiej Brytanii, gdzie kapłan wybranej religii przychodził do chorego tylko na żądanie i nie miał prawa nagabywać innych pacjentów.
− W Zjednoczonym Królestwie bardzo jest przestrzegana zasada privacy. W praktyce zasadę tę wykorzystuje się do rugowania chrześcijaństwa i innych religii z życia społecznego. Państwo chce uwolnić człowieka od wpływu Kościoła, który, jakoby, prowadzi obławę na ludzkie dusze. W Wielkiej Brytanii mogę więc odwiedzić tylko tego pacjenta, który mnie wezwie. Nie wolno mi się w tym czasie kontaktować z innymi chorymi, ponieważ naruszyłbym ich prywatność. To jeden z wielu przejawów wojny kulturowej, w istocie antyreligijnej, jaka się toczy w tym kraju – ocenił ks. Warzeszak.
Czytaj także: https://natemat.pl/444151,druga-rocznica-wyroku-na-kobiety-ws-aborcji-szczery-wywiad-z-ginekolozka