Wykładowcy ostro o studentach z pokolenia Z. Ci odpowiadają: Raczą nas uwagami, jacy jesteśmy głupi
Konflikty międzypokoleniowe widzimy nie tylko w szkołach, ale również na uczelniach wyższych. To tam młodzi ludzie stawiają pierwsze kroki w dorosłość, mierząc się z nowym środowiskiem i wymaganiami wykładowców.
I jak opisał w naTemat Piotr Brzózka – nie wszyscy radzą sobie z nowym wyzwaniem.
Wykładowca o pokoleniu Z: Nie potrafią wymienić 16. województw
– 15 studentów nie potrafi wspólnie wymienić 16 województw. Cała grupa nie jest w stanie. Od kilku lat to norma. Jak mam prowadzić zajęcia z demografii regionalnej? Chyba mogę zakładać, że ktoś, kto skończył szkołę średnią, powinien mniej więcej kojarzyć 16 regionów Polski – powiedział prof. Piotr Szukalski, demograf z Uniwersytetu Łódzkiego.
– Jest na uczelniach mnóstwo ludzi, którzy nic nie potrafią, i którzy nie chcą się uczyć, przyklejonych na zajęciach do swoich smartfonów. Ale jest też kupa bardzo zdolnych, niemal einsteinowych umysłów. Od jednostek patologicznych po geniuszy. A poza tym? Są odlotowi, pretensjonalni, wymagający, osądzający, ale też wielu jest zamkniętych w sobie, wycofanych, stłamszonych, znerwicowanych, zagubionych, depresyjnych. Istny kocioł – dodał prof. Zbigniew Nęcki, psycholog społeczny związany m.in. z Uniwersytetem Jagiellońskim.
A co do powiedzenia o wykładowcach mają studenci z pokolenia Z?
Studenci z pokolenia Z o wykładowcach: W końcu wybiegłem z sali i trzasnąłem drzwiami
– Mój wykładowca chyba potrzebował terapii szokowej – mówi 24-letni Maciek, który kończy studia na kierunku wokalno-aktorskim. Jak wyjaśnia, nie radził sobie ze stale rosnącymi wymaganiami profesora prowadzącego zajęcia wokalne.
– Traktował mnie protekcjonalnie. Nic mu nie odpowiadało. Krytykował mnie za wszystko, rzucał niestosownymi komentarzami. Na początku próbowałem robić swoje i się nie przejmować, ale na dłuższą metę tego nie dało się znieść – opisuje.
I dodaje: – W końcu czara goryczy się przelała. Ten człowiek tak mnie stresował, że przed zajęciami zbierało mi się na wymioty. Przy najbliższej okazji, kiedy znowu mówił przy wszystkich, że do niczego się nie nadaje, powiedziałem, że nie będę pracował w takiej atmosferze. Zabrałem rzeczy, wyszedłem i trzasnąłem drzwiami.
– Satysfakcja? Ogromna. Wyrzuty sumienia? Żadne. Na następnych zajęciach porozmawialiśmy i doszliśmy do porozumienia. Ale ile jest takich osób, które się nie postawią i cały czas tkwią w takiej atmosferze? – podsumowuje.
"Teksty 'Czego was uczyli w tej szkole', 'Macie 20 lat i kompletnie nic nie wiecie' były na porządku dziennym"
Z kolei 22-letnia Monika studiuje medioznawstwo. Pytana o wykładowców, zaznacza, że bardzo irytują ją podwójne standardy w relacji student-profesor. – Na pierwszym roku studiów bardzo często zdarzało się, że wykładowcy non-stop w bardzo pretensjonalny sposób wytykali nam brak wiedzy. Cały czas przy tym odnosili się do naszego wieku. Teksty w stylu "Czego was uczyli w tej szkole", "Macie 20 lat i kompletnie nic nie wiecie" były na porządku dziennym – mówi.
Kolejnym problemem Moniki jest komunikacja z wykładowcą. Co ciekawe, chodzi nie o barierę wynikającą z różnicy pokoleń, a o problem, żeby do profesora w ogóle się dobić. 22-latce ciężko bowiem doprosić się o odpowiedź na maila. I to często w kluczowych sprawach.
– Wielokrotnie zdarzyło się, że długo czekałam na informacje dotyczącą np. akceptacji tematu pracy zaliczeniowej – opisuje i podkreśla: – Dostawałam odpowiedź dopiero po tym, jak upomniałam się o nią kilka razy w rozmowie z wykładowcą na żywo. I tak w kółko, bo wykładowca mówi, że on chce się kontaktować tylko przez maila.
Paweł, 19-lat, student socjologii: – Bardzo mnie denerwuje to, że część wykładowców traktuje studentów bez szacunku. A kiedy coś nie idzie po ich myśli, całą złość wylewają na nas.
I dodaje: – Nie mówię już o tym, że podczas wykładów poruszają kilka wątków, potem mieszają te wątki i kompletnie się gubię. Koniec końców, zamiast konkretu, wychodzę z niczym. Albo wykładowca tłumaczy, jak będzie wyglądał egzamin, a na koniec jest zupełnie inaczej.
Były też nieprzyjemne uwagi. – Notorycznie na jednym z przedmiotów pojawiały się komentarze w stylu: "No tak, blondynka, dlatego zadaje takie pytanie" – przytacza Paweł.
"Część zachowuje się, jakby to studenci byli dla nich"
Malwina ma 20-lat i studiuje ekonomię. Na samym początku zaznacza, że bardzo ceni sobie wykładowców na swojej uczelni, choć faktycznie są zachowania, które mocno ją irytują.
– Część z profesorów po prostu strasznie się wywyższa. Drażni mnie to, że zachowują się tak, jakby to studenci byli dla nich, a nie oni dla studentów – mówi.
20-latka również zwraca uwagę na problem w doproszeniu się o odpowiedź na maila.
– Żeby coś z nimi załatwić, trzeba się nagimnastykować, napisać dziesięć maili z podpisem "całuję stópki", żeby ktoś po tygodniu odpisał i to jeszcze tak, że nie dostaję odpowiedzi na zadane przeze mnie pytanie. A niektórzy po prostu w ogóle nie przestawili się na nowe czasy, gdzie prawie wszystko można załatwić mailowo – ocenia.
Łukasz ma 22 lata i studiuje prawo. Jak tłumaczy, najbardziej u wykładowców denerwuje go brak elastyczności, paternalizm i protekcjonalne traktowanie. Wprost nazywa to klasycznym konfliktem pokoleń.
– Niektórzy wykładowcy wykorzystują swoją pozycję. Liczy się tylko "królestwo profesora". A zachowania studentów uznają za dziwactwa. Oczywiście, ich standardy są "wyżej" od naszych i jesteśmy raczeni uwagami o tym, jak to nowe pokolenie jest głupie – dodaje.
Łukasza irytuje także brak dobrego systemu weryfikacji efektywności pracy wykładowców. Jak zauważa, organizowane w tej sprawie ankiety są kompletną fikcją. Nawet, pomimo pozornej anonimowości, cała grupa chwali profesora z obawy przed rozpoznaniem lub konsekwencjami.
"Niektórych po prostu nie da się słuchać. Sprawiają wrażenie, że są tu za karę"
20-letnia Małgorzata studiuje medycynę. Pytana o kadry, mówi, że największą zmorą jest sposób prowadzenia wykładów. – Niektórych po prostu nie da się słuchać. Sprawiają wrażenie, że są tam "za karę". Trochę jak wypalony zawodowo nauczyciel podstawówki – ocenia.
I dodaje: – Pomijam już osoby mówiące bardzo cicho i niewyraźnie, oczywiście pomimo próśb o skorzystanie z mikrofonu. Jest jeszcze ten typ prowadzącego, który pomimo młodego wieku wprowadza niesamowicie sztywną, formalną i nieprzyjazną atmosferę na sali. Do tego potrafi zrobić 10-minutową pogadankę, jeśli ktoś zwróci się do niego per "panie profesorze", a on jest "tylko doktorem".
Małgorzata zwraca uwagę na jeszcze jeden typ wykładowcy. – Są jeszcze profesorzy z wielkim ego, którzy w niemal każdym zdaniu podkreślają, jacy to nie są wspaniali, zwłaszcza na tle tych głupiutkich studenciaków – krytykuje.
21-letnia Gabrysia studiuje dziennikarstwo. Najbardziej denerwuje ją losowe przydzielanie wykładowców do przedmiotów.
– Jak "sztuki pisania oraz redagowania" oraz "gatunków dziennikarskich" ma uczyć ktoś, kto nigdy w życiu nie pracował w mediach? Uczył mnie tego pan, który kiedyś w liceum napisał coś do gazetki szkolnej – zapytała.
– Najbardziej irytuje mnie to, że studenci mają uczyć się od ludzi, którzy często sami nie mają zielonego pojęcia, jak dane zagadnienie czy praca wygląda w rzeczywistości, we współczesnych realiach. Mniej teoretyków, więcej praktyków, którzy są w stanie opowiedzieć coś o realiach rynku – podsumowuje.