Jestem córką ojca z długo ignorowaną depresją. Myślałam, że to przeze mnie mój tata nie chce żyć
Mój tata jest typowym dzieckiem lat 60. Nie rozmawiał o emocjach ze swoimi rodzicami, rodzice go nie przytulali, nie miał głosu, bo przecież nie miały go wtedy ani dzieci, ani ryby.
Jego tata, a mój dziadek, był surowym wojskowym, który nie znosił sprzeciwu. Taki do bólu stereotypowy ojciec z pasem i wąsem, który nie tolerował "babskich" łez u syna. Swoje dziecko próbował stworzyć na własny obraz i podobieństwo, podobnie jak jego ojciec (a przynajmniej tak słyszałam) robił z nim.
Tyle że mój tata nie był twardy – był "miękki" już od dzieciństwa. Jako wrażliwy i nieśmiały marzyciel, który kochał książkowe opowieści o wielkich przygodach i dalekich podróżach, szczupły i wysoki, nie zachwycał mojego dziadka. Był "chuchrem, którego zdmuchnie wiatr przy większym powiewie i którego żadna baba nie zechce".
Mój tata przeszedł więc przymusowe dla wielu mężczyzn w różnych epokach "umężnianie". Jego emocje i uczucia był skutecznie wypielane przez ojcowski pas i rodzinne oczekiwania.
Owszem, poradził sobie w życiu (dobry zawód, sukces, dom, rodzina), ale dopiero po latach przyznał mi, że miało ono wyglądać zupełnie inaczej. Nawet nie próbował go zbudować, bo naraziłby się na gniew swojego ojca, który niczym Zeus na Olimpie dzierżył pioruny w jego rodzinnym domu.
Kilkadziesiąt lat później i mamy mężczyznę z przewlekłą depresją. Oraz jego córkę, która przez lata myślała, że to jej wina.
Mój tata miał depresję. Myślałam, że to moja wina
Wrażliwe ojcostwo to jeden z najpiękniejszych wytworów współczesnego rodzicielstwa. Odejście ojca z pasem to wielka pokoleniowa ulga.
Ale dziecko nie powinno widzieć łez rozpaczy swojego ojca. Dziecko chce widzieć łzy wzruszenia, a nie łkanie, bo tata nie chce żyć. Żadna córka i żaden syn nie powinni patrzeć na cierpienia przytłoczonego przez problemy ojca, których ten nie ma już siły ukrywać. To "ryje im banię".
Moją zryło. Depresja mojego taty przybrała na sile, kiedy byłam nastolatką, chociaż krążyła nad nim jak sęp już wcześniej. Jako dziecko po prostu tego nie zauważałam. Ale po latach zaczęłam składać jego gorsze dni, okresy milczenia, wybuchy gniewu i smutne oczy w jedną całość.
Kiedy depresja runęła na tatę z całą siłą, nagle straciłam swojego bohatera i opiekuna, na którego mogłam liczyć w każdej sytuacji. Straciłam tatę, który zniknął. Był nieobecny, jak cień, gość we własnym życiu. Nie interesowałam go ani ja, ani mama, ani ktokolwiek i cokolwiek.
Myślałam, że to moja wina. To na pewno przeze mnie tata jest smutny, bo jaki miałby być inny powód? Moja dziecięca głowa nie potrafiła takiego wymyślić. Dlatego próbowałam wszystkiego, żeby go pocieszyć: zakuwałam w szkole, żeby dostawać lepsze stopnie, byłam posłuszna i cicha, nie wychodziłam ze znajomymi, żeby go nie martwić, nie prosiłam o nowe płyty CD i koszulki z nadrukami.
Ale to nic nie dawało. Mój tata znikał. Nie chciał rozmawiać, spędzać ze mną czasu. Pukałam i pukałam, ale nikt nie otwierał.
To był dla mnie szok tym większy, że w mojej rodzinie emocje nie istniały. Mój tata – rzeźbiony na Prawdziwego Mężczyznę przez swojego ojca – nigdy o nich nie mówił, nigdy ich nie pokazywał. Nie miał łez w oczach, nie wzruszał się, mało ekscytował, nie mówił, że mnie kocha. Owszem, często wybuchał gniewem i łatwo było wyprowadzić go z równowagi, ale akurat te emocje były przeze mnie oswojone. Tak już przecież mieli ojcowie, u koleżanek też tak było.
Jego depresja była dla mnie jak jakiś dziwaczny wirus. Nie wiedziałam, o co chodzi. Tato, dlaczego nie krzyczysz, dlaczego się nie śmiejesz? Dlaczego płaczesz przy obiedzie? Dlaczego budzisz się w nocy z krzykiem? Dlaczego siedzisz bez ruchu na fotelu i patrzysz w ścianę?
Tata oczywiście mówił, że wszystko jest dobrze, broń Boże, żeby powiedział komukolwiek, jak naprawdę się czuje. Zmarły ojciec, Prawdziwy Mężczyzna, jeszcze trafiłby go z piorunem z niebios. Ale słyszałam jego płacz, którego wcale nie ukrywał i widziałam pustkę w oczach. Dziurawiło mi to serce.
To musiała być moja wina.
Tata nie chciał żyć, ale długo nie prosił o pomoc i nie chciał się leczyć
Jestem dzieckiem lat 90. O emocjach w rodzinie dalej się nie mówiło, a ja miałam być grzeczna, posłuszna i cicha. Kiedy te emocje nagle pojawiły się na moim horyzoncie w tak ekstremalnej formie, jak depresja, byłam zagubiona i bezradna. Podobnie jak mama, dla której mój tata był "słaby".
W rzeczywistości był naprawdę silny, skoro tyle czasu żył w absolutnej ciemności. To wyglądało, jakby te wszystkie tłumione przez lata emocje w końcu wychodziły u niego na powierzchnię. Ale tata zupełnie nie wiedział, co z nimi robić, więc przejęły nad nim kontrolę.
Mam jednak do taty jeden żal: nie chciał żyć, ale się do tego nie przyznawał i nie chciał iść po pomoc, bo co by powiedział jego ojciec? Mężczyźni nie mają żadnych słabości (albo przynajmniej się do nich się przyznają). Więc się męczył, a wraz z nim jego rodzina.
W końcu (po prawie roku lekarz) pierwszego kontaktu powiedział mu, że ma depresję i skierował go do psychiatry w tej samej przychodni. Widocznie tak się dzieje, gdy podczas wizyty z katarem mówisz doktorowi, że chcesz się zabić, ale nie masz odwagi. Dowiedziałam się o tym już jako dorosła kobieta, chociaż nie wiem, czy chciałam o tym wiedzieć.
Dzisiaj mój tata jest po sześćdziesiątce, a ja przed trzydziestką. Od lat się leczy, bierze leki. Na terapię nie chodzi, bo "da sobie radę sam". Ma momenty mroku i momenty jasności, czasami jest nieobecny, ale już to rozumiem. Bo też leczę się na depresję, chodzę na terapię. Jestem pokoleniem dorosłych straumatyzowanych dzieci, które próbują uleczać własne i pokoleniowe rany, dlatego zrozumiałam kilka rzeczy.
Choroba mojego taty nie była moją winą i może dotknąć każdego tatę, nawet najsilniejszego.
Gdyby mój tata nie chował wszystkich emocji pod dywan, ale umiał o nich rozmawiać, mógłby mi wytłumaczyć, co się z nim dzieje. Przynajmniej wiedziałabym, że to choroba, która minie. Może powiedziałby mi wtedy, że to nie przeze mnie tak się czuje.
Tak, żałuję, że mój tata płakał z rozpaczy przy mnie, a nie w poduszkę. Ale dziś, jako dorosła kobieta, wiem, że nie miał już siły udawać. Rozumiem to aż za dobrze, więc nie mam do niego ani żalu, ani pretensji. Ale moje wewnętrzne dziecko wciąż jest poranione.
Wychowywanie tylu pokoleń mężczyzn na twardzieli było o kant dupy potłuc. Zniszczyło mojego tatę, a i dziadka pewnie też. Mnie i inne dzieci też, rykoszetem.
Ja jestem córką, a on tatą, nie uleczę go
Dzisiaj rozmawiamy już z tatą o emocjach, co wcale nie było łatwe. Początkowo wyciągałam z niego odpowiedzi na pytanie, jak się czuje, siłą. Kiedy czasami opowiada mi (szczątkowo) o swoim dzieciństwie, lękach i frustracjach, jestem z niego dumna. Chyba przestał się bać swojego ojca z piorunami. Dziadka nigdy nie poznałam.
Paradoksalnie odzyskałam tatę, kiedy zaczął mówić mi prawdę i tłumaczyć swoje reakcje. Nie zwierzamy się sobie, ale on opowiada mi, jak się czuje, a ja jemu.
Pozwalam mu znikać, ale nie na długo – na szczęście tata nie ma alergii na psychiatrów (szkoda, że ma ją na terapię, ale nie chcę go zmuszać). Jeździmy na rowerach, podróżujemy i czytamy. On zostawił mnie jako nastolatkę, ale ja go nie zostawię, bo na szczęście mam w tych czasach więcej narzędzi i możliwości, żeby się podźwignąć z psychicznego dna.
Niestety usilnie próbuję uleczać i siebie, i jego, mimo że wiem, że mogę uleczyć jedynie siebie. Jego dobrostan to jego zadanie, co przypomina mi terapeutka. W końcu ja jestem córką, a on tatą. Jak w filmie "Aftersun", na którym wylałam morze łez, bo aż za bardzo mogłam się utożsamić z tą historią o depresyjnym ojcu i niczego nieświadomej dziewczynce.
Jesteśmy poranieni, ale żyjemy. Krok za krokiem, ku jasności. Ale do Was, ojcowie, mam jedną prośbę: nie wstydźcie się prosić o pomoc. Nie bójcie się psychiatrów, lekarstw, terapii, rozmów z przyjaciółmi o emocjach. Reagujcie na swoje gorsze stany, proszę. Wasze dzieci Wam za to kiedyś podziękują.