Nie widać, by Tusk dostrzegał powagę sytuacji. Można odnieść wrażenie, że wchodzi w buty PiS

Karolina Lewicka
24 czerwca 2024, 06:05 • 1 minuta czytania
Koalicja 15 października ma z kim przegrać. Przegra z PiS-em lub jakimś jego nowym wcieleniem czy pod nowym przywództwem na jesieni 2027 roku, jeśli wcześniej przegra sama ze sobą, dopuści do autodestrukcji, straci instynkt samozachowawczy.
Karolina Lewicka Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl

Poseł PiS, Radosław Fogiel, pytany o ewentualne poparcie przez PiS ustawy o związkach partnerskich odparł krótko: Nie jesteśmy od tego, by komukolwiek w koalicji rządzącej podawać pomocną dłoń. Strategia PiS jako partii opozycyjnej zakłada totalność postawy i zachowania względem obozu władzy, z wykorzystaniem dokładnie tych samych praktyk, jakie stosowane były przez obecnie rządzących w latach 2015–2023 (marsze, kontrole poselskie, "skarżenie się" Brukseli itd.).


Ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego nie będzie odstawiać nogi ani na sekundę, bo po szoku utraty władzy powróciła mu świadomość własnej siły, popartej wynikami wyborów samorządowych i do PE. Zresztą, tę ostatnią elekcję Tusk wygrał nie dlatego, że przekonał do siebie nowych wyborców, tylko dlatego, że PiS nie zmobilizował wszystkich swoich, choć i tak poprawił swój wynik procentowy (z 35,38 na 36,16 proc.).

Z kolei cała koalicja 15 października zdobyła mniejszy odsetek głosów niż w wyborach parlamentarnych, co oznacza, że nowy rząd – jak to zazwyczaj bywa – nie zyskał premii za zdobycie władzy.

PiS będzie zatem nieustannie kąsał i podgryzał, nie przepuści żadnej okazji, a i sam je będzie tworzył – najświeższym przykładem jest rasistowski spot, uderzający w politykę migracyjną rządu Tuska. Premier, próbując obsłużyć ten newralgiczny – ze względu na wydarzenia na polsko–białoruskiej granicy – temat, sam zaostrzył narrację w tej sprawie i sprowokował PiS do licytacji na radykalizm.

Nowogrodzka podjęła rękawicę, nie oglądając się przy tym ani na poprawność polityczną, ani na względy moralne. Tak jest zawsze, co należało przewidzieć: nie wygra się z populistami w ich koronnych konkurencjach. Ale totalna opozycja, z czym zapewne się liczono, to niejedyny problem Donalda Tuska. W drugie dopiero półrocze rząd ten wchodzi trzeszcząc w szwach, bo słabe wyniki wyborcze mniejszych koalicjantów usztywniły ich względem głównego gracza, czyli KO. 

To znów ma być "wina Tuska", że polaryzacja, zamiast słabnąć, jak to sobie życzeniowo projektowała Trzecia Droga, nabiera coraz większego wigoru, odbierając tlen wszystkim pozostałym organizmom politycznym. Przy czym obaj liderzy, i Polski 2050, i PSL, nadal kurczowo trzymają się koncepcji, że w Polsce jest bardzo poważna (pod względem liczebnym) grupa wyborców, która, jak przekonywał Szymon Hołownia już w 2019 roku, kiedy przechodził do polityki z show–biznesu, "jest zmęczona konfliktem i pragnie nowej opowieści".

Było to założenie błędne. Wojna polsko–polska, choć trwa już prawie dwadzieścia lat, nadal jest silnie angażująca dla obywateli, zapisujących się do jednej z dwóch głównych armii. Po powrocie Tuska do polskiej polityki, sympatyzujący z PiS prof. Waldemar Paruch, dziś już nieżyjący, nazwał ten konflikt "metafizycznym", co silnie korespondowało z pierwszymi słowami Tuska, że od teraz "wychodzimy na pole, by bić się ze złem".

Ewidentne jest, że i bitwa o prezydenturę rozstrzygnie się między obozami KO i PiS, a marszałkowi Sejmu pozostanie artykułowanie takich obaw jak te z wywiadu dla "Faktu", że "kolejny prezydent z Platformy, jednocześnie przy premierze z Platformy, oznacza potem być może następnego premiera i prezydenta z PiS-u". 

Zarówno Trzecia Droga, jak i Nowa Lewica pragną podmiotowości i sprawstwa, realizacji przez rząd tych postulatów, które są istotne dla ich elektoratów (np. prawo aborcyjne czy składka zdrowotna dla przedsiębiorców), wszak – jak pokazał czerwcowy sondaż Ipsos dla Tok FM i OKO.press – co trzeci wyborca NL i TD jest rozczarowany rządami Tuska, a gabinet ten w odbiorze społecznym coraz bardziej staje się gabinetem Koalicji Obywatelskiej, a nie rządem koalicyjnym.

Także mniej niż ministrowie z KO są widoczni szefowie resortów z NL i TD, np. Agnieszki Buczyńskiej nie kojarzy aż 45 proc. badanych, Katarzyny Pełczyńskiej–Nałęcz jedna czwarta, a Dariusza Wieczorka niemal 29 proc. (sondaż IBRiS dla "Rzeczpospolitej").

Jednak na razie trwa klincz: lewica będzie blokować projekt Trzeciej Drogi częściowo przywracający handlowe niedziele, PSL nie zgadza się na wewnętrzne przysposobienie dzieci przez związki partnerskie itd., ten protokół rozbieżności puchnie w oczach, trwają niekończące się dyskusje albo sprawa zostaje zawieszona na kołku i nie wiadomo, co się z nią dalej wydarzy.

Rezultat: ten rząd nie dowozi tego, do czego poszczególne jego partyjne składowe zobowiązały się w kampanii wyborczej. Nie sposób skwitować tego wzruszeniem ramion – a bo to pierwszy raz politycy nie dotrzymują obietnic? – bo PiS pokazał efektywność i teraz wyborcy są wyjątkowo uwrażliwieni na niedasizm. 

Na animozje między koalicjantami gra, co oczywiste, PiS. "Tusk pożera koalicjantów żywcem" – komentował wyniki wyborów do PE Mateusz Morawiecki, a Joachim Brudziński używał już czasu dokonanego: "Tusk ich połknął". Jest w tym sporo prawdy, skoro prawie 30 proc. głosujących na lewicę w wyborach parlamentarnych i 33 proc. głosujących wówczas na Trzecią Drogę, teraz oddało głos na KO.

Jednocześnie oba polityczne byty przechodzą turbulencje wewnętrzne: Trzecia Droga musi zdecydować, czy utrzymać ten projekt przy życiu, a Nową Lewicę czeka zmiana kierownictwa, która – nawet jeśli nastąpi w terminie, czyli na jesieni 2025 roku, po wygaśnięciu kadencji Włodzimierza Czarzastego i Roberta Biedronia – to już teraz ustawia w blokach startowych chętnych do przywództwa, osłabiając dodatkowo obecnego lidera, bo drugi – Biedroń – definitywnie i na własne życzenie przepadł w Brukseli.

Pohukiwania niektórych polityków lewicowych o konieczności opuszczenia rządu, jeśli ów rząd nie będzie realizował lewicowych postulatów, brzmią dość komicznie: lewicowy elektorat jest najsilniej antypisowski – wyjście lewicy z koalicji, pozbawienie rządzących sejmowej większości i doprowadzenie do przyspieszonych wyborów na pewno nie zostałoby odebrane przez lewicowych wyborców z entuzjazmem. Po takim geście lewica mogłaby jedynie wyparować jak kamfora. 

Wyzwaniem dla demokratycznego bloku będą także wybory prezydenckie, a decyzje muszą zapaść już jesienią. Wydaje się, że pewna jest kandydatura Rafała Trzaskowskiego, ale pojawia się pytanie o Trzecią Drogę.

Sondaże, które nie dają szans na drugą turę Szymonowi Hołowni, mogą go ostatecznie zniechęcić do startu, już teraz – nagabywany o deklarację – udziela wymijających odpowiedzi, z których jednak przebija nadzieja na to, że być może to on, marszałek Sejmu, będzie wspólnym kandydatem całej koalicji 15 października.

Wraca i tutaj opowieść o potrzebie kogoś, kto stojąc na czele państwa "nie będzie pochodził z żadnego z dwóch obozów (…) kto umiałby stanąć ponad tym sporem". Mało jednak prawdopodobne, by KO, mając własnego (mocnego) kandydata, rzuciła siły i środki na kampanię Hołowni. A wtedy Polska 2050 i PSL będą musiały rozważyć, czy się pod niego podłączyć, czy też, pomni tego, że partie, która oddają wybory prezydenckie walkowerem, słabną, wystawić jednak kogoś swojego i któż miałby to być?

Kosiniak-Kamysz odżegnuje się od tej odpowiedzialności, a Hołownia, kiedy szans na sukces nie będzie, może nie chcieć ryzykować strat wizerunkowych. Pytanie też, czy ten obóz poczuje wspólną odpowiedzialność za wynik tej elekcji, czy – ujmując rzecz hipotetycznie, Trzecia Droga będzie w drugiej turze wspierać Trzaskowskiego czy też będzie tym kompletnie niezainteresowana, oczekująca, czy się mu uda, czy nie uda i co z tego wyniknie dla rządowego układu sił?

Tej odpowiedzialności Hołowni raz już zabrakło, kiedy w 2020 roku stwierdził, że "w II turze nie ma swojego kandydata", dopiero później zadeklarował, że zagłosuje na kandydata KO, choć "bez przyjemności". W toku tamtej elekcji jak na dłoni widać było, że partykularne interesy, sympatie, animozje, ale i traumy (Kosiniak się po prostu obraził na wszystko i wszystkich) więcej ważą niż interes państwa

Nie widać też, by sam premier dostrzegał powagę sytuacji, raczej odnieść można wrażenie, że wchodzi w buty PiS i usiłuje mobilizować elektorat wokół opowieści o "wojnie", która – okrutna i brutalna – toczy się blisko, ale jednak za naszą wschodnią granicą i nic nie wskazuje na to, by Rosja była wkrótce w stanie otworzyć front przeciwko NATO.

Szwankuje przeraźliwie komunikacja, ministrowie dyskutują ze sobą w mediach, trwa festiwal retorycznego ping–ponga, utarczek, dogryzań i złośliwości. Postawienie wszystkiego na kartę "rozliczenia PiS" nie zda na dłuższą metę egzaminu, tym bardziej, że i te rozliczenia idą jak krew z nosa, na razie ręka sprawiedliwości dosięgnąć może posła Marcina Romanowskiego (w Sejmie jest wniosek Prokuratora Generalnego o wyrażenie zgody na jego zatrzymanie i tymczasowe aresztowanie), ale to przecież pionek, gdy tymczasem mocodawcy i główni sprawcy mają się całkiem nieźle. 

Koalicja 15 października ma z kim przegrać. Przegra z PiS-em lub jakimś jego nowym wcieleniem czy pod nowym przywództwem na jesieni 2027 roku, jeśli wcześniej przegra sama ze sobą, dopuści do autodestrukcji, straci instynkt samozachowawczy. Na szali nie leży jednak wyłącznie los tych, którzy obecnie rząd tworzą, ale los naszego kraju. Bo autokraci i populiści nigdy przecież nie mówią ostatniego słowa.